Wyprawy

INDONEZJA – wyspy BALI i GILI, SINGAPUR – 12 XI, BALI, Lovina

MP_BALI_baner250

INDONEZJA – wyspy BALI i GILI, SINGAPUR
12 XI,  BALI, Lovina

 

No…. Dzieje się! Budzę się z uczuciem jakbym nie spał wcale. Oczy zamykają mi się z trzaskiem. Ania z managerem hotelu spaceruje i fotografuje ich dizajnerskie osiągnięcia. Może chrapnę? Gdzie tam! Putu jest do bólu punktualny. Umawiamy się na 10:30 jest 9:45. Może i dobrze. Niewiadomo jaka będzie droga.

Oczywiście zaczynamy od kluczenia wielskimi drogami. Putu ma ten sam zwyczaj co ja. Cieszy go jazda mniej uczęszczanymi drogami gdzie jest mniejszy ruch a krajobrazy piękniejsze. Cieszę się również bo wiem jaka jest główna droga z kierunku Denpasar do Sarangaja. Ruch straszny i niewiele ciekawych rzeczy a te ciekawe już widzieliśmy. No ale wreszcie trzeba wyjechać na główną drogę bo przed nami góry i przełęcze. Jazda to niekończące się serpentyny i podjazd, podjazd, podjazd… Wreszcie koniec piłowania. Małpi las ze stadami małpidraków i już otwarta dolina wokół jeziora Beratan ze świątynią bohaterką banknotu 50 000 rupii.

Tankujemy bo wkrótce kiedy miniemy drogę, którą kiedyś tu wjechaliśmy jadąc do Loviny zjedziemy w bok kluczyć między wioskami. Te boczne drogi zapewnią nam szereg atrakcji dnia. Pierwsza będzie jeszcze w górach gdzie jedziemy na wysokości chmur. Tropikalny las z ciągnącymi się mgłami stwarza cudowną oprawę do odwiedzenia świątyni skrytej w niedostępnym niegdyś miejscu. Ania się poddaje bo jest zakaz wchodzenia… chłopcom z mlecznymi zębami i ich matkom???!!! Nieźle sobie wymyślili. Zakładam sarong i dostaje jeszcze nakrycie głowy bo taką tu sobie wymyślili liturgie. Coś tak jakby do katedry na Wawelu tylko z pawim piórem za uchem można było wejść. Sama świątynia ciekawa ale jest wiele modlących się więc spora jej część jest wyłączona ze zwiedzania, ale widać to co najważniejsze.

Dalej mamy kolejne pola ryżowe i malowniczą wieś Anda Tiba. Ciekawy jest sposób nawożenia pól ryżowych. Na polu stawia się małą obórkę z krową lub dwiema. Z miedz ścina im się trawę a krowie placki dystrybuuje po polu ryżowym (przyp red. – co ja piszę?! Dystrybucja krowich placków?! Już widzę tu wakacyjny trening dla eMBiEjów w białych kołnierzykach jak latają po miedzach z wyciągniętymi spod krowiego ogona plackami krowimi rozrzucając je zgodnie z wydrukiem optymalizującym drogę po miedzy z uwzględnieniem wagi placka i szybkości spływania wody z danego pola. Później znikają w klimatyzowanym busie z komputerami i liczą wzrost efektywności produkcji na tym polu oraz jej wpływ na wskaźniki giełdowe… 😉 ). Widzieliśmy również czarny ryż. Na razie miał tylko czarne wąsy przy kłosach bo jako młody miał ziarno białe.

I kolejne miejsce ciekawe: Nietoperzownia!. Na jednym parkingów przed nawet nie wiem czym ale sprawdzę jest hmmm… stoisko faceta, który ma oswojone… nietoperze!!! Ale jakie! Takie jak koguty. Początkowo szok bo nietoperz poleciał nad parking, siknął w locie i na zaproszenie wrócił do właściciela. Wiszą sobie głowami w dół więc mamy szybką instrukcję obsługi nietoperza. Jak go brać itd… Świetnie działa dawanie im piciu. Albo z butelki z małą dziurką w kapslu albo z dłoni. Ja wpadłem na kilka razy powtarzany numer m.in. z gepardami w Namibii, dałem im swoją spoconą czyli słoną rękę. Lizały aż miło! Szablaste pazury budzą respekt a nawet Stasio się przez chwilę przestraszył jak jeden pazur złapał go za koszulkę. Ale szybko chłopcy się oswoili z nietoperzemi i głaskali je chociaż z racji wymiarów nie chcieli ich brac tak jak my za te straszne pazury. Kiedy wybawiliśmy się z nietoperzami chłopcy zajrzeli do skrzyni i krzyknęli: WĄŻ! Pytonek tak ze 4m długi, grubości mojego bicepsa jak usiłuję podnieść szafę. Padło na mnie, że słodkie z 50 kg mam sobie założyć na siebie. No to założyłem! Dzieci patrzą trzeba byc hirołem, jak to teraz bohaterów dawnych zwą. Wąż wygrzany, jędrny, z piękną łuską. Chłopcy powinni, ale właśnie się nie boją. Znacznie bardziej bojaźliwie podchodzili do nietoperzy. Tu od razu głaszczą, Michałek zażyczył sobie pokazania ogona węża bo nie mógł się dopatrzeć gdzie się gad kończy. Łeb widział bo stwierdziłem, że warto trzymać łeb węża na podorędziu jakby chciał mnie ścisnąć – ja go wtedy też. Łeb co prawda taki, że twarz może wessać, ale ogólnie mamy pakt o nie agresji. Jak jacyś łeści wysiadali z busa i widzieli jak niewiele mnie widać spod węża to stawali jak wryci i nawet zaczynali iść do nas z oczami wyłupiastymi ze zdumienia jak demony w świątyni. Ja wtedy ryczałem na cały parking: Photo only 10 dolars. Very cheap! A póżniej: Kaman hir mister, łer are ju going?! Bo dawali dyla udając, że nie słyszą…. Ale ubaw! Miejscowi płakali ze śmiechu! Siedziałem tak z wężem chyba z 10 minut. Bajka!

Niedaleko już Ubud zwiedzamy świątynię Taman Ayun. Piękna w późnym słońcu. Ładne stupy wysoko pnące się do nieba i wiele detali pięknie rzeźbionych w kamieniu.

No i Ubud. Ania wygooglałą w centrum jakiś resort i spa, drogi ale ma zalety. Wiele usług jest za darmo. Są dwa baseny. Mamy piękny wielki pokój i łazienkę z wanno-basenem. Negocjujemy rabat i zostajemy. Putu jedzie do Kuty do rodziny. Jutro wyruszymy o 9.00 na objazd wiosek wokół w okolicy Ubud.

Chłopcy oczywiście zmęczeni samochodem żądają basenu. My też zmęczeni kolejnymi świątyniami i wspinaczką po dziesiątkach i setkach schodów chętnie pluskamy do wody by zmyć z siebie ślinę nietoperzy. Michałek zdobywa nowe doświadczenia. Pływa tylko w masce i jest w stanie sam przepłynąć w dobrym stylu nawet z 5 m. Robi różne śruby i z pomocą taty fikołki w wodzie. Z mamą przypomina sobie jak to się nurkuje i sam potrafi na takiej metrowej wodzie znikać nam pod wodą. Wyciągamy ich z basenu po ciemku i z lekką awanturą ale…

…idziemy na tańce! Raptem ze 100 m od nas jest rewelacyjna scena z super scenografią gdzie są pokazy tradycyjnych tańców. Michałek przeżywa i ma milion pytań a dlaczego tak a nie inaczej… Dlaczego demon boi się zejść po schodach,… dlaczego tak strzelają wyłupiastymi oczami w lewo i prawo,… Stasio przytulił się do mamy i…. zasnął. Tak! Zasnął przy grającej bardzo dynamicznie balijskiej orkiestrze!!! Szok. Przytomności nie odzyskał już do rana… 😉 Tańce były świetne. Pełni wrażeń wracamy do hotelu. Michałek w olimpijskiej formie i głodny. Kładziemy Stasia i idziemy do restauracji. Jemy, pijemy, popuszczamy pasa…

I tak doczekaliśmy definitywnie końca dnia…

Zdjątka:


Jeszcze Lovina – ostatnie lody.
Droga pnie się coraz wyżej prawie jesteśmy w chmurach.
Jedna z wiejskich świątynek.
Wsie przez które jedziemy….


…są pięknie dekorowane.


….


Te Volswageny są tu bardzo popularne
jako środek transportu dla turystów.


Pola ryzowe z opcją rzucania kamyków do wody.


Ale tu pięknie!.


Górska świątynia.


.


Piękne, nastrojowe miejsce.


Jedziemy dalej.


Małpy + nietoperze zapraszają.


Ania karmi nietoperza…



Chłopcy się oswoili.


O wąż!


No wiecie chłopaki! Jak my ze świagrem….


…to nie z takimi wężami sobie radę dawaliśmy.


Dłoń Stasia na wężu.


Lubi węże prawie jak żyrafki.


Czy one muszą głową w dół?


Michałek sprawdza błonę na skrzydłach.


Widzicie te pazury na moim palcu.


Świątynia Taman Ayun.




Michałek usiłuje opanować minę demona tylko po co????
Niekiedy robi gorsze…. 😉


Ubud Welcome!.


Świątynia?! Nie – scena!


Orkiestra zaczyna grać….


Czas na tańce!












Dobranoc!

 


…:: kolejny dzień :::: strona główna :::: poprzedni dzień 11 XI ::…

(c) Portal Małego Podróżnika

Share