Wyprawy

KUBA – dzień 27 (Vinales > Hawana)

MP_KUBA_baner250
KUBA. Muzeum Niespełnionych Marzeń
dzień 27

Z Vinales do Hawany
Jak tu pięknie! Szczególnie jak dzieci śpią a my przed śniadaniem wyskoczyliśmy na zdjęcia. Tu wszędzie blisko więc w takim wczesno porannym słoneczku chcemy zobaczyć znane nam miejsca, a i mo ze trafi się jakieś mniej znane. Mural Prehistoria jest w cieniu ale kilka chat dla odmiany jest pięknie oświetlona. To też dobry moment aby przejechać przez Vinales i wjechać nad miasto do drugiego qltowego tu hotelu La Ermita. Pomimo równie honornego położenia na wzgórzu widok zupełnie inny bo tym razem u naszych stóp nie ma doliny z ostańcami i pojedynczymi domkami ale widzimy samo serce Vinales z kościołem i centralnym placem. Mamy do tego widoku ciekawe tło z prawie pionową ścianą Mogote del Valle, która z tej perspektywy jakby kładła się na miasto. Oczywiście to złudzenie bo do tej ściany skalnej z miasta jest ze 2 może trzy kilometry. La Ermita jest największym hotelem tu, ma kilka pawilonów ale… gorszy basen. Jest tu zdecydowanie spokojniej i nie ma chyba takich tłumów w weekendy jak w Los Jazmines. Po prostu nie przewidują wpuszczania kogoś innego niż goście hotelowi.

Wracamy do naszej casa z duszą na ramieniu jak tam chłopcy ale okazuje się, że wszystko w porządku. Jak się budzą i widzą, że nas nie ma to po prostu wyciągają zabawki, książki i się bawią. Zuchy! Pyszne śniadanko! Nasza gospodyni naprawdę umie i lubi gotować. A po śniadanku czas na spakowanie się i jazda dalej do Hawany. Dziś do godziny 17.00 musimy oddać samochód w Hawanie w Hotelu Plaza. Jakiś mam nacisk wewnętrzny by się spieszyć. Szybko, szybko,… Droga wydaje mi sie daleka. Nie wiem dlaczego wydaje mi się mamy 250 km autostradą, a nie 90 km jak jest naprawdę. Tak czy inaczej wyjechać wcześniej warto bo obiektów mamy jeszcze kilka do zobaczenia.

Pierwszy postój to Pinar del Rio. Miasto nieciekawe, ale ma fabrykę cygar – no to odwiedźmy ją. Trochę się miotamy, bo fabryka w cenrum i nie ma gdzie zaparkować i jeszcze rzucają się naganiacze. Ale że już byłem wq… rzony to ryknąłem na nich, że zrozumieli iż natychmiast mają pójść precz… Fabryka cygar to oczywiście rozczarowanie bo… jest zakaz fotografowania. O nie! To jak nawet zdjęcia nie pozwalacie zrobić to ja nie muszę wam płacić za patrzenie na bandę smutnych facetów skręcających cygara, które potem jakiś cymbał wsadzi sobie do pyska i będzie moje dzieci truł smrodliwym dymem… Cmoknijcie się w te wasze cygara…

Wracamy do samochodu i patrzymy co tu jeszcze ciekawego nbo bo jednak coś w tym Pinar być musi… JEST! Fabrica de Bebidas Casa Garay! Bebidas – bejbis – fabryka dzieci??? Brzmi nieźle ale w następnym zdaniu jest ta właściwa wszystko wyjaśniająca wiadomość: to niewielka wytwórnia słynnego Guayabita del Pinar – brandy/rum z gujawy! No i o take Kube walczylimyli! Oczywiście nie musze chyba dodawać, że kultura rumu stoi na znacznie wyższym poziomie niż „kultura” śmierdziuchów czyli cygar. Zostaliśmy zaproszeni do zwiedzania z indywidualnym przewodnikiem, który nam absolutnie wszystko pokazał, a myśmy sfotografowali i Wam opisujemy.

Wytwórnia malutka. To taka manufakturka raczej niż fabryka. Ależ jednak tu przepięknie. Zaczynamy od… gujawy. Taka odmiana rośnie tylko tutaj więc po zebraniu owocków jak są malusie wsadza się je do beczek i zalewa spirytusem. Jak kolor zajzajeru jest już taki hmmmm…. głęboko brązowy lub raczej to czerń z błyskami brązu to następuje łapanie smaku w ogromnym stalowym zbiorniku. Tu dodajemy cukier, kupażujemy itd… Jak pada komunikat: mamy smak! to produkt prawie gotowy trafia do beczek i … leżakuje sobie. Po roku jeszcze trochę mieszania, ujednolicania i można rozlewać. Rozlewnia i pakownia jest w jednym dużym pokoju. Na ścianie mural z Marti i Che. Patrzą groźnie ale i opiekuńczo na nalewarkę i hmmmm…. naklejarkę etykiet.

Nalewarka ma na wózku dostarczane z magazynu szkła butelki. Na taśmie ustawia się chyba po pięć, a maksymalnie po sześć, wrzyca do środka po owocku (tym się już wymacerował i…. pan obsługujący wciska ON. Taśma rusza, butelka trafia do wycięcia w obracającym się kole i jest pozycjonowana na podstawce. Koło się obraca i nagle z góry opuszcza się nalewak i napełnia butelkę złocistym płynem. Jedną, drugą, trzecią, czwartą, piątą,… koniec. Butelki są na taśmociągu wyjściowym. Teraz można jest postawiś na stole nad którym widać czujne spojrzenia Che i Martiego. I tu jest naklejarka etykiet. Składa się ona z kilku osób. Jedna nakleja instrukcje obsługi. No wiecie te informacje z tyłu butelki, gradusy, adres do marketingu i działu handlowegi i ki diabeł w środku nalany. Kolejne czułe dłonie łapią flaszkę i nalepiają przednią naklejkę, kolejny specjalista nakleja winietkę na górze. Jak nalepiają? Perfekcyjnie! Absolutna powtarzalność jak z maszyny!

No to nam się Pinar dle Rio zrehabilitowało. Od nieudanego kontaktu z niską kulturą smrodliwego dymu z pyska po wysoką kulturę rumową – wyjedziemy usatysfakcjonowani. No nasza droga do Hawany. Prosta, autostradą,… Zatrzymujemy się tylko jakieś 18km od Hawany by sie dopoić. Fajny palador nad brzegiem zalewu gromadzącego chyba wodę dla Hawany. Zwraca uwagę niski jej poziom. Po drodze nic ciekawego nie ma w pobliżu drogi. Decydujemy więc, że póki mamy samochód i jeszcze trochę czasu to zwiedzimy ciekawe obiekty w Hawanie z tej strony miasta. Do mariny Hemingway’a nas nie ciągnie bo jakoś nikt o nie z przekonaniem nie pisze, że warto, a jechać tylko by popatrzeć na jakieś tam jachty to nie ma sensu. Ale… Jesteśmy właśnie w San Francisco ok. 15 km od centrum Hawany. Dokładnie to w dzielnicy San Francisco de Paula gdzie jest… willa Hemingway’a… tu żył, pisał aż do roku 1960. Tu są pamiątki po nim i jego łódź El Pilar.

A jakim cudem to wszystko jest, nie zginęło? Kiedy Hamingway postanowił wyjechać do USA podarował swój kubański dom… kubańczykom. Willa zwana Finca la Vigia zawierała wszystko co pisarz tu zgromadził. Od biblioteki po trofea myśliwskie i osobiste pamiątki. Faktycznie robi niesamowite wrażenie jak by E.H. właśnie wyszedł do ogrodu pozostawiając w upalny dzień drzwi i okna otwarte. Zwiedza się to muzeum jakby szanując prywatność pisarza z…. zewnątrz! Dzięki takiej organizacji nic nie jest ruszane, podłoga brudzona a i tak wszystko widać. I salon i jadalnię ale i biurko z pociskami od broni jakiej używał. Dla wielbicieli jego twórczości miejsce kultowe. Co ciekawe na bazie spuścizny Hanmigwaya nastąpiło jak rzadko kiedy zbliżenie i współpraca z USA. w 2002 roku magazyn dokumentów jakie Hamingway miał w piwnicy został przekazany do digitalizacji w bibliotece imienia JFK i od 2009 roku dokumenty te są dostępne on-line.

Wspinamy się jeszcze na kilku piętrową wieżę. Jedno piętro to pracownia gdzie Hemnigway pisał inne te dostępne turystom to galerie z obrazami. W ogrodzie jeszcze trzy atrakcje, a może nawet cztery bo i sam ogród przepiękny. Najpierw mamy basen. Suchy. Ale kiedyś był wypełniony wodą, w której (nago) kąpałą się boska Ava Gardner – jedna z muz pisarza. Nad brzegiem basenu jest… cmentarz… cmentarz psów pisarza. Nagrobki są lakoniczne. Nie ma dat, sentencji tylko imiona czworonogów: Black, Negrita, Linda, Neron… A jak już tak o wodzie co to jej nie mamy kolejną ciekawostkę co to powinna, a jednak nie kołysze się na falach ale rozsycha sie pod zadaszeniem. To El Pilar z siedziskiem dla wędkarza na rufie. To tym jachtem motorowym wypływalo się zapolować na marlina. Ufff… Śmy się nachodzili! No i na koniec nagroda. Dostaliśmy dwa mameje, owoce z drzewa, z którego sam E. Hemingway zrywał i zjadał owoce. Ochrona tak zapałałą do nas sympatią, że zostaliśmy obdarowani tak niezwykłym prezentem.

No tak… czas jechać do Casa Orlando. Ostatnią rzeczą jaką byśmy chcieli zrobić to spóźnić się z oddaniam samochodu co automatycznie spowoduje naliczenie nam kolejnego dnia wypożyczenia. Zostawiamy w naszej casa bagaże, odświerzamy się i jedziemy do Hotelu Plaza. Jesteśmy o 16.30! Pół godziny przed terminem. Pan jest uśmiechnięty i czeka na nas. Wzbudziliśmy szacunek. Idziemy zobaczyć stan samochodu. Sprawdzane jest koło zapasowe czy nie ma flaka i ogólnie czy nie został poobtłukiwany. A jak wszystko OK! to podpisujemy protokół odbioru, kasujemy zabezpieczenie jakie musieliśmy zostawić i już… Można iść na pizzę!

Po uzupełnieniu paliwa dla nas idziemy na spacer doskonale znanymi nam zaułkami. Ponieważ dzień był jednak intensywny od 7 rano to postanawiamy wrócić przed nocą do naszej casa ale wcześniej idziemy porobić zdjęcia stylowym przebierańcom na placu katedralnym. Pani z wielkim cygarem to nas nr 1. Innych turystów również! A jak już tu jesteśmy i dzisiaj jest ten dzień Hamingwaya to idziemy na mojito. Gdzie? Do La Bodeguita oczywiście – drugiej ulubionej knajpki E.H. w Hawanie. Tu nad barem jest słunne zdanie Himcia:

„My mojito in La Bodeguita
My daiquiri in El Floridita”

Fajnie musiało się pić Ernestowi w Hawanie!

Mu też nie odmówiliśmy mojito ale trzeba patrzeć barmanom na ręce bo za cenę drinka razy trzy rumu leją homeopatycznie. Jak leje rum to warto kiwać głową dając do zrozumienia, że nas bawi i strumyczka nie ma co za szybko przerywać. Chłopcy jedzą lody i patrzą jak przygrywa miejscowy zespół muzyczny. Dają ognia, spożycie mojito wzrasta z każdym taktem. Z Bodeguity wychodzimy gdy już nawet na ulicy stoi tłumek turystów patrząc co się tu dzieje w środku bo miejsca przy barze nie z dużo. Łapiemy kokosa i jedziemy do domciu. Na koniec jeszcze mam przyjemność zasiąść za kierownicą coco-taxi i booooooogaty w wydarzenia dzień się kończy.

Dobranoc…


Widok jaki znajdziecie wszędzie na Kubie pod hasłem Volveran.
UWOLNIĆ naszych pięciu bohaterów! (patrz niżej)
Tym razem prezentujemy widok na Vinales…
…z hotelu La Ermita.


Nie ma jak to rano…


…wybrać się na kokosy.


Jedno z haseł Fidela.


Domek pod mogotem.


A co to te wołki mają – wyrzutnię rakiet?


Nie! To ciągną motopompę do rzeki.


Wot siurpryza – jak to ablają Anglicy.


Pinar del Rio – fabryka cygar. Tu nas nie chcieli z aparatami.


Katedra.


No i raj i pełna kultura – wytwórnia Guayabita del Pinar.
W tych beczkach oddają smak gujawki.


Tu dojrzewa gotowy produkt.


Magazyn butelek.


Pan do każdej butelki wrzuca owocek…


…i uruchamia nalewarkę.


Marti i Che patrzą na ręce…


…by nalepki były równo naklejone.



Stara reklama. Zawojujemy WSZECHŚWIAT!


No i oto efekt w sklepie firmowym. Co ciekawe produkt ten
jest trudny do zaklasyfikowania! Nie jest to klasyczny rum
ale coś pomiędzy słodkim rumem, brandy, kolorową wódką,…


HAWANA – willa Finca la Vigia Ernesta Hemingwaya.



Wnętrza pozostawione…


…dokładnie tak jak kiedy pisarz…


…tu żył i tworzył – biurko.


Jadalnia.


Ta kreska pokazuje wzrost Ernesta H.


Pracownia w wieży.


Nasi autorzy – też mogą.


Cmentarz psów Ernesto.


Jacht motorowy El Pilar. Rufa z siedziskiem do łowienia ryb.



Niewielki ale ładny.


I na powrót w centrum Hawany.


Tu mieszkają wielbiciele roślin doniczkowych.


Piekarenka.


Historyczne postacie Hawany.


Nasz typ nr 1 na Pl. Katedralnym.
Oczywiście chodzi o panią w środku…


A fasada katedry spogląda z pobłażaniem.


Znowu ślady Ernesta H.


„My mojito in La Bodeguita
My daiquiri in El Floridita”

Też bym się napił….


Bar w La Bodeguita.


No wreszcie zaczęli grać!


ta ta ra ta; ta ta ra tata…



Ściany nie do odnowienia – zniszczeniu uległyby tysiące podpisów.


I ja tam byłem mojito piłem.


Poznajecie tego kierowcę kokosa, który przywiózł chłopców?
TAK! TO JA! Dobranoc!

VOLVERAN!

Hasło to jest wszędzie na Kubie. Jest go więcej niż twarzy Fidela, a nawet samego Che. Nawet popiersia Martiego są zagrożone (tu chyba przesadziłem). Jakąż to piątkę Kubańczyków i kto ma uwolnić?

Jak wiadomo w USA jest sporo Kubańczyków, którzy prowadzą działalność opozycyjną na emigracji. Prócz politykowania dokuczają rządowi Kuby jak mogą. Niekiedy podkładają bomby, ostrzeliwują z szybkich łodzi brzeg wyspy.

Apogeum ich działalności to podłożenie bomby w samolocie kubańskich linii Cubana de Aviación 6 października 1976 r., który eksplodował w powietrzu, 73 pasażerów poniosło śmierć.

Warto tu zrócić uwagę, że autorzy zamachu dostali śmieszne kary rzędu 8 lat więzienia (i tak za co innego – próbę wysadzenia auli ze studentami gdzie miał być Castro). W „cudowny” sposób zwany SIAJEJ uciekli z więzienia w Wenezueli, a na dodatek dostali prawo wjazdu i pobytu w…. USA! Tak! To samo USA walczące z terroryzmem popiera terrorystów zabijających turystów i próbujących zabić setki studentów byle w słusznej wg. USA sprawie.

Kuba postanowiła rozpoznać środowisko emigracji kubańskiej w USA, a dokładnie te grupy, które głosiły i prowadziły działalność militarną przeciwko Kubie. No ale nie wyszło. 12 września 1998 r. w Miami na Florydzie aresztowano pięciu Kubańczyków – Gerardo Hernandeza, Antonio Guerrero, Ramona Labanino, Fernando Gonzaleza i Rene Gonzaleza. Oskarżono ich o popełnienie 26 przestępstw.

Jakie to były przestępstwa? 24 to śmieszne typu fałszywy paszport i dwa oskarżenia o spisek i szpiegostwo. Co ciekawe sami wojskowi w USA z miejsca gdzie „szpiegowała” Piątka (jak ich skrótowo nazywają) zeznali, że absolutnie nie ma tam żadnych militarnych informacji, a i w całej korespondencji jaką kierowali na Kubę też nie było żadnych informacji tajnych.

Proces trwał 7 miesięcy w wyniku czego zapadł kuriozalny wyrok najwyższych kar więzienia. Hernandezowi dwukrotnie wymierzono karę dożywotniego więzienia. Guerrero i Labanino skazano na dożywocie. Fernando i Rene Gonzalez otrzymali wyroki 19 i 15 lat więzienia.

Kuba zawrzała. Nawet w każdej wiosce są plakaty i pomniki przypominające Piątkę. Ale zawrzała nie tylko Kuba bo taki wyrok nie podobał się nie tylko tam ale również w USA i wszędzie gdzie są chociaż trochę zdrowo rozsądkowo myślący ludzie. Po analizie całego ciągu zdarzeń oceniono ten wyrok jednoznacznie. Były wybory i Bush potrzebował 650 tysięcy głosów emigrantów kubańskich. Dostał je. Co ciekawe sędziowie sądu skazującego w pierwszej instancji nie ukrywali swojej nienawiści do Kuby pod rządami Castro!

Oczywiście od wyroku się odwołano do sądu poza Florydą, który stwierdził rażące nieprawidłowości i kazał sprawę ponownie rozpatrzeć. I tak to trwa. Nobliści, prezydent Jimmy Carter, organizacje praw człowieka, itd… wszyscy żądają jak nie uwolnienia to rewizji i uczciwego procesu Piątki ale bez skutku.

.:. DZIEŃ 26  .:.  MENU WYPRAWY  .:.  DZIEŃ 28 .:.

Długo w nocy stuka w klawisze: Krzysztof; poprawia: Ania;
inspirują jak zwykle niezawodni Michaś i Staś.


(c) Portal Małego Podróżnika

Share