Wyprawy

Europa z Eurocampem (Włochy, Francja) – tydzień 2 – FRANCJA, Sabaudia – premia górska

Europa z Eurocampem (Włochy, Francja)
Tydzień 2 – FRANCJA, Sabaudia – 2014

Premia górska i amonity czyli transfer

 Dziś sądny dzień czyli dzień transferu. Z Castellane mamy dojechać do Annecy, a nawet trochę bliżej bo camping jest na drugim końcu mającego 19 km jeziora. Czyli naprawdę mamy dojechać do Doussard.

Coś niewiele ponad 300 km ale… przecież nie pojedziemy najprostszą drogą. Alpejskie krajobrazy nie mogą być zeszpecone autostradą. Pojedziemy lokalnymi drogami, należy więc mieć nadzieję, że dojedziemy na camping przed zamknięciem bramy na głucho i nie ominie nas spanie dziś w cudownym Safari Tent, których to namiotów wszyscy zazdroszczą Eurocamp’owi. Trasa niby na niecałe 6 godzin ale po naszych modyfikacjach i koniecznym czasie na zwiedzanie i fotografowanie trzeba liczyć co najmniej 10.

Nasza trasa: Castellane, Digne-les-Bains, wokół jeziora Lac de Serre-Poncon, Briancon, przeł. Lauterat, przeł. Galibier, Valloire, Saint-Michel-de-Maurienne, Albertville, Doussard.

Najpierw jedziemy do Ding-Dong czyli Digne-les-Bains. Tym razem nie do Decathlon’u ale w dwa miejsca inne, historyczne… Zacznijmy od kobiet bo czy amonity były kobietami nie wiem, a chcę być uprzejmy. Najpierw będzie więc Alexandra David-Neel. Kim była: to francuska orientalistka, znawczyni Tybetu, śpiewaczka operowa, dziennikarka, odkrywczyni, anarchistka, buddystka i pisarka. Jako pierwsza kobieta z Europy dotarła do Tybetu (Wiki).

Zawsze ją „nosiło” i kiedy trafiła do Afryki to znalazła tam rozwinięcie panieńskiego nazwiska – Neel. Biedny mąż musiał się pogodzić z tym, że nie ma praktycznie żony. Kiedy w 1911 roku obiecała mu, że pojedzie do Indii na kilka miesięcy zobaczyli się w 1925 roku! Kiedy miała koło osiemdziesiątki postanowiła spisać swoje przygody ale… w wieku 100 lat wystąpiła o nowy paszport. Niestety już nie skorzystała z niego… zmarła 8 września 1969 roku. Chcieliśmy odwiedzić jej dom przed którym łopocą tybetańskie flagi i zrobić jakiś materiał ale niestety chyba pamięcią o niej zajmuje się rodzina męża… mściwa rodzina męża… No foto, dżast do nofing… Piszę po anglisku by żabojady nie zrozumiały. Generalnie koszmar jakiś. Fundacja dba o pamięć o pierwszej europejce w Tybecie w dość specyficzny sposób. Gender tu jeszcze nie dotarł. Acha! Wiecie, że w Digne rozpoczyna się akcja powieści Nędznicy?

No to amonity! One jak miały męża lub rodzinę to byli bardziej normalni chociaż to hmmmm zbiorowe samobójstwo w jurze… Jedziemy wzdłuż rzeki. Zaczyna się krajobraz przemysłowy, most i parking… narada co dalej bo możliwości wiele. Z muzeum rezygnujemy bo kto mając amonity sadzi na nich ogród japoński???? Jedziemy na drugi parking i tam strzałka – amonity 100m.

Idziemy i… są! Dno morza sprzed milionów lat staje dęba i oglądamy je prawie w pionie. A dno to jest niesamowite bo pokryte amonitami. Amonitów jest tu na niewielkim obszarze ponad 1500! Największy ma ponad 70 cm! Cudowna ścianka wspinaczkowa – stwierdzają chłopcy. Mają miękkie obuwie i są bardzo lekcy więc pozwalamy im się wspiąć na ścianę by zrobić zdjęcia. Miejsce niezwykłe! Gorąco Wam polecamy odwiedzenie tego miejsca.

Opuszczamy „Ding-Dong” i mkniemy dalej by zobaczyć w dole jezioro Lac de Serre-Poncon. Nasz GPS wskazuje, że jesteśmy nad mostem, którym właśnie powinniśmy przejechać zalaną dolinę rzeki i już jechać dalej wzdłuż brzegu po drugiej stronie ale… Jesteśmy kilkaset metrów wyżej i mamy pojechać hen daleko tracąc wysokość by po kilku kilometrach… zawrócić o 180 stopni i dalej tracąc wysokość zjechać do mostu…

Właściwie powinniśmy odpuścić bo może pogoda niekoniecznie idealna i czasu mało… ale widzieliśmy jezioro, wiemy, że jest piękne i warte przejechania widokową trasą, a nie tylko szybciej, dalej,… Niedaleko za mostem pojawiają się tablice informacyjne o muzeum wsi i okazuje się, że dojechaliśmy do wioski, a raczej jej pozostałości, bo reszta została zalana sztucznym jeziorem. Ta pozostałość przy której się zatrzymaliśmy to kaplica i malutki, ale urokliwy i pełen starych nagrobków cmentarz. Jest też pomnik poległych w wojnach z czterema wielkimi pociskami.

Jazda wzdłuż brzegu to kręcenie serpentyn, łapanie i tracenie wysokości i postoje w miejscach widokowych. Jedziemy drogą D954. Wreszcie dojeżdżamy do kolejnego mostu w Savines-le-Lac. Tak naprawdę to most jest przez jezioro, długi w łuczki i robi wrażenie. Teraz czas na drogę N94 i jazdę wzdłuż rzeki La Durance tej samej do której wpada Verdon oczywiście znacznie niżej. Krajobrazy jak to tutaj alpejskie ale jednak mkniemy szeroką doliną rzeczną więc nic spektakularnego i wreszcie mamy Briancone. Podobno Marcin z Marzenką spędzili tu cudowne chwile i jest to wspaniałe miasto. Starówkę ma ale naszych przyjaciół nie ma więc czas podjąć decyzję co dalej. Nie jest w Biancone głupie pytanie tylko takie z gatunku być albo nie być. Przed nami Alpy i to solidne tworzące piękny wododział. My musimy się przerzucić na ich drugą stronę.

Do wyboru są dwie drogi. Łatwa, nudna i droga prowadzi przez Włochy. Niby zaoszczędzić można wszystko poza 40 EUR za przejazd tunelem i czasem bo tworzą się korki i przejazd ma tempo ślimacze. Jest też druga droga czy może dróżka gdzie jedzie się ok. 10 czerwca w metrowej głęgokości rowie wyciętym przez pługi w śniegu. To przełęcz Galibier mająca 2645 metrów stanowi pewną przeszkodę. Zajeżdżamy na stację benzynową gdzie wszystko jest jak z Kusturicy i mamy zapewnienie, że damy rady i jest OK, wszyscy jeżdżą. Po chwili kiedy zaczynają się drogowskazy w mieście mamy przy słowie Galibier drugie niekiedy na zielono na dowieszonej tabliczce lub nowocześnie z zielonych diodek: OUVERTE (otwarta).

Ponieważ przejazd ten gwarantuje sporo emocji więc decyzja prosta – jedziemy! Najpierw wdrapujemy… STOP!… Najpierw na wylocie z miasta zobaczyliśmy PIZZA-CAR lub CAR-PIZZA i kupiliśmy cudownie pyszną pizzę – pora obiadowa była dawno, a czasu na gotowanie czy rezanie puszek już nie mieliśmy. Po pizzy jedziemy dalej wspinając się na ponad 2000 metrów gdzie jest przełęcz Lauterat. Na niej samotny hotel i ośnieżone szczyty wokół. Kontrola mamy i oczywiście będziemy znacznie powyżej wiecznych śniegów.

Kamera GoPro na maskę i jedziemy! Asfalt w kilku miejscach upamiętnia odbywający się tu od czasu do czasu Tour de France. Powiem Wam szczerze – nie chciałbym tu wjeżdżać na rowerze! A może inaczej – nie chciałbym zjeżdżać. Jeden z kolarzy nie wyhamował i zleciał na piargi ponosząc śmierć, a był to zawodowiec. Droga jest wąska i bez żadnych barier bo niby po co. Kierowców dyscyplinują też ślady hamowania, które w pewnym miejscu nikną w przepaści. Chłopcy podekscytowani bo zobaczyli, że śnieg jest coraz bliżej. Wreszcie płaty zlodowaciałego śniegu towarzyszą nam cały czas. Ciśniemy cały czas do góry ponieważ słoneczko grozi zajściem, a zjechać wolimy widząc coś jeszcze.

No ale jak mamy prawie mały lodowiec to zatrzymujemy się na zdjęcia i dać chłopcom chwilę do zabawy. Co za radość, że można na koniec upalnego dnia poszaleć na śniegu! Mijamy tunel. Nie będziemy czekać na zielone światło a poza tym przecież nie będziemy na przełęczy! Tunel przebito w wąskim grzbiecie i działał sobie aż nastąpiła konieczność jego remontu. Wtedy poprawiono i często poprowadzono od nowa drogę, która półkami skalnymi wprowadza na przełęcz gdzie przecież mamy 150 metrów wyżej no i pamiątkową tablicę na słit focię!

Zjazd jest jeszcze chyba ciekawszy wizualnie ale droga już trochę szersza więc emocji mniej, natomiast jest jedno zaskoczenie… kiedy dojeżdżamy do Valloire i prześladuje nas swąd palonych hamulców (ja hamulców używam tylko w ostateczności ceniąc płynność jazdy więc jak śmierdzą to jest honornie) to już nam się wydaje, że to koniec gór i teraz autostrada E70… nic bardziej mylnego! Jesteśmy na 1430 mnpm co podaje GPS a to oznacza, że do Saint-Michel-de-Maurienne gdzie jest autostrada mamy jeszcze kilkaset metrów w pionie… Ale miasteczko pod nami na rzut kamieniem więc… znowu piłowanie po serpentynach. To dlatego średnie prędkości wahają się niekiedy między 30 a 50 km/h.

Autostrada i wkrótce Albertville… wkrótce bo najpierw zmienimy dolinę rzeki na L’Isere i autostradę na A430… Samo Albertville straszne bo już ciemno, pełno radarów co to im po olimpiadzie zimowej zostały no, a czasu coraz mniej i szlaban na campie opuszczony widzi nam się jak nic… Ciśniemy… droga D1212 i D1508, która zwiastuje naprawdę ostatnią prostą trochę zwichrowaną przez… dziesięć rond! Zdążyliśmy!

ZDJĘCIA:


Pakowanie czyli koszmar dnia transferowego.


Te zakręty to już znamy i lubimy.


Tybetańskie flagi i dom Alexandry David-Neel w Digne-les-Bains.


Pomnik poświęcony jej eksploracji Tybetu.
TYBETOLOŻKA – to jest to!


Stasio na jurajskiej ściance wspinaczkowej….


…z chwytami z amonitów!


Wielkość! WIELKOŚĆ!!!


Trawersik.


Widok na jezioro Lac de Serre-Poncon.


A widok znad mostu do którego drogą kilka km…


Cmentarz z dawnej wsi d’Ubaye. Jesteśmy na wysokości 790 mnpm, a wcześniej wieś była
na wysokości maksymalnie 764 metry. 14 X 1960 r wieś zniknęła pod wodą wcześniej…


….jej najważniejsze obiekty zostały wysadzone. Dziś takiej okazji nie przepuściliby nurkowie.
I wieś zostałaby zachowana jako podwodna atrakcja.


Na zachowanych grobach są pozostawiane przez członków rodziny
pamiątkowe tabliczki pozwalające poznać np. zainteresowania zmarłego.


Tu mosiężna plakieta pokazuje dawną wieś.


Zalew poniżej cmentarza to teraz dobre miejsce biwakowe.


Kolor wody jak to zwykle tutaj obłędny! No i te zatoki dla jachtów!



Spojrzenie na drugi brzeg.


Przy okazji postuju warto zwrócić uwagę na wielkie bogactwo…


…owadów jak w naszych Pieninach gdzie jest najwięcej gatunków motyli.


Kolejne miejsce widokowe na Lac de Serre-Poncon.


Geologia w praktyce – tak moi synkowie wyglądają łupki.


Elegantki w kapeluszach!


Niektóre kapelusiki zawadiacko przekrzywione.


Dobranoc Paniom! Jedziemy dalej…


Savines-le-Lac – tym mostem jednak nie pojedziemy,
tylko na rondzie przed nim pojedziemy ku Briancon.


Turysta, alpinista,… no przy drodzie takiego spotkaliśmy.


Ups! Baranek Shaun i kuzyni!



Briancon – tu Marzenia i Marcin… Może Wam kiedyś opowiedzą…


Trzy razy objechałem rondo z tym wagonikiem by Ania złapała kadr… 😉
Tak! Wiem! Jeżdżę za szybko!


Food Truck to cudowny wynalazek!


Było pysznie!


Ostrzeżenie… Taka kaplica zawsze zmusza do refleksji…


Pogoda dodaje….


…nastrój grozy…



No cóż – jesteśmy ponad 2000 mnpm. Teraz muzimy wydać jeszcze 600 w górę!
Co ciekawe te 600 metrów na odcinku 8 km!


Łąki na przełęczy Lauterat to alpejski rajski ogród.


Teraz tylko trzeba wsłuchiwać się w dźwięk silnika…


…i delektować się niesamowitymi widokami!



Tabliczki informują dokąd dojechaliśmy (2370m) i ile do przełęczy (4km).


Ania w pracy.


To już poziom wiecznych śniegów.


Schronisko pod przełęczą i tunel skracający drogę – my z niego NIE SKORZYSTAMY!


Pomnik twórcy Tour de France. Tędy jeżdżą kolarze!!!


Jeszcze 100 m do przełęczy…


…więc można pobawić się na śniegu.




O! Właśnie tędy wjeżdżamy!


No i przełęcz!


Zdobywcy!


No i widok na drugą stronę przełęczy i schronisko po drugiej stronie.
Wiedzą, że te 150 m w górę i w dół to może być za dużo dla szukającego schronienia
wędrowca więc schroniska są po obu stronach tunelu.


Godne najwyższego szacunku wjechanie na przełęcz od Sabaudii.


Valloire.


Godzina 21:00, szybkość 150 km/h, camping w zasięgu…


No i wreszcie nasz Safari Tent!


Jak ja padnę do tego łóżeczka!!! DOBRANOC!!!

KONIECZNIE ZOBACZ FILM Z PRZEJAZDU PRZEZ PRZEŁĘCZ GALIBIER!

Dobra jest 30 sekunda kiedy ślady hamowania nikną w przepaści!


NASTĘPNY WPIS: ALPY FRANCUSKIE – Szklana Pułapka 7 …::… strona główna wyprawy …::… POPRZEDNI WPIS: przełomy Verdon

Zobacz również 


EUROCAMP


Camping Les Fontaines


Długo w nocy stuka w klawisze: Krzysztof; poprawia: Ania;
inspirują jak zwykle niezawodni Michaś i Staś.


(c) Portal Małego Podróżnika

 

Share