Beskid Niski sercu bliski – dzień 3
Przez Bieliczną do Domu na Łąkach
Poranek czyli 8.00 nastał romantyczno – nostalgiczny czyli %!#@# deszcz walił w tropik namiotu. Cudowna muzyka dla romantyka. Ubijam budzik i śpimy dalej. Niestety o 9:30 pęcherz moczowy domaga się wyprowadzenia na spacer. Na DESZCZ? Niestety… może to prostata? Po wypełznięciu na wilgotne otoczenie okazało się, że w sumie to ten duży deszcz się skończył i pada z drzew pod którymi się rozbiliśmy. Na otwartej przestrzeni mży bo jestesmy jakże by inaczej w chmurze. W sumie nad nami przełęcz, a chmury nie głupie – jak turyści przełażą przez góry w poprzek w najniższym miejscu.

Widok po otwarciu oczu śpiąc na wznak.

Takie miejsce po nocy znaleźliśmy.
Nie ma co się roztkliwiać. Robimy śniadanie i już o 11:00 zaczynamy likwidację biwaku. Niestety wzięcie do ręki butów chłopców, które były oblepione kilogramem błota było dość traumatycznym przeżyciem dla nas… założenie ich byloby traumą dla nich. Trzeba coś z nimi zrobić. Wymyć w potoku, wylać wodę ale są zimne strasznie jak i mokre skarpetki. Sięgnąłem więc do mądrości traperskiej i w rozdziale „zacznij dzień w niekorzystnych warunkach atmosferycznych w korzystnym nastroju” wyżąłem skarpetki, odpaliłem butan i grzeję skarpetki. Jak dymi czyli paruje zakładam na nogę syna. Później but i kolejna skarpetka i but. Tak Rano mieli na nogach cieplutki zestaw. Co z nim zrobili? Wleźli do potoku!

Grzanie skarpetki.

Zakładanie skarpetki – błogość na twarzy Michała.

Grzanie buta – Staś zadowolony bo ma ciepłe skarpetki.
Zwijamy biwaczek kole 11:00 jak już wspomniałem… Chłopcy wodoodporni ja jestem wodoodporny inaczej czyli ciepełko moje wewnętrzne odparowuje krople w tempie takim lub lepszym w jakim wsiąkają w koszulę… 🙂

Zwijamy namiot.

Śledź lubi pływać i być czysty!
Czas ruszać! Dolina Bielicznej to „nasza” dolina. xx lat temu tam nocowałem, jeszcze jak nie było Michałka i Stasia nawet w planach to też tu byliśmy. Pamiętam smak żętycy kiedy działała tu bacówka. Agnieszka i Andrzej z Domu na Łąkach brali tu ślub. Michałek w saneczkach i my na nartach biegowych byliśmy tu w zimie… Wspomnień na wiele wieczorów… A teraz schodzimy w dół oddalając się od chmur ciągle czochrających się o buki na przełęczy.

Pada? Pada – no i co z tego?.

Nie ma złej pogody są tylko nieodpowiednio ubrani ludzie!

Lackowa ginie w chmurze.

A to też stoki Lackowej.
Deszcz przeszkadza tylko na początku wędrówki. Po pewnym czasie zauważamy jego zalety. Np. wczuwamy się w poezję kropli na igłach sosnowych lub liściach drzew i trawach… Chociaż te ostatnie jak zejdziemy z przetartego szlaku moczą nas do pasa…

Poezja kropli.

…

…

…
Ale co tam! Idziemy dalej! Mokro? Tak – ale ciepło! I to najważniejsze!

Droga taka, że o POlityce można POgadać.

Żadna kałuża i koleina nam nie straszna!

Na brodach zawsze lepiej popatrzeć, czy nie wypłukało jakiejś dziury…

…i idziemy śmiało!

Widzisz Michał! Drewno zbierają już teraz… może być ciężka zima…

…
Aniśmy się obejrzeli, a doćmakaliśmy do cerkwi w Bielicznej. Stąd do Izb (czytaj: sklep z lodami i piwem) już żabi skok! Zwiedzamy cerkiew z XVIII wieku, która z 25 lat temu była zburzona tak, że tylko mury zostały. Dzięki społecznej inicjatywie została odbudowana i cieszy dziś turystów i mieszkańców. Msze są tu rzadko bo to teraz kościół katolicki, ale jakby ktoś chciał to i ślub jak Agnieszka i Andrzej z Domu na Łąkach wziąć tu można!

Cerkiew w Bielicznej – HURRRA!

Skromne wnętrze cerkwi – obecnie kościoła.

Na ołtarzu głównym.

Kilka ocalałych nagrobków łemkowskich…

…na cmentarzu.

Tak cerkiew wyglądała w 1985 r w trakcie odbudowy.

Znowu pada! Zostawiamy cerkiew i idziemy w dół doliny.
Kiedy zeszliśmy w dół doliny zaszły dwa wydarzenia. Przestało padać oraz chłopcy poczuli głód. Akurat w Beskidzie nie ma problemu z jednym i drugim. Jak jest głód to robimy obiadek, jak jest pogoda to moczymy się w potoku. Rodzice więc robią obiad (dokładnie mama bo tata miał za zadanie przerzucić 650 kg kamieni na tamę), a my (z tatą) się moczymy.

Hasło: jedzenie! – na chwilę zwabiło chłopców…

M – jak Michał to tylko 4 kabanosy. S-jak Staś to 5.

Po wchłonięciu jedzonka w tempie czarnej dziury łykającej materię wrócili do potoku.

Tyleśma nosili. Objętość ta sama od początku tylko zjedliśmy prawie wszystko! Jest lżej.

Na biwaku okazje do obserwacji i przemyśleń – ślimak…
Ma szczęście, że nie trafił na Francuzów!

Grzybki… jakie ładne… nie jadalne…
Słychać rżenie koni… to już niedaleko Izby!

Doczekaliśmy się słoneczka!

A Lackowa nadal moknie w chmurze.
W Izbach był obowiązkowy postój na to i owo w sklepie ale pora taka, że czas objawić się w Domu na Łąkach!
Rączym kłusem więc idziemy przez Izby i skręcamy na Banicę. Ostatnie podejście i widzimy Dom na Łąkach! Na nasze spotkanie wybiega Watra… Dotarliśmy!

Kapliczka w Izbach.

Widać już Dom na Łąkach.

Watra wybiegła nam na spotkanie.

Pętla zamknięta! Jesteśmy w Domu na Łąkach.
I na koniec mapa dnia oraz przypomnienie: ok. 6 km i 100 metrów podejść.

Zobacz więcej: Zdobycie Lackowej lub dzień drugi cz.2
Długo w nocy stuka w klawisze: Krzysztof.
Czyta i byki poprawia: Ania.
Inspiracji jak zwykle dostarczają: Michał i Staś.
(c) Portal Małego Podróżnika

