ŚWIATŚwiatowe miejsca

TAJLANDIA – Kobiety o pięknych szyjach

Mak Ae ma pięćdziesiąt lat i chyba nie jest specjalnie ładna, a jednak co dzień pozuje do zdjęć. Aparaty pstrykają gdy rozmawia z przyjaciółką, je obiad, niańczy wnuka. Nie jest to kolejna odmiana serialu Big Brother. Po prostu Mak Ae, podobnie jak wszystkie kobiety z jej plemienia, ma szyję nienaturalnie wydłużoną obręczami i mieszka w wiosce odwiedzanej przez turystów.

Dzięki tym obręczom Mak Ae, jej córki, przyjaciółki i sąsiadki widnieją na większości pocztówek zachęcających do odwiedzenia Mae Hong Son – malowniczego miasteczka na północy Tajlandii. Kilkanaście kilometrów od niego powstała wioska zamieszkała przez uciekinierów z Birmy – plemię Padaung znane w świecie dzięki długim szyjom ich kobiet. Wydawało się, iż dawny zwyczaj wydłużania szyi zaniknie, lecz dzięki turystom stał się nie tyle formą podtrzymywania tradycji, co możliwością zarobku. Tutejsze kobiety nie muszą ciężko pracować w polu jak ich tajskie sąsiadki, wystarczy że siedzą na progach chat i pozują do zdjęć uszczęśliwionym turystom. Połowa dochodu z opłat za odwiedzenie wioski należy do nich. Co więcej, na azjatyckim rynku matrymonialnym cena panny młodej o szyi zdobionej pierścieniami znacznie wzrosła. Taka żona świadczy o zamożności mężczyzny który ją poślubił, gdyż musiał wpłacić rodzicom swej wybranki sporą zapłatę. Pierwsze mosiężne pierścienie dziewczynka otrzymuje kiedy ukończy pięć lat. Przez kilka lat nie będą jej dokładane następne – może sama zdecydować, czy chce kontynuować tradycję. Zwykle się na to decyduje, bo bycie „kobietą-żyrafą” pozwoli jej na utrzymanie rodziny. Po ukończeniu 10 lat pierścieni na jej szyi zacznie przybywać. Dorosłe kobiety noszą na sobie bez przerwy około dziewięciu kilogramów, co nie przeszkadza im w jedzeniu, zabawie czy pracy. – Można się przyzwyczaić – mówią kobiety Padaung, które sobie nie wyobrażają innego życia. – Choć czasem jest ciężko. – Dosłownie! – potwierdzają ci, którzy spróbowali założyć na siebie przygotowany do demonstracji kilkukilogramowy zwój drutu.

Legendarne kobiety-żyrafy

Nie wiadomo skąd wziął się zwyczaj zakładania obręczy. Zdaniem jednych pochodzi on z czasów, gdy wokół wiosek kręciły się tygrysy atakujące swe ofiary najczęściej od razu za szyje. Grube metalowe obręcze miały uchronić przed kłami drapieżnika. Według innych podań pierścienie miały zapewnić małżonkowi dochowanie wiary przez żonę. W przypadku zdrady zdejmowano je z szyi, która pod ciężarem głowy ulegała złamaniu. Do dziś gdy dla potrzeb naukowców któraś z kobiet Padaung musi zdjąć obręcze, naraża ją to na śmiertelne niebezpieczeństwo skręcenia karku. Stąd też w trakcie takiej operacji jej głowę podtrzymują co najmniej dwie osoby. Przez wiele lat o ich szyjach krążyły najbardziej fantastyczne legendy, niektóre z nich wręcz mówiły, iż kobiety z tego plemienia mają więcej kręgów szyjnych. Dopiero w ostatnich latach wykonano zdjęcia rentgenowskie, które wyjaśniły tą zagadkę. Nienaturalnie wydłużone szyje kobiety zawdzięczają nie tyle wydłużeniu kręgów szyjnych, co opuszczeniu pod ciężarem metalu kości obojczyka i żeber.

Kobiety długie szyje
Do wioski co dzień przybywają turyści, jednak aby porozmawiać z kobietami potrzebują tłumacza. Mimo że wiele z nich mieszka w Tajlandii od dziesięciu lat, wciąż nie nauczyły się ani angielskiego, ani tajskiego. – Pewnego dnia, wrócimy do siebie, do domu, i po co nam wtedy inne języki – mówi Ma Nang. Ich prawdziwy dom znajduje się o kilka kilometrów od wioski, zaraz za pierwszym pasmem gór. Jednakże rządzona przez wojskową dyktaturę Birma to nie najlepsze miejsce do życia. Utworzono tam między innymi specjalną wioskę mniejszości narodowych, do której przymusowo przesiedlono ludzi. Trzymani pod strażą są pokazywani turystom niczym okazy w zoo. Zaś koło jeziora Inle są trzymane pod strażą trzy kobiety. Turysta płaci – turysta dostaje. „Kobieta żyrafa” niczym automat po kolei pozuje: jak tka materiał, kopie w ogródku, staje na baczność. Upokarzający spektakl, którego sensu większość turystów nie pojmuje.
Różnica między tamtymi miejscami a Mae Hong Son jest taka, iż tutaj połowa dochodu z turystyki oraz wszystko co kobiety zarobią na sprzedaży pamiątek należy do nich, zaś we własnej ojczyźnie nie mają prawa do niczego. Zdarza się także, że jeśli uciekinierki nie trafią pod opiekę tajskiego rządu są porywane przez „przedsiębiorców turystycznych”, którzy następnie pokazują długoszyje kobiety niczym na średniowiecznym jarmarku. Co jakiś czas Amnesty International donosi o takich „atrakcjach turystycznych” w Chiang Mai. Za spotkanie z nimi turyści płacą w dolarach, choć widok zastraszonych dziewcząt stłoczonych w ciemnej komórce jest wątpliwą atrakcją.

Układ z turystami

Jeśli przybyć do wioski poza turystycznym sezonem, człowieka ogarnia dziwne uczucie. Bo oto małe dziewczynki bawią się piłką, a w świetle zachodzącego słońca na ich szyjach lśnią obręcze. Kobieta w chacie rozłożyła krosna wprost na nogach i tka czerwony szal. Staruszka siedzi na schodach domu i żując betel rozmawia z sąsiadką. I wszystkie one mają złote obręcze, wszystkie przyozdobione są metalowymi pierścieniami wokół rąk i nóg. I nagle można odnieść wrażenie, iż ze swoja krótką białą szyją, wygląda się wręcz niestosownie. Niczym Kopciuszek na balu bez uroczystej sukni. Wrażenie potęgują jeszcze noszone przez kobiety białe bluzy wykończone czerwoną lamówką oraz noszone na głowie kolorowe dekoracje z kwiatów i materiału. W swoich wioskach ubierały się tak jedynie z okazji świąt, jednak tutaj tradycyjny strój spełnia dwojaką rolę. Przypomina o ich odrębności kulturowej, a także pomaga w sprzedaży pamiątek. A mężczyźni? Mieszkają w tej samej wiosce, lecz tutaj wszyscy zwracają uwagę tylko na kobiety. Mężczyźni przechodzą przez wioskę praktycznie niezauważani przez turystów. Ostatecznie nie ma w nich nic niezwykłego. No, może tylko longyi – długi kawał materiału noszony zamiast spodni. Jednak w porównaniu z szyjami ich kobiet nie robi to wrażenia. Płynąca nieopodal rzeka Pai to jedno z tych miejsc, gdzie kobiety odnajdują spokój. Mimo iż przywykły do ciągłych odwiedzin, czasem ten natłok gapiów im przeszkadza. Nie wszyscy wszak są mili, niektórzy nie mogą powstrzymać się od wytykania palcami i swoistego polowania z aparatem. – Na szczęście – mówi Ma Nang – takich nie jest zbyt wielu. No i mamy przed nimi swoje kryjówki. Schronienie daje im rzeka, niedaleka dżungla, a nawet wnętrze chaty. Pomiędzy turystami a mieszkańcami wioski panuje niepisany układ, iż wszystko co jest na głównej drodze można oglądać, fotografować, podchodzić blisko i dotykać. Kolejne rzędy chat stanowią dla przybyszów tabu. – Dzięki temu mamy trochę prywatności – śmieje się Mak Ae. Choć tak naprawdę prywatność w wiosce zaczyna się po zmierzchu, gdy turyści wrócą do swoich hoteli. Kobiety siedzące przy kagankach (nie ma tu prądu) plotkują, usypiają dzieci, szykują posiłek mężom. I liczą pieniądze jakie tego dnia zarobiły na kultywowaniu dawnej tradycji. Wyglądają na szczęśliwe.


Tekst i zdjęcia: Anna Olej-Kobus – TravelPhoto


(c) Portal Małego Podróżnika

 

Share