NAMIBIA 9000. km afrykańskiej przygody – BLOG cz. 2 – 1
NAMIBIA 9000 km afrykańskiej przygody
BLOG cz. 2 – odcinek 1
X-XI 2008
25 X – Pod legendarną… Spitzkoppe! |
---|
Poranek w Okahandja bardzo leniwy. Niespiesznie robimy śniadanie, kąpiemy chłopców. Pakujemy rzeczy. Ostatecznie należy nam się trochę luzu po szalonych 615 km poprzedniego dnia.
*** W Okahandja są dwa ciekawe dla nas miejsca. Pierwsze to targ pamiątek. W Windhoek jest potężny budynek workshopu a tu prawdziwy targ. Budki, namioty, tworzą dwa, trzy rzędy z wieloma przejściami i przestrzeniami. Pamiątek całe mnóstwo. Część trochę dziwna. Jakaś szalona metaloplastyka w kształcie jaszczurek, skorpionów, itd… Dużo biżuterii “od zwierzęcej” i z różnymi minerałami aż do takiej zwykłej z kolorowych koralików. Naszą uwagę zwraca niezła kolekcja masek. Część to taka “cepelia” ale jest wiele oryginałów skupowanych np. u buszmenów i są to maski autentycznie używane, przepocone, zakurzone, ale pełne uroku. Dużo jest galanterii stołowej. Nasze ulubione miseczki z żyrafą, miski malowane w różne wzory lub wykorzystujące słoje i różnice kolorów drewna. Trochę batiku i ogromna ilość rzeźb wielkogabarytowych. Chcecie naturalnej wielkości popiersia pary Himba? A może dwumetrowy nosorożec…. *** Kolejna rzecz jaka nas interesowała w Okahandja to groby bohaterów Herero. Oczywiście plany w Lonelce i Bracie są pi razy drzwi robione więc trochę z GPSa, a trochę na czują dojeżdżamy do jakiś rozwalających się domów ale w tym bałaganie wyróżnia się aleja palmowa z białym niskim murkiem na końcu. Jest to widok jaki zapamiętaliśmy z jednego z filmów o Namibii. Kilkadziesiąt kroków i wszystko jasne – to tutaj. Jeden nagrobek w kształcie pocisku karabinowego z portretem Kaimbire Tjamuaha, drugi już mniej oryginalny. Otoczenie zaśmiecone, z boku ruiny. Pewnie jak są coroczne obchody z udziałem weteranów wygląda to lepiej ale teraz…. *** Jedziemy dalej. Asfaltu cd… chociaż na początku był problem bo przez 20 km ciągnęły się roboty drogowe. Dalej wąsko ale OK! Dojeżdżamy do Usakos. Skręcamy w stronę malowniczych gór Erongo. W ich wnętrzu ukryte są jedne z bardziej znanych prehistorycznych malowideł naskalnych. Samo południe. Upał straszliwy. Wylosowałem wędrówkę do jaskini. Niby miało być pół godziny wg. przewodnika, ale chyba drobnym drukiem było dopisane: dotyczy Etiopczyków trenujących maraton. Mi w tym upale zajęło to ok. 45 minut. A się nie oszczędzałem. Po dotarciu do jaskini kilka minut na podziwianie widoków i wysapanie się. Później rozstawiam światła i czas na sesję zdjęciową. Wreszcie wracam do Ani i chłopaków. Już się zastanawiali gdzie to zniknąłem? *** Wracamy do Usakos i dalej na Swakopmund. Ale nuda…. Mało nie zasypiam… Wreszcie skręt na Spitzkoppe i fajny grawelek z małymi stromymi dolinkami. Raz wdusza nas w siedzenia raz pasy trzymają pupy na siedzeniach. Chłopakom się podoba taka jazda. *** Chłopcy miejscem zachwyceni. Mimo ciemności szaleją. Samochód stoi pod potężną oddzieloną od głównego masywu skałą. Obok druga jeszcze większa i jeszcze kilkanaście “kamyczków” wielkości przyczepy kempingowej. Trochę dalej ściany skalne wznoszą się na 300 m ponad nas. Przedziwne górskie sanktuarium. Rozpalamy ognisko i pieczemy kiełbaski. Chłopaki mają wilczy apetyt. Zjadają ogromne ilości kiełbaski z chlebkiem. Zapijają sokiem i… zasypiają nam na kolanach. Wrzucamy ich do namiotu ale sami nie siedzimy zbyt długo bo sen i zmęczenie daje o sobie znać. Oczywiście piszemy notatki i relację, ale w końcu poddajemy się sile ciążenia powiek. Spać! Dobranoc! *** Zdjęcia… |
Okahandja – Staś budzi się niekiedy tak, jakby tylko udawał sen. Pstryk! I już wita nowy dzień uśmiechem. A niekiedy…. Szopa włosów, każdy w inną stronę i siedzi nastroszony jak sowa ale……po chwili już ma ochotę na pogaduszki z tatą. Okahandja Camp – Mile wspominamy bo mieliśmy świetne warunki m.in. dlatego że byliśmy sami i wybraliśmy najfajniejsze miejsce.W Okahandja jest najbardziej znany targ pamiątek w NamibiiMożna oszaleć! A jak się lubi sztukę afrykańską można oszaleć podwójnie.Aniołki zwane…. samolocikami.Ten nosorożec jakiś taki nie wyrośnięty… …ale ten jest w sam raz! Każda chwila dobra do nadgonienia braków w blogu! Pozdrowienia od dzieci z Namibii! Tu widać jak różnią się między sobą. Lokomotywa nr 40 – jesteśmy w Usakos. Przerywamy “piłowanie” asfaltem i jedziemy do Ameib Ranch aby zobaczyć piękne krajobrazy oraz dotrzeć do Philipps Caves. Jaskinie ze słynnymi naskalnymi rysunkami. Góry Erongo – nikt nie obiecywał, że będzie łatwo! Jedna z dolin. Upał sakramencki. Chłopaki postanawiają zrobić piknik. Wymyślili, że cukiereczki należy im wkładać do czapeczki. A kto rymuje do jaskini szufluje.
|
26 X – Pod Spitzkoppe… w deszczu! |
Tak, tak! To szokujące leżeć w namiocie i słuchać walenia w niego deszczu w Namibii. Ania chciała abyśmy o 5.30 wstali na wschód słońca, spakowali, etc.. Już ok. 2 w nocy obudził nas wiatr a raczej wichura. Pomimo schowania się za skały wyło i bujało samochodem. O 5.30 pytanie: wstajemy? Patrzę na niebo z pierzyną chmur bez szansy na rozsnucie i komunikuję odwołanie wschodu słońca i dalsze spanie. Wiatr wyje więc spanie żadne. Po kilku minutach krople stukają w namioty. Co jakiś czas leje solidnie. Boszzzzzeee! Oby nie przymusiło nas do biegu do buszmeńskiej toalety. Ok. 8 rano uspokaja się. Ok. 9 rano wstajemy kręcimy się po obozowisku. Do Swakopmund niedaleko więc nie spieszy nam się. Chmury tracą na grubości. Są oka przez które padają na ziemię pierwsze dziś promienie słoneczne.***
Okazało się, że pozory mylą. Nie ma szansy na słońce tego dnia. Sprawdzamy jak wygląda Spitzkoppe z różnej perspektywy. Okazuje się, że w wielu miejscach brak słońca jest atutem. Nie ma straszliwych kontrastów, które zabijają niekiedy zdjęcia. No i też więcej widać. Fantazyjne kształty, które przy palącym słońcu chowałyby się częściowo w cieniu teraz są w pełnej krasie. Masyw ten ma pewną magię. Cudowne miejsce dla wspinających się. Oprócz swobodnego wyboru miejsc do łojenia jest tu ogromna ilość dróg wspinaczkowych ze stałymi punktami asekuracyjnymi o bardzo zróżnicowanej trudności. Nic tylko szpej, magnezja i naprzód…. Obok naszego noclegu na dwóch naszych skałkach mieliśmy 5 lub 6 wytyczonych dróg z nr z jakiegoś katalogu. Ślady magnezji podpowiadają najlepsze chwyty. *** Jedziemy do Swakopmund. Co tu robić? Pogoda, że w mordę dać… tylko komu? Chyba Atlantykowi, zwrotnikom i wszystkim po kolei co decydują o takim a nie innym układzie pogody tutaj. Do samego miasta nas nie ciągnie. Postanawiamy zobaczyć pierwszy wrak przy drodze do Walvis Bay. Wygląda rewelacyjnie ponieważ atmosferę potęguje pogoda. Lekka mgła, silny wiatr, potężne fale rozbijające się o rufę statku i mocno zardzewiała już nazwa “Kolmanskop” na dziobie. Fotografujemy a chłopcy zmagają się z kamieniami, wiatrem, stosami muszli. Oczywiście te zmagania ich to pełnia szczęścia. Nie peszą ich potężne fale. *** Od wraku jedziemy jeszcze trochę w kierunku Walvis Bay. Piękna droga. Z jednej złocące się wydmy z drugiej srebrzące się morze. Odkrywamy prawdę, że mgła spowija tylko obszar miasta Swakopmund. Kolejne dni potwierdzą, że wystarczy wyjechać poza miasto i mamy super słońce! *** Słońce zachodzi. Czas na powrót do miasta i spotkanie z Sue i Nico. Małżeństwo poznane przez internet. Zaprosiło nas do siebie na czas pobytu w Swakop. Bardzo sympatyczni. Mają trójkę dzieci na…. trzech kontynentach! Od razu przypadliśmy sobie do serca. Dzieci szaleją, my gadamy…. Jutro wstajemy później niż zwykle tj. wtedy, kiedy chłopcy się obudzą i obudzą nas. Dobranoc. *** |
Zdjęcia…
Prawie południe – poprawia się pogoda pod Spitzkoppe. Założone odpowiednie obuwie i można zacząć wspinaczkę po okolicy. Zaimprowizowane pomoce wspinaczkowe…
|
27 X – Poznajemy Swakopmund…
|
Wreszcie leniwy poranek. Wstajemy, zgrywam zdjęcia, kończę “południową” część bloga i wrzucamy go internetu. Wreszcie jedziemy do miasta. Sue nas prowadzi i pokazuje Namibian Craft Center. Tam oprócz pamiątek jest świetna informacja o okolicy. Tu też załatwiamy rezerwację miejsc na Living Desert Tour z Tomem. Ale na pustynie pojedziemy jutro.***
Plątamy się po Swakopmund a później jedziemy przez nasz wrak do Walvis Bay. Tam mieszka Jurek (ale go nie ma bo jest w rejsie) z Helmi (jest!) i córeczką Nanoną (jest! 😉 ). Jemy pyszny obiad. Chłopcy oglądają po raz pierwszy kreskówkę i jedziemy na plener fotograficzny na Diunę 7. W ostatnich promieniach słońca robimy Helmi i Nanonie piękne portrety. Ubrane są w tradycyjne stroje i na tle czerwonego piasku wyglądają jak kolorowe ptaki. Pięknie! Ile już razy użyłem tego słowa? *** Zdjęcia… |
Spojrzenie na Swakopmund z góry. Można zobaczyć trochę całkiem fajnej architektury. Idziemy do Centrum Informacji i Rękodzieła w Swakop. Tu można kupić pamiątki z Namibii (a nie np. z Kenii w Namibii) i dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy w związku z planowaną trasą. Na obiad kupujemy chłopakom frytki i kurczaka w…. KFC i jedziemy na obiad pod “nasz” wrak.
|
28 X – Living Desert Tour i spotkanie z Łucją, Ernestem i Ninką! |
Dziś o 14.00 oczekiwane z niecierpliwością spotkanie z Tomem. Tom prowadzący firmę Living Desert Tour to legenda Swakopmund. Jakby urodził się na wydmach między Swakop a Walvis… Zna każdą wydmę. Wie jak się zmieniła ostatniego roku, miesiąca, dnia, kilku godzin,… Dla niego pustynia to otwarta księga pisana tropami zwierząt. Jest na niej codziennie więc widzi doskonale gdzie wąż dziś ma zasadzkę, gdzie poszedł skorpion itd… itp…***
Wcześniej uzupełniamy naszą wiedzę o Swakop. Wybieramy się do Crystal Gallery i Oceanarium. Crystal Gallery robi niesamowite wrażenie. Szczególnie okazy kryształów mające po kilkaset kilogramów i największy na świecie kwarc – ponad dwa metry. W gablotach też wiele ciekawych okazów. Mniejsze ale unikatowe. Oczywiście żadnych obcych naleciałości. Wszystkie minerały pochodzą z Namibii. *** Wreszcie oceanarium. Małe ale fajna zabawa dla dzieci. Najlepszy jest oczywiście szklany tunel gdzie nad głowami pływają nam rekiny i możemy obserwować od dołu denne ryby. Ich “pyszczki” przyklejone do szyby wyglądają niekiedy komicznie. *** Wreszcie czternasta. Tom odbiera nas spod kawiarni. Wsiadamy do stareńkiego Land Rovera ale nie żadnego przerobionego Defendera, ale nieznanego mi typu cięzarówki/busiku na 8 osób. Kierownica bez wspomagania ale za to deska rozdzielcza obrośnięta nie tylko wskaźnikami i przełącznikami ale i kontrolkami płynów. Maszyna wzbudza mieszane uczucia ale jak rusza…. Moc czuje się straszną. Jedziemy po mieście od hotelu do hotelu. zbierając po jedną dwie osoby. Wreszcie wszyscy są więc bocznymi uliczkami ruszamy spóźnieni na rundkę po pustyni. Oczywiście jesteśmy pełni złych przeczuć co do pogody ale jak tylko przekraczamy wyschnięte koryto Swakop River pogoda zmienia się radykalnie. Słoneczko pięknie oświetla pierwszą wydmę pod która zatrzymujemy się i wysłuchujemy wykładu o tym skąd w Namibii wzięły się pustynie i czego tu można się spodziewać. Wykładowi towarzyszy syk spuszczanego z wielkich opon z bieżnikiem jak klocki Duplo powietrza. Powietrza w oponach musi być maluśko, tyci, tyci,… flaczki… Wtedy na piasku samochód najmniej się zapada. Stoimy pod ścianą piasku ze śladami opon ale przypuszczamy, ze to ślady zjazdów a my pojedziemy gdzieś dookoła na przełęcz. O nasza naiwności! Tom zaprasza nas do środka uruchamia miło gdaczący silnik i nagle…. wdusza nas w siedzenia. Jego samochód nie tylko wdrapuje się bez problemu po ścianie piachu na którą sami byśmy z trudem weszli ale ma jeszcze takie przyspieszeni, że aż trudno uwierzyć i trzymać się… *** Jego “Sand Lover” pokonuje kolejne wydmy, a na wypłaszczeniach przypominających płaskowyże jedziemy wzdłuż piaszczystych stoków. Tom wtedy patrzy w bok śledząc jak nam później powiedział wszelkie anomalie jakie dostrzega na piasku. Pierwszą ofiara padają żuki piaskowe. Bardzo ciekawe bo potrafią z mgły się napić. Ustawiają się na wydmie od nawietrznej, głową w dół. Na chitynowej pokrywie mają kanaliki, które skraplającą się wodę na ich pancerzu doprowadzają w okolice głowy i tu…. pija zbierające się krople. Jak jest już ciepło biegają po wydmach szukając jedzenia i będąc jednocześnie jedzeniem innych. *** Kolejny “znajomy” Toma to wąż. Tym razem jest ciekawiej. Tom mówi, ze widzi węża i żeby wysiadać. Wysiadamy, ale węża nie widzimy. Tom prowadzi nas o 2 m od niego. Widzicie? Nie! O a tu sa jego oczy… takie dwa pieprzyki nad piaskiem. Zbliża do nich swoją łapkę na węże i nagle ruch pod piaskiem, który wybrzusza się i pokazuje zarys wężowego ciała. Jeden zgrabny ruch i wąż wisi w całej okazałości. Nie jest zbyt duży jak większość pustynnych węży, ale dostatecznie jadowity. To wrzuca go do swojego kapelusza (ażurowego), ale chyba się dobrze znają bo wąż ani myśli kąsać przez kapelusz tylko wygląda z kapelusza na otaczających go ludzi. *** Po wykładzie nt. węży, osobnik zostaje wypuszczony i po odpełznięciu do pierwszego miejsca z miękkim piaskiem zakopuje się natychmiast maskując znakomicie. Znakomicie dla nas, ale nie dla Toma. Znajdujemy jeszcze kilka zwierząt bedąc coraz bardziej zdumionymi ile życia jest w tych z pozoru martwych piaskach. *** Na koniec pokaz mocy. Jedziemy Sand Loverem Toma przez wydmy, zdobywamy przełęcze, Jedziemy okrakiem po graniach. Zdumienie do możliwości maszyny przechodzi w szacunek do niej. A to przecież nie młodzieniaszek. Widać, że dawniej bardziej liczyli sią inżynierowie niż marketingowcy – wróg publiczny nr 1 użytkowników czegokolwiek. *** Podziwiamy z wysokości diumy “nasz” wrak w wodzie wyzłoconej zachodem słońca. Kiedy już z myślimy, że zjedziemy do widocznej niżej drogi do Walvis To dodaje gazu, wykręca o 180 stopni i jedzie pod górę. Nagle widzimy, że przed nami nie ma nic…. przestrzeń… *** Zawiśliśmy podwoziem nad przepaścią. Przednie koła w gorze, środek zawieszony na grani, panika na pokładzie! Christopher! It’s time! Wyskakuję, zatrzaskując zamarłą ekipę wewnątrz. Biegnę granią aby odejść od samochodu tyle by mieć trochę przestrzeni. Gotowe! Macham do Toma, że może jechać. Hmmmmmm…. Jechać?! Przed nimi ponad 30 metrów fest nachylonego stoku. To tyle co dziesięciopiętrowy budynek. Ruszają powoli. Poprzedza ich piaskowa lawina. Kiedy nabierają szybkości towarzyszy im niesamowity dźwięk. Ni to jęk, ni ti to zawodzenie szalonej śpiewaczki udającej wiatr. To słynne “roooarrriiiinnnggg diunes” – ryczące czy też zawodzące wydmy. Niesamowite! Tom obiecał, że jak nie usłyszymy tego dźwięku to usłyszymy krzyk turystów w Sand Loverze zsuwających się w piaszczystą przepaść… *** Oczywiście wszystko się skończyło dobrze. Zjechali szczęśliwie. Ja zrobiłem fajne zdjęcia. i wróciliśmy do miasta. Wszystko fajnie tylko byliśmy 3 godziny spóźnieni. A już na wydmach dostaliśmy SMS’a, że dotarli Ernest z Łucją i Ninką (patrz: Przyjaciele Portalu). Spotykamy się pod latarnią morską w Swakop, jedziemy do nich pogadać i umówić na jutro. Uczciliśmy spotkanie, jak to w Namibii nakazane, winem z RPA i wracamy do Sue i Nico. Gadamy jeszcze trochę i czas spać! – jutro zaczynamy jazdę na północ!!! *** Zdjęcia… |
Idziemy do Crystal Gallery czyli Kristall Galerie. Na dziedzińcu “skały” z wieloma zagłębieniami wypełnionymi kamieniami półszlachetnymi. Można siąść i pełnymi garściami… …przesypywać kamienie. Więcej ich tu niż na całej giełdzie minerałów na Politechnice. A to tylko placyk zabaw dla dzieci. Wędrujemy krętą jaskinią podziwiając różne minerały. Największy na świecie kryształ kwarcu. W oceanarium w Swakop.
|
29 X – Początek trasy na południe…
|
Martwych przedmiotów złośliwość jest na znana na wszystkich kontynentach… W Afryce też. Już drugiego dnia padła lodówka w samochodzie Łucji i Ernesta. Mieliśmy zapas mięsa na kilka dni – problem. Telefony do wypożyczalni i mamy mozliwość reperacji w Swakop. Niestety Musimy pozostawić lodówkę do napełnienia czynnikiem chłodzącym do rana bo inaczej nie dadzą gwarancji na naprawę. Postanawiamy nie zostawać w Swakop, ale jechać już na szlak Wybrzeża Szkieletowego. Oczywiście nie na milę 108 jak planowalismy ale na milę 14. Kiedy my będziemy spać a Ernest z ekipą wstaną wcześnie rano i pojadą do Swakop po lodówkę. My pojedziemy sobie powoli dalej robiąc zdjęcia. Spotkamy się na trasie.
*** Póki co jedziemy na Welwitschia Drive – trasie niedaleko Swakop, która łączy kilka ciekawych krajobrazów z miejscem występowania masowego najstarszych drzew świata welwiczji. Drzewo to niezwykłe bo przypomina oklapłą agawę. Najbardziej podobne są do… sosny. Dzielą się na dziewczynki i chłopców. Dziewczynki mają faktycznie szyszeczki jak sosenki nasze kochane. W środku pień przypominający coś czarnego o spienionej powierzchni. Jak go się dotknie to dopiero czuć, że to twarde drewno. Niewiele wystaje ponad ziemię. Raptem 20- 30 cm. A ile ma najstarsza welwiczja do której jedziemy? 1500 lat. A po ilu latach nasiona welwiczji są zdolne do kiełkowania? Po 2000 lat!!! I pomyśleć, że najstarsze drzewo świata rośnie w jednych z najtrudniejszych warunkach życia dla roślin na świecie!!! *** Co widzimy jeszcze? Pustynię grawelową na której ślady widać nawet przez kilkadziesiąt lat. Można zobaczyć ślady pojazdów z I wojny światowej. Moon Landscape – faktycznie księżycowy krajobraz, No i wreszcie koniec trasy – 1500 letnia welwiczja. Ogrodzona aby jakieś szalone zwierzę jej nie podskubało nie mając szacunku dla wieku jubilatki. Dla turystów jest dwumetrowej wysokości pomost do podziwiania jej z góry. Wracamy do Swakop i ruszamy wzdłuż Szkieletowego Wybrzeża. *** Na koniec dnia Wlotzkazbaken – ciekawe miejsce, którego opis będzie jutro. Ponieważ minęliśmy milę 14 wracamy. *** Camp na mili 14 wygląda na opuszczony. Nie do końca to prawda. Jesteśmy poza sezonem. Nie opłaca im się utrzymywać tego miejsca dla pojedynczych wizytorsów więc szlaban w górę i jak chcesz się rozbić to OK! Oczywiście woda wyłączona ale milej niż u nas gdzie wiesza kłódkę i tyle plaży widziałeś. *** Pierwszy wspólny grill i kolacja. Mimo konieczności odebrania jutro lodówki humory dopisują. Siedzimy do momentu kiedy chóralne ziewanie nie wygania nas do Śpiworów – spać! Dobranoc! *** Zdjęcia… |
Zegnamy się z Sue… …pamiątkowe zdjęcia przed jej gościnnym domem. Welwitschia Drive – grawelowa pustynia z malutkimi roślinkmi wyglądającymi jak nasze porosty. Moon Landscape. Na punkcie widokowym – wieje od oceanu. Najstarsza welwiczja! Anatomia welwiczji: liście. Życie seksualne welwiczji: kobieta… …mężczyzna. A to taka ot zwykła przy drodze. Ernest walczy z lodówką, Ania na zdjęciach, my z Łucją karmimy dzieci. Wlotzkazbaken – osada duchów… … atmosfera jak skądeś z USA… |
30 X – Od Wybrzeża Szkieletowego…
|
Rano słyszymy brum, brum,… To Ernest z Łucją i Ninką jadą po lodówkę. My śpimy jeszcze z pół godziny. Chłopcy się budzą i czas na niespieszne śniadanko. Pakujemy się i jedziemy.***
Spotykamy się przy pierwszym wraku. My jesteśmy tam już długo bo zdjęcia staramy się zrobić jak najciekawsze. Po sesji wracamy na główną drogę i pędzimy dalej. Droga ciekawa bo wykonana z… soli. Jedzie się gładko i przyjemnie. Należy pamiętać tylko, że jest ślisko. Żadnego hamowania czy gwałtownych skrętów. *** Wlotzkazbaken – ciekawe miejsce. Ilość osób zameldowanych: 2.5 – tak dwie i pół bo jedna mieszka trochę tu i trochę gdzie indziej… Ilość domów: kilkadziesiąt. To takie śmieszna osiedle zwane gdzie indziej daczowiskiem. Niewolno tu budować (teoretycznie) z trwałych materiałów więc właściciele chcą udowodnić wyglądem domów, że to takie ot tam. Jarmarczne kolory i wzory, fantazyjne kształty i koniecznie wielka beczka na wodę na dachu. Pełen surrealizm – Dali byłby dumny. *** Henties Bay – tankowanie. Polacy opanowali stację benzynową. Dwa Land Rovery, dwa nasze Nissany – się porobiło! Szybkie spotkanie i omówienie szczegółów tras i możliwości spotkania w przyszłości. Spotkać się będzie trudno, ale nasze naklejki wyprawowe pięknie się prezentują w różnych odwiedzanych miejscach. *** Cape Cross – główna atrakcja to kolonia fok. Ma śmierdzieć i…. śmierdzi. Szczęśliwie wiatr dość silny i chłodno więc nie jest to ten odurzający smród rozkładających się wydalonych resztek rybich. Zresztą wszyscy szybko się przyzwyczajają. Zajmujące jest podpatrywanie życia kolonii fok. Samce mają wytyczone umowne terytoria zajmowane przez ich haremy. Każde przekroczenia “miedzy” o kawałek płetwy powoduje gwałtowną reakcję – jak z Kargula i Pawlaka. A już zbyt natarczywe zainteresowanie nie swoją małżonką musi skończyć się walką. Są też inne ciekawe sceny. Długo obserwujemy szakala plączącego się wokół fok i wreszcie opłaciło mu się. Znalazł padłą fokę i rewelacyjny obiadek. Ledwie był w stanie przegryżć się przez twardą skórę ale chyba nie byłą to jego pierwsza foka. Znalazł najsłabsze miejsce pod przednią płetwą i zaczął obiad. *** Wracamy pod bramę wjazdową. Podjeżdża jakaś osobówka obok nas. Dziewczyna otwiera drzwi i wiatr mało jej nie wyciąga z samochodu. Przytrzymuję drzwi – dziękuje po angielsku. Odpalamy silnik zamykając nasze drzwi i nagle zaczyna gwałtownie machać do nas. Otwieramy okno: Dzień Dobry! – zobaczyła nasze logo Małego Podróżnika – znowu Polacy – się porobiło… A przed chwilą odjechały nasze znajome Land Rowery. Chyba Niemcy zaczną popadać w kompleksy… 😉 Okazuje się, że może jeszcze się spotkamy na szlaku. *** Mila 108 – po naszemu: Wygwizdowo. Wieje straszliwie. Camp surrealistyczny. Nawet cieszymy się, że mila 14 była ot tak na brzegu morza. Tylko jak był przypływ w nocy to trudno było spać tak fale waliły. Mgiełka, to nie klasyczna mgła ale drobinki słonej wody wirujące w powietrzu zerwane z grzyw łamiących się fal. *** Jedziemy dalej do wraku Winstona. I tu niespodzianka. Jesteśmy daleko od morza. Dostępu do brzegu bronią solne rozlewiska. Ślady są ale niekiedy giną w wodzie. Jedziemy. Trochę błota, słonej wody i wreszcie teren sie podnosi i wjeżdżamy na piasek. Przełączka i widok na morze. Cztery samochody wędkarzy robią mały biwak. Bawią się rzucając małe rybki mewom, które łapią je w locie. Ok. 250 m za nimi widzimy brązowe od rdzy fragmenty statku. “Winston” zachował się w dwóch fragmentach. Niewiele już widać go z piasku. Lata, sól, piach i wiatr zrobiły swoje. Rdza aż chrupie. Jeszcze kilka sztormów i trzeba będzie w przewodnikach wymazać fragment dotyczący tego wraku. *** Dopiero potem będziemy przeklinać jazdę słonymi rozlewiskami. Samochody pokryte skorupą soli, szyby mleczne. Wracamy do mili 108. Tu jest droga biegnąca w kierunku, jaki będzie naszym wiodącym przez następne dni. Ledwie wyjechaliśmy kilka kilometrów od wybrzeża i nagle pojawiło się słońce, zmienił się krajobraz. Rdzawo czerwone góry stanowią piękne tło dla welwiczji. Gdyby nie ta najstarsza można się zastanowić po co nam było jecheć na Welwiczja Drive. Tu ta niesamowita roślina jest zwyczajnie pospolita. *** Krajobrazy coraz piękniejsze i coraz bliższy zachód słońca. Postanawiamy spać na Rhino Camp prowadzonym przez Save Rhino Org. Dojazd przez kilka kilometrów dnem potoku momentami całkiem trudny. Wreszcie jesteśmy. Camp z tych, które kochamy najbardziej. Żadnych sztucznych wygód. Prysznic to wiadro na linie podciągane na wysokość kąpiącego się. Jest ciepła woda bo pod beczką nasza recepcjonistka rozpaliła ogień. Nabieramy z kranika na beczce gorącą wodę i wlewamy do wiadra. Dodajemy chłodną i podciągamy ponad głowę. Odkęcamy kran nawilżamy ciało. Zakręcamy. Namydlamy się, odkręcamy kran i spłukujemy. Tak jedno niewielkie wiaderko wystarcza na jedną osobę. Bez problemu! Można sobie uświadomić ile wody marnujemy u nas w domach. *** Grill, ognisko. Otaczają nas czarne skały płonące jeszcze niedawno o zachodzie słońca…. Dobranoc…. *** Zdjęcia… |
Mila 14. Nie wiem co napisać by czytelnik nie poczuł się urażony komentarzem do tego miejsca…
|
Więcej w naszej książce: NAMIBIA. Przez pustynię i busz, którą dostaniesz w naszym sklepie NAMIB.pl!