Chusty do noszenia dzieci
Kangurkowa mama czyli nasze przygody z chustami
W krajach dalekich od cywilizacji nieodmiennie zachwyca mnie łatwość, z jaką mamy noszą swoje dzieci w chustach. Zamiast skomplikowanego nosidełka, wózka (który zresztą nie przejchałby nawet metra po wyboistych ścieżkach Azji czy Afryki) wystarcza kawałek materiału i maluszek ogląda świat przytulony do pleców mamy. Zresztą dzieci to największe szczęście, więc noszą je też ojcowie, dziadkowie, starsze rodzeństwo, słowem wszyscy krewni i znajomi, dumni z powierzenia im rodzinnego skarbu.
Niekiedy widziałam ledwie kilkuletnie dziewczynki, które zamiast lalkami opiekowały się kilkumiesięcznym maluszkiem. Naśladując mamy poprawiały chusty troskliwym ruchem. Było więc dla mnie jasne, że gdy tylko na świecie pojawią się moje dzieci, będę je nosić w podobny sposób. W praktyce okazało się to nie takie łatwe. Przede wszystkim mój tryb życia znacznie odbiegał od tego, który widziałam w wioskach. Nie chodzę kilometrami po wodę czy na pastwisko. Raczej siedzę przy komputerze lub jadę samochodem, a wtedy chusta jest dość mało przydatna… Ale zdarzało się też wiele takich sytuacji, gdy najwygodniej byłoby wziąć maluszka w chustę zamiast zabierać wózek czy nosidło. |
Gdy mój pierwszy synek Michaś skończył dwa miesiące spróbowałam nosić go na plecach. Niestety nie przykładałam się w Azji do podglądania jak to wygląda w szczegółach. Tam wydawało się to takie proste i oczywiste, lecz gdy przyszło co do czego miałam wrażenie, że wcale nie jest mu wygodnie, co gorsza, nie miałam pewności czy się mi nie wysunie. Zaczęłam konsultacje z innymi mamami. Niektóre stwierdzały, że choć bardzo chciały tak nosić swoje pociechy, to ich dzieciom w chuście było niewygodnie. Po kilku, czasem kilkunastu próbach musiały z tego pomysłu zrezygnować. Inne mówiły, że minęło sporo czasu zanim znalazły najlepszy sposób noszenia i doradzały by się nie zniechęcać po pierwszych próbach. Usiłowałam nosić Michasia w pareo na biodrze, ale nie wychodziło nam to dobrze. Próbowałam też wkładać go do nosidełka buzią do mnie, ale w wieku trzech miesięcy kategorycznie oświadczył, że ma ochotę oglądać świat!
Z pomocą przyszła mi przyjaciółka, od której dostałam mocno wysłużoną chustę. Wyglądało na to, że wyniańczono w niej wiele dzieci, miałam więc nadzieję że i nam się uda. I faktycznie po kilku razach Michaś bardzo ją polubił. Gdy stawał się zmęczony, płaczliwy, albo po prostu chciał być blisko mnie wystarczyło go włożyć do środka w pozycji „na fasolkę” (czyli leżącej), zanucić kołysankę, by po chwili mały wściekliszek błogo zasypiał. Gdy nieco podrósł i stał się bardzo ciekawy świata (a przy tym miał silniejsze plecki) zaczęłam nosić go na biodrze. Poczułam wolność! Zamiast zabierać wózek na spotkanie, martwić się schodami, wyjmowałam po prostu chustę i wraz z moim maluszkiem mogłam swobodnie się przemieszczać. Nim Michaś skończył pół roku w ten sposób przemierzyliśmy wiele szlaków, a nawet zdobyliśmy Śnieżkę! |
Jednak do ideału chuście trochę brakowało. Przede wszystkim nosząc dziecko na biodrze musiałam je podtrzymywać jedną ręką, co nie zawsze było wygodne. Ponadto miałam wrażenie, że mały wiercipięta zafascynowany światem siedzi w niej troszkę przekrzywiony, co na dłuższą metę nie było wskazane dla jego kręgosłupa. Wreszcie nie mogłam nosić go na plecach – tzn. teoretycznie taka pozycja była możliwa, ale bałam się, że mój dzidziuś wypadnie bokiem. Mimo tych drobnych minusów uwielbiałam to poczucie bliskości, zwłaszcza gdy synek zasypiał ufnie we mnie wtulony. Czułam się wtedy taka potrzebna i ważna w jego życiu! Gdy w końcu dojrzał do „dorosłego” nosidełka, było mi żal rozstawać się z chustą.
Nie minęło wiele czasu, gdy okazało się, że czeka nas spotkanie z kolejnym maluchem. Staś miał urodzić się w sierpniu, a to oznaczało, że przed nami złota jesień i mroźna zima. W czym go nosić? Zupełnym przypadkiem dowiedziałam się o istnieniu szali – czyli tzw. długich chust, w których kobiety z zachodu noszą dzieci od narodzin aż do 2-3 roku życia. Żadna ze znanych mi mam w Polsce nie słyszała o czymś takim, siadłam więc do internetu. Po godzinie miałam mętlik w głowie: okazało się, że w Europie jest cała masa różnego rodzaju szali! Tylko czemu to kosztuje aż 50 euro? Czy nie dałabym rady sama czegoś takiego uszyć? Po konsultacji z przyjaciółmi z Belgii okazało się, że to specjalnie tkana bawełna, nieco elastyczna dzięki czemu idealnie dopasowująca się do ciała dziecka. Po wielu dniach spędzonych w sieci doszłam do wniosku, że dla nas najlepszy będzie szal firmy Babylonia z Belgii, wersja Tricot-slen. Wedle opisu przeznaczona dla maluszków od narodzin do 2 roku życia, ale i zmęczonego wyprawą trzylatka można w tym nosić.
Kupiłam zatem taką długą chustę i… był to strzał w dziesiątkę! Metoda jego wiązania w dołączonej instrukcji z początku wydawała się trochę skomplikowana, ale gdy jeszcze w ciąży przećwiczyłam kilka razy z misiem zamiast dziecka, okazało się to bardzo proste i logiczne. Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie będę tak nosić mojego synka. Dwa dni po powrocie ze szpitala odważyłam się i… zmęczony płaczem maluszek zasnął od razu w pozycji „na fasolkę”! Minęło jednak kilka dni nim znalazłam optymalny sposób noszenia. Teraz gdy tylko Staś potrzebuje pobyć przy mnie i nie daje się ukoić, zamiast nosić go na rękach, po prostu wkładam go do szala i robię coś w domu, słysząc błogie posapywanie synka. Po kilku minutach takiej krzątaniny mogę śpiącego jak kamyk szkraba spokojnie odłożyć do łóżeczka. A ruchem który prawie natychmiast go usypia jest… chodzenie przeze mnie na stepperze. No cóż, niewiele rzeczy potrafi tak skutecznie zachęcić do ćwiczeń jak rozpaczliwy płacz niemowlaka!
Dodatkową zaletą długiej chusty jest możliwość noszenia maluszka od pierwszych dni życia w pozycji „na żabkę” czyli buzią do mnie, z odwiedzionymi na bok nóżkami. Takie ułożenie jest bardzo polecane przez ortopedów, jako że pomaga prawidłowo kształtować bioderka, zapobiegając dysplazji. W miarę jak dzidziuś rośnie można zmieniać sposób noszenia, pozwalając mu bezpiecznie przytulonemu do mamy na odkrywanie świata. Zresztą nie tylko do mamy – wkrótce też na takie noszenie odważył się jego tata oraz moja mama, dzięki czemu nasz synek był przytulany przez więcej osób, a ja zyskiwałam trochę czasu dla siebie.
Co ważniejsze szal (choć są też i takie modele chust) daje się również nosić pod kurtką. W wietrzne i mniej przyjemne dni po prostu zakładałam na nas oboje wiatrówkę mając pewność, że dzieki temu maluszkowie jest ciepło. Aby zaś nie zmarzły mu stópki stosowałam wiązanie, w którym cały dzidziuś wraz z nóżkami był otulony szalem i przylegał do mego ciała. Gdy w październiku wyruszyliśmy na pierwszą wielką wyprawę w Bieszczady nasz sześciotygodniowy maluszek zdobył w ten sposób Połoninę Wetlińską, a tydzień później Sokolicę w Pieninach. Przespał większość drogi, domagając się jedynie co dwie godziny jedzenia, a co najważniejsze mimo wiatru i chłodu było mu cieplutko! Teraz bez długiej chusty nie wyobrażam sobie życia. Gdy tylko muszę coś załatwić na mieście po prostu zabieram maluszka i szal – niestraszne mi żadne schody czy wąskie windy. Staś wtulony we mnie obserwuje świat (choć najczęściej błogo śpi), a ja czuję się tą najważniejszą częścią jego świata! Spełniło się moje wielkie marzenie: jestem prawdziwą kangurkową mamą!
Chusta, szal, nosidełko – co wybrać?
Krótkie chusty dostać można w cenie od 40 do ok. 150 zł, warto jednak zasięgnąć porad innych mam jak się im sprawdziły w użyciu, gdyż niektóre modele nie cieszą się dobrą opinią – po prostu dzieci ich nie akceptują. Optymalnie jest pożyczyć od kogoś chustę i zobaczyć jak się nam sprawdzi. Zaletą jest błyskawiczne wkładanie, wygoda w użyciu oraz niewielkie rozmiary. Linki: bebelulu.pl,chusta.pl.
Atutem szala czyli długiej chusty (np. firmy Hoppediz, Babylonia lub Nati) jest możliwość różnych sposobów bezpiecznego noszenia dziecka (na brzuchu, na plecach, na biodrze), dostowanych do jego wieku i potrzeb. Dzięki swej długości nadaje się dla mam i dzieci w różnych rozmiarach. Znacznie lepiej niż w chuście ciężar ciała dziecka rozkłada się na ramiona i plecy osoby noszącej. Minusem jest to, że w takiej chuście jest… ciepło. O ile zimą to zaleta, lecz w upalne lato może być to uciążliwe. Cena ok. 180 – 200 zł. Linki: www.chustomania.pl, babylonia.pl, sling.com.pl, polekont.pl.
Nosidełka dla najmłodszych (bardzo dobrą opinią cieszą się BabyBjörn) są przeznaczone dla dzieci od 3,5 kg do ok. 10 kg. Łatwe w zakładaniu i praniu, posiadają system regulacji. Koszt nosidełka to 40-390 zł (w zależności od firmy i modelu). babybjorn.com
Mei Tai – to coraz bardziej popularnie miękkie nosidełko pochodzące z Azji przeznaczone dla dzieci od niemowlaka do starszaka. Jest bardzo łatwe w obsłudze, błyskawicznie się zakłada i nie ma w nim żadnych klamer. W nosidełku Mei Tai można dziecko nosić z przodu, z tyłu i na biodrze. Linki: www.babytuli.pl.
Jeżeli chcesz powymieniać się doświadczeniami z noszenia pociechy w chuście
lub dowiedzieć się więcej to jest forum o chustach.
Staś rośnie i co z tego wynikło….
Minęło ponad pół roku, nasz synek zmężniał, nabrał ciałka i okazało się, że elastyczna chusta była dobra dla maluszka (m.in. jest polecana przy kangurowaniu wcześniaków), ale przy większym ciężarze zbyt się rozciąga. Niby są specjalne wiązania, ale na noszenie na plecach nie mogłam się zdecydować bo po prostu czułam że maluszek po jakimś czasie „zjeżdżał” w dół.
Dzięki chustowemu forum jakie w międzyczasie powstało (i które jest bezcennym źródłem informacji!) coraz bardziej byłam przekonana, że potrzebna mi jest chusta tkana, nie rozciągająca się. Kupiłam więc długą chustę Hoppediz (www.chustomania.pl). Nie dość, że mogłam wybrać kolor jaki mi najbardziej będzie pasował (a było w czym wybierać, zakochałam się w żółto-pomarańczowej „Nairobi”) to jeszcze na jednym końcu chusty jest mała kieszonka na różne różności. Tkana długa chusta Hoppediza jest szersza niż Babylonia (zatem można stosować prostsze wiązania), a jako że materiał jest sztywniejszy łatwiej w niej wiązać dziecko na plecach, wreszcie jest krótsza co też ułatwia jej noszenie. Słowem – nareszcie osiągnęłam ideał!
Zaś gdy przez chustowe forum znalazłam chustowe warsztaty czym prędzej się na nie zapisałam. Przez 3 godziny mamy z maluchami (najmłodsze miało dwa miesiące, najstarsze roczek, były też mamy z dziećmi w brzuszku!) uczyły się wiązań i wymieniały doświadczeniami. Bo choć te wiązania są naprawdę proste (wystarczy je kilka razy przećwiczyć) to czasem dobrze jest jak ktoś bardziej doświadczony pomoże przy początkowo bardziej skomplikowanym noszeniu (np. plecaczku).
Niektórzy mówią: „Po co ci chusta? Przecież Staś zaraz sam będzie biegać.” To prawda, nasz mały mężczyzna ma już dziewięć miesięcy i ani się obejrzymy jak skończy roczek i sam ruszy w świat, ale minie jeszcze wiele czasu nim przestanie nas potrzebować. Ponad dwuletni Michaś co jakiś czas wciąż chce by go przytulić i ponosić. Wtedy wkładam go do chusty, dzięki czemu mam wolne ręce i kręgosłup nie powyginany od noszenia na biodrze. No i nawet najbardziej dzielny mały piechur, czasem potrzebuje wsparcia. Na hasło „Kangurek wskakuje do kieszonki!” moi chłopcy od razu się cieszą. Co tu dużo mówić: nie ma jak u mamy! Zwłaszcza kangurkowej!
Noszenie na świecie
Od wieków mamy nosiły dzieci, o ile jednak nasze prababcie używały do tego materiału, o tyle mieszkańcy Papui swe pociechy wkładają do… siatkowych worków. Nierzadko służą one także do transportu najcenniejszego ze zwierząt: świni, a bywa że mama spiesząca na targ ma w tej samej siatce i niemowlę i prosiaka!
Na Bali natomiast wierzy się, iż dzieci to dar niebios, stąd nie może ono dotknąć ziemi. Efekt? Maluszek przez pierwszych 6 balijskich miesięcy (210 dni!) jest stale noszony przez kogoś z rodziny: tatę, dziadków, rodzeństwo, kuzynów. Co ciekawe nikomu tam nie przyjdzie do głowy, że skoro dziecko nie raczkuje to się gorzej rozwija – wręcz przeciwnie: dzieci wyprzytulane są spokojniejsze i prawie nie płaczą. W większości krajów Azji, Afryki czy też Ameryki Południowej do noszenia dziecka wystarczy kawałek materiału, lecz gdy trzeba przenieść cięższy ładunek bywa iż wkłada się go do jednego bambusowego kosza zawieszonego na bambusowej tyczce, zaś do drugiego dla równowagi trafia maluszek. A jeśli nie ma materiału? Buszmeni i Himba (plemiona żyjące na południu Afryki) noszą swe pociechy w swoistym nosidełku zrobionym z wyprawionej skóry.
Mimo iż wielu producentów dopuszcza noszenie dzieci buzią do świata, jednak nie jest to najlepsza pozycja dla dziecka. Niefizjologicznie wygięty kręgosłup, brak możliwości odcięcia się od bodźców i wtulenia w mamę oraz nadmierny ucisk na pachwiny są wystarczającymi powodami by tak dzieci nie nosić. Oczywiście nosząc tak dziecko przez krótki okres czasu (kiedy jest bardzo aktywne i ciekawe świata) krzywdy się mu nie zrobi, ale generalnie trzeba pamiętać, że nie może być to częsty sposób noszenia oraz przez długi czas.
Tak można nosić tylko krótko, w czasie największej aktywności dziecka!!!
(c) Mały Podróżnik – www.malypodroznik.pl – wszelkie prawa zastrzeżone