DZIECI ŚWIATA

DZIECI ŚWIATA – Etiopia – Marzenia z Lalibeli (reportaż)

Mój przyjaciel Fykrie

Poznałam go w Lalibeli w czasie mej pierwszej wyprawy do Etiopii. Kilkuletni chłopiec został moim przewodnikiem. Jak to często bywa w takich krajach z pracy dzieci żyją tu całe rodziny.
Malcy specjalnie chodzą do szkoły po południu, by rano móc próbować zarobić coś oprowadzając turystów. Fykrie dorabiał jako przewodnik. Wraz z tatą miał na utrzymaniu mamę, jej siostrę z synem i córką (drugą oddała kuzynowi), swoich dwóch młodszych braci (starszy jest w wojsku), roczną siostrzyczkę i babcię.
Na szczęście dziadka wziął do siebie brat taty, więc jada z nimi tylko raz w tygodniu. Fykrie oprowadza przyjezdnych, opowiada im o kościołach, ale tak naprawdę chciałby zostać lekarzem i pomagać ludziom. Udało mu się – brytyjskie małżeństwo opłąciło mu pobyt i studia w Londynie. Gdy byłam w lalibeli w 2001 roku widziałam jego zdjęcie: ubrany w nowoczesne ciuchy nastolatek w niczym nie przypominał malca jakiego znałam. Jak widać czasem cuda się zdarzają – spełnił swe wielkie marzenie o nauce.

Chłopcy z Lalibeli

Czternastoletniego Daniela (pierwszy z lewej) po śmierci mamy wychowuje trochę tata, trochę starszy brat, a po trosze cała wioska. – Chciałbym być bokserem, takim jak na filmach – opowiada z rozmarzeniem. Ale jest bardzo drobny, najmniejszy z całej gromadki. Więc może też zostanie lekarzem. Za to Mengystie (pierwszy po prawej) – dwunastoletni cioteczny brat Fykrie (najwyższy pośrodku) nie może się zdecydować. – Lubię podróżować. Kiedyś nawet byłem w innej wiosce, daleko, bo 30 kilometrów stąd, u kuzyna, więc może będę kierowcą ciężarówki. Albo karateką, bo to super wyglądało w telewizji.
Swoich idoli w akcji ogląda niezbyt często, bo wstęp do kina (czyli chaty z telewizorem) kosztuje 1/16 dolara, a jego tata zarabia 24 dolary miesięcznie. Niepozorny Gyrmie (drugi od lewej) wolałby zostać prawdziwym aktorem, a nie takim co się tylko bije. Ten trzynastolatek to jedyny w grupie pacyfista, może dlatego, że w życiu niewiele mu wychodzi. Ot, taki pechowiec. Rozmawiające ze mną dzieciaki przechwalają się, że za rok będą mówić lepiej po angielsku. Bo tylko wtedy będą mogli mieć dużo pieniędzy i spełnić swoje marzenia. Ale czy dziecko tak naprawdę może myśleć
w perspektywie lat? Do tego dziecko stąd, gdzie nawet dorośli nie podejmują się przewidzieć co będzie za rok, dwa?

Ermias

Miał największe i najpiękniejsze oczy jakie widziałam. Półtoraroczny Ermias mieszkał u swej kuzynki Sophie (jej życie to osobna opowieść!) prowadzącej Blue Lal Restaurant w Lalibeli.
Często zachodziłam do tej knajpki, a malec oswoił się ze mną. Bardzo chciałam zrobić mu portret, ale zwykle chował się gdy wyjmowałam aparat. Tego dnia jednak coś go zafascynowało na ulicy. Stał i patrzył, a ja powoli podniosłam aparat do oka. Zrobiłam tylko to jedno zdjęcie.  Podałam mu je przez znajomych jadących tutaj po kilkunastu tygodniach.

Oko na świat


Jak zwykle rejsowy autobus się zepsuł. Jak zwykle znikąd pojawiły się wokół nas dzieci. Jak zwykle obarczone bliżej nieokreśloną ilością młodszego rodzeństwa.
Jedno wrzucone do skórzanego worka na plecach starszej siostry bardzo chciało zobaczyć co się dzieje. Jak więszkość malutkich dzieci w Etiopii ma na głowie tylko kosmyk włosów. To ze względów higienicznych, choć popularne jest wierzenie, że gdyby maluch umarł, Bóg za te włosy wciągnie go do nieba…

Mamma Africa


Kocham to zdjęcie. Kiedy je robiłam widziałam tylko kobietę otoczoną dziećmi. Była dumna, szczęśliwa, spełniona.
Zapewne też zmęczona codzienną walką o przetrwanie, ale w tym momencie, gdy obiektyw białej faranji wyłowił ją z tłumu była Kimś. Dla mnie jest ucieleśnieniem afrykańskiej kobiety: pełnej radości (choć życie jej nie oszczędza), utrzymującej rodzinę (choć za dolara dziennie jest to wyczyn większy niż sztuczki Copperfielda), spełnionej w macierzyństwie (choć większość jej dzieci zapewne nie dożyje piątych urodzin…)

Dziewczynka z Tys Yssat

Aby zrobić zdjęcie tęczy nad wodospadami Tys Yssat przenocowałam w wiosce. A rankiem w asyście dzieci poszłam nad „Wodę która dymi” – jak tłumaczy się etiopską nazwę wodospadów. Wokół nas wirowały miliony kropli, kilkaset z nich udało mi się zatrzymać w kadrze…

Etiopczycy

Zwykle mówiąc „Afrykańczycy” nie zastanawiamy się jak bardzo różnią się oni od siebie. To jakby mówiąc „Europejczycy” uważać iż Irladndczyk, Włoch i Szwed wyglądają tak samo – no bo są „biali”. To zdjęcie zrobiliśmy na targu w Jinka – trzech kolegów pochodzących z trzech różnych plemion. Nic dziwnego, iż w Afryce przynależność określają nie narodowości, a plemiona o wspólnej kulturze i korzeniach.

Bardziej etiopska być nie może

Podczas wędrówki po Gonderze od razu zwróciła naszą uwagę. Etiopski tradycyjny strój przyciągał spojrzenie ale przecież my ją skądś znamy….. Kiedy godzinę później wchodziliśmy do kościoła Debre Birham Selasje wszystko stało sie jasne. Ze sklepienia patrzyły na nas anioły z jej twarzą i oczami. Jakby przeniosła się w czasie i pozowała przed wiekami artyście.

Zdjęcia: Anna Olej-Kobus/Krzysztof Kobus – TravelPhoto


(c) Portal Małego Podróżnika

Share