PRZYJACIELE

Z niemowlakiem wokół Kaukazu.

Z dala od utartych szlaków

Nie interesowała nas podróż do miejsc opisanych w przewodnikach, szczególnie tych ładnie wydanych, w których dowiedzieć się możemy o luksusowych hotelach i restauracjach. Ciągnęły te nieopisane, niepolecane, takie jak Dagestan i wąwóz Pankisi – obok Czeczenii, dwa „największe” (medialne) siedliska islamskich fundamentalistów.

 

Do owych ekstremistów w Dagestanie i Pankisi postanowiliśmy wybrać się z „nieświadomym zagrożenia” dzieckiem – 7 miesięczną Lenką, próbując przełamać mit o tych niebezpiecznych, niemalże ogarniętych wojną miejscach, o których niewiele wiedzą nawet wytrawni globtroterzy. Pokazać je z innej strony – nie popadając w przesadę – bez idealizacji ale i bez zbędnych stereotypów.

 

 

Dagestan i wąwóz Pankisi to dwa nieomal graniczące ze sobą regiony. Zamknięte granice, waśnie polityczne i wysokie góry czynią je odległymi o tydzień drogi… wokół Kaukazu.

Z naszą 7-miesięczną córeczką Lenką przejechaliśmy Ładą Nivą przez Ukrainę i Rosję nad morze Kaspijskie do Dagestanu. Przez Stawropolski Kraj, Kabardyno – Bałkarię, Karaczajo – Czerkiesję i Adygeę dotarliśmy nad brzeg Morza Czarnego, gdzie promem przedostaliśmy się do Turcji a następnie do Gruzji (granica z Rosją jest zamknięta).
Po drodze nieplanowany „przystanek Elbrus” – częściowo kolejką, częściowo na nogach, dotarliśmy z Lenką na 4000m.
W Gruzji udaliśmy się do wąwozu Pankisi. Odwiedziliśmy, już czysto turystycznie również sąsiednie doliny – Chewsuretię i Tuszetię oraz pokazaliśmy niemowlakowi kilka średniowiecznych gruzińskich świątyń i lokalne kuriozum – muzeum Stalina. Powrót do Polski miał być krótki – statkiem przez morze i do Polski.
Ciekawość wzięła górę – wróciliśmy przez Turcję, Bułgarię, Rumunię, Węgry i Słowację, przejeżdżając łącznie 12 000 km.

Tak prozaiczne przyczyny – a nie odgórnie postawiony cel przejechania 12 000 kilometrów – sprawiły, że objechaliśmy Kaukaz z naszym niemowlakiem prawie dookoła.

 

Dagestan i wąwóz Pankisi to miejsca, do których rzadko docierają turyści, podróżnicy – nawet Ci – innym razem bardzo odważni, wybierający nieraz państwa w których toczy się wojna domowa a ataki bombowe na ulicach są codziennością. Afganistan, Pakistan, czy też niektóre niestabilne państwa Afryki – mimo trudnej sytuacji politycznej, doczekały się swoich wydań przewodnikowych, albumów, opisów.

 

Dagestan nie istnieje w przewodnikach – nie istnieje więc w świadomości, w obrazie świata rzesz globtroterów. Podobnie wąwóz Pankisi – choć tu sytuacja, z racji coraz większej liczby turystów odwiedzających Gruzję – zaczyna się stopniowo zmieniać – docierają nieliczni dziennikarze, reporterzy, czasami nawet turyści. Dagestan natomiast pozostaje kaukaską terra incognita – która czeka na to, aby dotarli tam ludzie ciekawi świata, świata jeszcze nie objętego przemysłem turystycznym.

 

Z Dagestanu do Pankisi można by dotrzeć w ciągu doby, może nawet szybciej – gdyby nie zamknięte granice. Nas tymczasem czekała tygodniowa podróż wokół Kaukazu. Początkowo trochę nas to przeraziło – zastanawialiśmy się czy nie odwiedzić tylko jednego z owych „fundamentalistycznych” miejsc… Wizja objechania Kaukazu dookoła – choćby z tak prozaicznej przyczyny jak zamknięte granice, wydawała się jednak kusząca… Jak wytrzyma to Lenka? Czy wielogodzinne przejazdy jej nie zmęczą? Była pełnia lata – lipiec. Dzieci ponoć należy chronić od upału… I jeszcze komary – niby nie malaryczne…władze poszczególnych republik i krajów nie lubią się chwalić liczbą zachorowań, a malaria w tym regionie się zdarzała – szczególnie na nizinach około kaspijskich, gdzie liczne bagna stanowiły niegdyś siedliska malarii, sukcesywnie likwidowane jeszcze w czasach radzieckich.

Dagestan

Surowe łańcuchy górskie, Morze Kaspijskie, plątanina języków i narodów. Choć nieznany – nie aż tak odległy – od Polski dzieli go raptem 3000 km, czyli 5 dni drogi samochodem przez Ukrainę i Kraj Stawropolski. Wita gościnnie – jeśli pominąć około 15 milicyjnych postów na których jesteśmy zatrzymywani…. Niwą? Naszym samochodem? I jeszcze z dzieckiem? O jakie ma zabawne siedzisko? (foteliki samochodowe są rzadkością w tym regionie…). Wbrew stereotypom nie musimy na każdym kroku płacić łapówek.


Kojarzony w mediach z wojną w Czeczenii, konfliktami etnicznymi, fundamentalizmem – do spokojnych i stabilnych regionów faktycznie nie należy. Władze co jakiś czas organizują tu obławy na „bojowników”, na ulicach zdarzają się wybuchy bomb, sporadycznie słychać o porwaniach. Wystarczy jednak opuścić miasto aby zostawić za sobą niepokój czy strach – który byłby również uzasadniony w np. w Egipcie, w którym wielokrotnie dochodziło do porwań czy zamachów bombowych, co jednak nie odstraszyło rzesz turystów…
Wowej nieco zapomnianej wieloetnicznej republice oprócz Awarów, Lezginów, Laków, są również Polacy – potomkowie polskich zesłańców, kolejarzy i inżynierów z Kongresówki. Nie ma ich wielu, trudno ich również odróżnić od innych mieszkańców Dagestanu. Nie mówią po polsku, nie mają kościoła katolickiego, nie tworzą wspólnoty. Przechowują jednak pamięć o rodzicach, pamiątki, fotografie. Nie chcą wracać do Polski – za swoją ojczyznę uważają Dagestan i Kaukaz.

 
Elbrus

W drodze z Dagestanu nad brzeg Morza Czarnego – nieplanowany przystanek Elbrus. Widoczny z daleka – olbrzymi masyw wulkanu o wysokości 5642m. Na 3500 m wjeżdżamy kolejką – dalej pieszo. Mijamy obładowanych sprzętem turystów, którzy z lekkim zdziwieniem zaglądają oglądają naszego niemowlaka. Wymiękamy na 4000 nie z powodu dziecka, które z ciekawością obserwuje biały świat – a z powodu przemoczonych butów – które wizyty na lodowcu nie planowały…

Wąwóz Pankisi

Wąwóz Pankisi – czeczeńscy wojownicy, fundamentaliści i rzesze uchodźców – tak jest przedstawiany w mediach. Faktycznie w 1999 roku, po wybuchu drugiej wojny czeczeńsko-rosyjskiej do Pankisi przybyło 10 000 uchodźców. Problemem była nie tylko katastrofa humanitarna – przybysze zaczęli wprowadzać swoje porządki, wyśmiewali „pogańskie przeżytki” w islamie miejscowych Kistów (czyli „gruzińskich Czeczenów”), niszczyli chrześcijańskie świątynie, do których miejscowi uczęszczali podczas świąt razem z Gruzinami. Bandy przemytników, handlarzy narkotykami i żywym towarem stały się codziennością w wąwozie. Dziś owe rzesze uchodźców to raptem 200-300 osób, większość bojowników czeczeńskich również wąwóz opuściła.


Pomagaliśmy tam miejscowym Kistom stworzyć inną wizję ich ojczyzny tworząc zaplecze dla przyszłych turystów, poprzez opisywane i propagowanie ciekawych miejsc w wąwozie w internetowym przewodniku www.pankisi.org. …Nie było łatwo współpracować z miejscowymi – dość często pół dnia spędzaliśmy na czekaniu na to aż się wybiorą, następnie już po drodze załatwiali tysiące spraw – a to kupowali mięso od sąsiadki, a to prosili abyśmy jeszcze podjechali po coś do kolegi. Podobnie w górach – trasa, która była do pokonania w 2 godziny robiliśmy w 5 – trzeba przecież pogawędzić z każdym spotkanym pasterzem, kupić owce na zbliżające się wesele czy też zjeść noszonego po górach arbuza. Przez góry – oczywiście konno – „inaczej będzie za wolno” – mówi miejscowy góral, zabierając nam nosidełko i wskakując na konia z Lenką na plecach…

12 000 km z niemowlakiem…

Nie spaliśmy w klimatyzowanych hotelach, dostęp do łazienki mieliśmy kilka razy w ciągu dwumiesięcznego wyjazdu, nie potrzebna była tona niezbędnych „przyborów” do dziecka zawalających mieszkania świeżo upieczonych rodziców. Nie musieliśmy robić przystanków co godzinę – nasz siedmiomiesięczny niemowlak lepiej od nas znosił kilkunastogodzinne przejazdy po niezbyt równych drogach Kaukazu, doskonale radził sobie przy upalnej pogodzie, na dużych wysokościach, podczas wielogodzinnych wędrówek pieszych i konnych…

Zdarzały się chwile grozy…

Gdy 17 latek z Lenką na plecach postanowił przejść po śliskim pniaku nad dość rwącą górską rzeką. Elementy wspinaczki z niemowlakiem również nie należały do łatwych i przyjemnych. Jazda konna z nosidełkiem na plecach lub na brzuchu przerażała – choć tylko na początku – w efekcie okazała się dobrym rozwiązaniem na dłuższe trasy.

Higiena, bakterie i inne potwory…

Trudno wyobrazić sobie opiekę nad niemowlakiem bez łazienki, przewijaka, mokrych chusteczek, wacików oraz tysiące reklamowanych kremów i dziecio-gadżetów? Pozostaje przecież pompa, źródełko lub górska rzeka, z powodzeniem zastępujące owe wynalazki…

A co jak się rozchoruje?…

Pytano do znudzenia. Tam też w końcu żyją dzieci… – odpowiadałam, nie wdając się w szczegóły działające na wyobraźnię. Na wszelki wypadek poprosiliśmy lekarza o receptę na sulfamid, który przydał się, ale nie Lence tylko Sebastianowi… Lenka perypetii żołądkowych które dopadły nie tylko nas ale i miejscowych na szczęście uniknęła. Zamiast kremu od słońca, który stosowaliśmy jedynie umiarkowanie – spodenki i koszula z cienkiego płótna oraz czapka z daszkiem stanowiły lepszą ochronę przed oparzeniami słonecznymi. Dziecięce specyfiki na komary porzuciliśmy gdzieś po drodze – Miałam wrażenie, że po ich zastosowaniu Lenka była jeszcze bardziej pogryziona niż bez… Te dla dorosłych lepiej działały (najskuteczniejsza była jednak ucieczka w góry…).


Chaczapuri?

Uzębienie naszego niemowlaka – choć w trakcie wyjazdu prawie dwukrotnie się powiększyło było niewystarczające do poradzenia sobie z baranim szaszłykiem czy przepysznym gruzińskim chaczapuri (placek z serem, czasami również z jajkiem). Pewną wadą kuchni na Kaukazie jest mała popularność zup – zamiast tego próbowaliśmy sosy z różnego rodzaju mięsnych potraw oraz sałatek.
Kilka słoiczków zabranych z Polski (których właściwa temperatura przechowywania została przekroczona ponad dwukrotnie z racji podróży w bagażniku) przydało się w Chewsuretii, gdzie po przejechaniu 100 km dowiedzieliśmy się, że najbliższy sklep był 50 km temu, co po górskiej serpentynie z koleinami oznaczało 5-6 godzin jazdy…

Klimatyzowane hotele?

Gdy nie udało nam się do nikogo wprosić, a miejsce nie sprzyjało rozstawieniu namiotu, nocowaliśmy w hotelach – podobnie jak podczas poprzednich wypraw pytaliśmy o te tańsze, z „klimatem”. Karaluchy czy myszy przeszkadzają raczej dorosłym niż niemowlakom… poza tym nie są aż tak częstym zjawiskiem. Lenka preferowała namiot, szczególnie gdy podłoże, np. piach lub żwir umożliwiały jej bezproblemowe raczkowanie.
Do najprzyjemniejszych należały noclegi u przyjaciół dawnych – lub tych nowo poznanych – z którymi kontakt Lenka zdecydowanie ułatwiała. Domy w Dagestanie (w wielu innych miejscach na Kaukazie również) mają często wydzieloną izbę, specjalnie dla gości, zwaną izbą kunacką. Izbę pełną materacy, poduszek i kołder – na których Lenka mogła bez przeszkód ćwiczyć wstawanie, które zainaugurowała już trzeciego dnia wyjazdu, na granicy ukraińsko-rosyjskiej. W Dagestanie na nocleg zostaje się zaproszonym zwykle w kilka minut po przyjeździe do wsi. Spotkani ludzie widząc przybysza, pytają – U kogo tu jesteście? U nikogo? No to u mnie. Tym bardziej podróżując z dzieckiem.

Tony bagażu?

Lenka została spakowana w 20 litrowy plecak… plus nosidełko na plecy i na brzuch, pieluchy. Bagażnik dachowy zawalały – wbrew pozorom, nie ubranka dla dziecka – a prezenty dla przyjaciół i nowo spotkanych ludzi. Kilka zmian bielizny, jakieś koszule, spodenki, coś ciepłego w niewielkiej ilości (pogodę dało się przewidzieć), czapki od słońca. W myśl powiedzenia „Dziecko jest albo czyste albo szczęśliwe” nie przejmowaliśmy się zakurzoną bluzeczką czy poplamionymi spodenkami. Szarobrunatna barwa ubranek, pranych w górskich rzekach lub źródełkach, której po powrocie nie usunął nawet renomowany odplamiacz, Lence najwyraźniej nie przeszkadzała.

Było trudniej…

Podróż z dzieckiem jest inna – ale bez przesady. Czasami było ciężko. Dziecko wysypiało się w samochodzie – nie zawsze było chętne do 12 godzinnego snu w nocy, budziło się nieraz kilkukrotnie – braku snu nie sposób było nadrobić przy 40 stopniowym upale w nieklimatyzowanym samochodzie z nieotwieranymi tylnymi szybami, który choć rzadko, ale potrafił się popsuć. Do tego dochodziły komary – obecne szczególnie po drodze do Dagestanu i w Machaczkale, które nocne marzenia uprzykrzały zarówno nam jak i dziecku.

I łatwiej…

Jeśli tylko zaufamy ludziom i nie będziemy w każdej osobie interesującej się naszym dzieckiem widzieć pedofila, to podróż z dzieckiem może być mniej męcząca niż wczasy w Łebie. Na wakacjach w Europie mamy bowiem dziecko cały czas na głowie – na stołówce, w barze, podczas zakupów. Tymczasem na Kaukazie (i nie tylko) dzieci są trochę „dobrem wspólnym”. Zamiast walczyć z dzieckiem usiłującym utopić grzechotkę w piwie możemy liczyć na pomoc ze strony naszych gospodarzy czy też obsługi baru czy restauracji. Łatwiej też o nowe znajomości, nocleg, pomoc w naprawie samochodu. Dzięki dziecku szybciej przechodzimy kontrole graniczne, które szczególnie w Gruzji potrafią trwać godzinami, omijamy kolejki, w godzinę załatwiamy bilety na prom mimo tłumu czekającego od rana. Słowem „aby łatwiej przejechać przez Kaukaz” gorąco polecamy zabranie ze sobą dziecka. Nie zapominajmy bowiem, że podczas takiej podróży – oprócz szeregu niedogodności (na których narażanie dziecka uważane jest przez wielu za egoizm rodziców) – dziecko ma dla siebie oboje rodziców. Choć Lenka zapewne nigdy nie opowie nam o swoich wrażeniach – nowych krajobrazach, językach smakach i dźwiękach – to sprawiała wrażenie dziecka szczęśliwego, któremu nie przeszkadzał brak łazienki czy klimatyzowanego hotelu.

Iwona i Sebastian Kaliszewscy

kali_kali Iwona i Sebastian Kaliszewscy z Lenką

Do Rosji, na Kaukaz, do krajów b. ZSRR jeżdżą od dawna – od niedawna z Lenką, która była na Kaukazie już dwukrotnie. Raz „komfortowo” – pociągiem, w brzuchu. Następnym razem „wybojowo” – w Ładzie Niwie po kaukaskich bezdrożach. Podróżując z dzieckiem po „islamskim kaukazie” starają się przełamać stereotypy zarówno o tym – uważanym za niebezpieczny regionie jak i o podróżowaniu z niemowlakiem – z którym ich zdaniem podróżować łatwiej niż ze starszym dzieckiem.  Poprzednie podróże, fotografie: www.kaukaz.net, www.tajga.org.


(c) Portal Małego Podróżnika

Share