Wyprawy

Smoki i Smoczki – AZJA 2007 – FOTOBLOG cz. 3

Smoki i Smoczki

Smoki i smoczki – Birma, Tajlandia, Kambodża – AZJA 2007
13.02.2007 – 08.04.2007
Tajlandia – wyspa Ko Samed >>> Kambodża

Dotarlismy na Ko Samet – porazka… PiS tu jest! 🙁
aktualizacja: 23-mar

No niestety – Tajlandia w miejscach turystycznych stosuje zasade „PiS” – „Płaćta i Spie…”

Kazdy rachunek trzeba obejrzec 2 razy (juz pierwszy w knajpce na plazy zawyzony o 50 Bhat), toaleta 20 Bhat (!), pranie za kilogram – 60 (a w BKK 25) a internet 2 Bhat za minute – 120 za godzine (w BKK 30 B). Miejscowi traktuja cie jako maszynke do wydawania pieniedzy a poza tym to twoj problem zes przyjechal. Dzwonic tez sie nie da bo 40 B za minute (w bkk -10)

Na pocieche plaze sa piekne (choc bez palm, a to z barami na plazy), woda cieplutka, chlopaki zachwycone pluskaniem, choc w pierwszej chwili ogrom wody ich przerazil. Ale po paru minutkach Michas taplal sie zachwycony, a Stas tak sie przejal ze jest na plazy ze… zasnal jak kamyk na 2 godziny w wozeczku. Wczesniej dokonal efektownego padu na pysio by skosztowac piaseczku (slony!) ale nawet nie zaplakal.

Pomiedzy bungalowami typowo azjatycki bajzel – walaja sie materialy budowlane, smieci, ale miejscowym to nie przeszkadza. W naszym osrodku troche lepiej. Ale i tak jutro ruszamy na rekonesans czego sie spodziewac po sasiednich osrodkach – choc generalnie dziewicza to ta wyspa nie jest od jakichs 10 lat…

usciskujemy
kobuski troche zniesmaczone ale wykapane w morzu

=================
aktualizacja 23-mar

No wlasnie – zniesmaczenie nadal nie mija jak sie jest dluzej w tym „raju”.
Miejscowi do perfekcji opanowali TZT – tajskie zlodziejstwo turystyczne.
Chyba kazdy kto pracuje w turystycznym biznesie ma w spojrzeniu tylko jedno: ocenic klienta ile jeszcze ma gotowki i oszukac go na czymkolwiek.
Wiecej bedzie w raporcie.

Glowna droga przez wyspe wyglada jak droga przez slamsy i wysypisko smieci w jednym. Aby bylo to bardziej wqrwiajace przejezdza sie przez brame (HA!) „parku narodowego” gdzie kasuja 400 batow i dalej jazda przez wysypisko.

Chodzic na plaze (raptem 100m) nalezy z zamknietymi oczami.
Co do morza to nie ma zastrzezen – cieplusie i czyste. Sama plaza tez jest ok chociaz juz 5m za nia pietrza sie stosy smieci, chyba, ze jest knajpka lub bungalowy….

Chlopaki po piewszym spotkaniu z morzem byli troche zszokowani – zalamujaca sie fala z biala grzywka wiec troche sie obawiali, ale szybko zaczeli traktowac plaze jako miejsce swietnej zabawy.

Nawet Stas posadzony tam gdzie go wieksze fale obmywaly radosnie machal grabkami zachwycony woda i piaskiem.
Z Michalkiem budowalismy porty i bronilismy ich falochrony przed rozmyciem przez fale. Radosc chlopakow wynagradzala nam to co my cierpielismy widzac ten swietnik dookola.

Jak odpoczelismy stwierdzilismy, ze czas na zobaczenie calej wyspy i nurkowanie. Wynajelismy potezna motorowke i poplynelismy. Michalek to niezly demon szybkosci. Skakanie motorowki po falach nie robi na nim zadnego wrazenia – wyglada jakby tak czas spedzal od zawsze.
Stas sie zdziwil co to za polaczenie karuzeli ze wscieklym bykiem ale wczepil w tate i nawet sie nie skrzywil.
Nurkowanie takie sobie bo jednak Zat. Tajska nie ma krystalicznej wody, ale korale i kolorowe rybki byly bardzo OK!

No to na razie tyle.

PA!


Bracia w wodzie….


Stas w pamietnikach: pierwszy raz morze zobaczylem i sie w nim kapalem
w Zatoce Tajskiej na Ko Samet jak mialem 7 miesiecy…..


Stas – super zabawa…


Michalkowi podoba sie kazda forma aktywnosci. Czy oplywamy wyspe powoli…..


….czy robimy za demona szybkosci….


Jak sie wczepie w mame lub tate to nawet se chrapne
a wy pedzcie po morzach i oceanach….


Skalki, woda i piasek plazy – co za cudowne polaczenie!


A to morze to takie… takie… ogromne!


Ku naszemu zdumieniu Stas wzial w lapki po Miskopcie i…. zjadl ze smakiem i domagal sie jeszcze !!! Straty (Miskoptow) byly bardzo niewielkie i wszystkie trafily do brzuszka!


Pozegnalna kolacja – noca to nawet tych smieci za knajpka nie widac….


Noc, plaza, impreza….. a jutro do Kambodzy….

Napisano: 18 Mar 2007
Jak dzis piatek to pozdrawiamy z Kambodzy!!!
Witajcie z Siem Reap!

Wczoraj rano obudzilismy sie na wyspie Ko Samet.
Spakowani dnia poprzedniego oddajemy klucze i wsiadamy do pikapa robiacego za wyspowe taksowki i jedziemy na przystan promowa (chlopaki zachwycone jazda).
Potem prom na staly lad (chlopaki zachwycone).
Pozniej pikap robiacy za miejska komunikacje na dworzec autobusowy (20km) – chlopaki zachwycone….
Z dworca autobus do Chantaburi, czy jak ja to nazywam Czatatataburi – z klimatyzacja, wygodny i psychodeliczny…. Musielismy obejrzec dwa horrory tajskie, jeszcze naglowsnie zrobili dla gluchych wiec po dwoch interwencja udalo sie sciszyc – chlopaki mniej zachwycone bo przeszkadzaly im na poczatku krzyki ganianych z nozem ludzi, ale zasneli.
Z Czatatata….. bierzemy taksowke bo czasu malo i nie chcemy sie spoznic na granice Aranyaprathet/Poipet. Taksowka to pickup wiec chlopakom sie podoba bo mozna patrzec na samochody.
Mkniemy dolina, mkniemy gorami, mkniemy tak, ze zacieramy silnik, a przynajmniej (bo wyplynieciu wody z chlodnicy i niecheci kierowcy do jej uzupelnienia) uszczelke pod glowica….
Chlopaki zachwycone – mozna kontemplowac drzewa i bawic sie patykami (Michas)….
Stoimy, kierowca niekumaty w jezykach ale z komorka dzwoni klnie i obiecuje transport, ale widzimy, ze cos kreci wiec robimy stopa….
Pierwsze machniecie i zatrzymuje sie Toyota Hilux z…. szefowa dwoch duzych tajskich firm, ktora akurat jedzie z ekipa cos zalatwiac w okolicy.
Zabieraja nas do najblizszego miasteczka, a na drodze zostaje zalamy taksowkarz – mogl dbac o stan silnika…..
Dzwonia i w 15 minut mamy pieknego pikapa, ktory dowiezie nas na granice – mali podroznicy maja szczescie…. Chlopakom bardzo sie podoba!
Granica bardzo OK! – robimy sobie na miejscu jeszcze jedno entry do wizy wszyscy sympatyczni, a pan wyrabiajacy nam wizy zwija sie tak, jak jeszcze w Azji nie widzialem, by ktos pracowal (a urzednik wyzszy ranga!).
No i przechodzmy na…. ziemie niczyja….
Najpierw jest most, pozniej jest miasto – kontroli kambodzanskiej brak. Ania nie wierzy, ze to naprawde mozliwe, a jednak – miedzy granicami 300m miasta a wlasciwie kasyn dla tajow. My mamy wizy wiec siadamy do busika dla turystow ktory podwozi nas te 300m do kontroli granicznej. Tu jest faktyczna kontrola kambodzanska gdzie mi troche opada szczeka bo wyposazenie maja klasy USA. Kazdy wjezdzajacy ma robione zdjecie kamerka sterowana przez zakladajacego elektroniczne konto urzednika. Oczywiscie kamerki sa przy kazdym okienku a obsluga tak sprawna jakby to od 10 lat conajmniej robili – szok….
Wychodzimy wreszcie na slynne rondo w Poipet i…. rozczarowanie – zadna mafia sie na nas nie rzuca z oferta taksowek, nikt nas do niczego nie namiawia…. Wsiadamy znowu do autobusu dla turystow i jedziemy na dworzec autobusowy – pewnie tam sie zacznie…..
No i dramat! Nikt nas nie napada z naganiaczy tylko pan – przedstawiciel korporacji transportowej pyta czy chcemy autobus, czy taxi.
Oczywiscie z dziecmi chcemy taxi wiec zaczynamy negocjacje…..
Ale szybko konczymy bo wybor jast taki: autobus 10USD/osoba – czas jazdy blizej nie okreslony, ale w Siem Reap ok 2 w nocy lub taxi 15USD/osoba – czas jazdy: w Siem Reap o 21.00.
Oczywiscie idziemy zobaczyc taxi – okazuje sie, ze jest to prawie nowa Toyota Camry, czysciutka w srodku, pachnaca odswierzaczem z klimatyzacja – bierzemy i jedziemy…..

No i dopiero Was zszokujemy !!!
NIE MA LEGENDY DROGI POIPET – SIEM REAP!
Do przeszlosci odeszla droga koszmar – zadnego przeciagania samochodow przez pola ryzowe, zadnych zawalonych mostow….
Droge naprawili, naprawiaja i moze za 2 lata bedzie asfalt!!! Jest teraz bardzo szeroka „polna” droga po ktorej jedziemy 70-80km/h….
Z legendy pozostal kurz, ale jestesmy pod opieka klimatyzacji wiec kurz widzimy tylko z okien. Po zachodzie slonca predkosc nam nie spada specjalnie bo nie zadnych dziur mogacych urwac kolo i jedynym utrudnieniem jest kurz wyprzedzanych ciezarowek.
Zszokowalo nas tez to, ze droge przebudowuja nawet w nocy. Oprocz sporej ilosci sprzetu drogowego w dwoch miejscach normalnie pracowali pomimo, ze bylo po 19.00.
Tak wiec Ci co chca straszyc ta droga moga juz zaprzestac a Ci co przejechali ja w czasie jej „swietnosci” moga sobie przypiac medal. Teraz jazda jest wrecz przyjemnoscia, szczegolnie po wielu fragmentach drog w Birmie.

Wjazd do Siem Reap przypomina troche Las Vegas – ilosc wspaniale iluminowanych hoteli jest zawrotna.

Tak wiec o 22.00 bylismy w naszym pokoju w Mystere’s dÁngkor (http://www.mysteres-angkor.com/). Hotel wspanialy, wart swojej renomy.
Dzis odpoczywamy, moze po poludniu ruszymy do miasta z ciekawa kolonialna architektura.


Prosto z pokoju wychodzimy na basen – chlopaki zachwycone!!!


Pierwsza nauka plywania.


Poranna przegryzka Miskopta – Stas naprawde sam je!!!


Podoba mi sie…. no tak zwyczajnie….


Nowe kolezanki… nowe wyzwania….

Odbilem bratu…

No to usciski z Siem Reap
PA!!!

Napisano: 23 Mar 2007
Malarone – pierwsze doswiadczenia z maluchami
Od Ko Samet czyli od 20.03 znalezlismy sie w strefie potencjalnie malarycznej i zaczelismy pdoawac chlopakom malarone. Michas (11 kg) – 1/4 tabletki doroslej, Stas (8 kg) 1/8 tabletki doroslej. Jeszcze w Pl kupilam gilotyne do lekow (w aptece, 7 zl) i sprawdza sie fantastycznie – udaje sie dzielic tabletki prawie idealnie. Ale pdozielic to pol biedy – caly problem to jak je podac?

Okazalo sie, ze Michas wyposzczony na azjatyckim menu ponownie odkryl ze uwielbia kaszki Nestle (wziete na wszelki wypadek i jak widac bardzo przydatne). Wiec dziele jego tabletke na 3 (a nawet ostatnio sam ja dzieli gilotynka przez co czuje sie bardzo wazny) i mu podaje na lyzeczce zmieszana z kaszka. Niestety jak rozgryzie to wypluwa :(. Wpadlam wiec w Kambodzy na nowy sposob: kupilismy sloik okrutnie slodkiego dzemu i mowie mu ze piewsze 3 lyzeczki maja lekarstwo i musi je zjesc, a czwarta lyzeczka bedzie bez lekarstwa. Dziala, bo wsuwa az mu sie uszy trzesa! Myslelsimy, aby sproszkowac tabletki i dawac z cukrem, ale po rozpuszczeniu lub sproszkowaniu wychodzi tak gorzki samk ze to by nie przeszlo. Raz rozpuscilam Stasiowi lek w kaszcze i nie dalo sie go mu pdoac tak plul. Dlatego Stas dostaje swoj kawalek tabletki w kaszce i zwykle jest tak przejety ze to inne jedzenie niz mleczko mamy, ze wcina bez oporu no i z braku zebow nie rozgryza bo tymi dwoma to za wiele nie zdziala 🙂

Tak wiec jak do tej pory okazuje sie ze nie ma problemow i malarone udaje sie nam co dzien wieczorem pdoac – mam nadzieje ze skonczy sie tylko na profilatkyce na co sa duze szanse, bo komarow za wiele nie ma a te co sa odstraszamy repelenatmi!

No i nasze starsze dziecie bardzo jest juz uswiadomione i wola „komar pac, pac gin!”- znaczy zabic komara!

Klan Kobuskow w Siem Reap

Napisano: 25 Mar 2007
Siem Reap – dzien jak co dzien na wyprawie
O swiatyniach to sie pewnie Krzys napisze, ja moze powiem jak wyglada taki nasz codzienny, zwykly – niezwykly dzien. O 7 pobudka – Stas glodomorek koniecznie chce jesc, zaraz po nim na lozku siada Michas i nim oczy otworzy wola „kasia, kasia” czyli mamo daj mi kaszke! Rozrabiam ja z woda pitna z butelki. Szybkie ubieranie, przewijanie, chlopaki jeszcze w spiworkach (przy klimatyzacji sprawdzaja sie znakomicie) siedza na lozku i sie zasmiewaja do siebie. Michas wola „jajo”i uderza lapkami Stasia w glowke, ten wniebowziety i szczesliwy az piszczy z radosci. Wrzucam do plecaczka pieluchy, ubrania na zmiane, pareo, bierzemy wozek i jedziemy czekajacym pod hotelem na nas tuk-tukiem (zwanym tu motor-taxi) do swiatyn Angkoru.

Zaczynamy od bramy poludniowej: Stas na rekach, Michas w wózku (wbrew pozorom tu jest wiele miejsc gdzie wozek sie bardzo przydaje). Krzys robi zdjecia, ja z Ola usilujemy opanowac zywiolowosc maluchow. Upal oblepia, choc na tutejsze warunki dzis jest chlodno „tylko”28-29 st. Dopajanie, dokarmianie i jedziemy do Bayon – swiatyni z tajemniczo usmiechnietymi twarzami w scianach. Mlodszego zwiedzanie tak zmeczylo, ze pada jak kociak, zostawiamy go w wozku pod moskitiera przy tuk-tuku. Mam na glowie tylko Michalka – to znacznie ulatwia zwiedzanie.

Zwiedzanie? Alez mamo, co ty mowisz, tu jest taki swietny patyczek i takie super kamienie do robienia bum-bum! Super kamienie leza w nieladzie i sa czescia zabytkowej swiatyni, ale poniewaz turysci je depcza, wiec nikt nie robi problemu, ze dla Michasia to jest perkusja. Na dolnym tarasie zostaje pol godziny – Krzys w tym czasie wspina sie i traci cenna wode (upal wzrosl juz do ponad 30 st) robiac zdjecia. Musi sie niezle nagimnastykowac, by nie bylo na nich tysiaca turystow, ale czasem sie udaje. Poki co ogladam tylko kawalek swiatyni, ale OK, jestem szczesliwa mogac tu byc z moimi mezczyznami (czoc sa chwile, gdy wolalabym choc przez pol godziny byc sama). Nadchodzi chwila, ktora nadejsc musi czyli zmiana pieluchy. Wracamy do tuk-tuka, przewijam, daje pic, w miedzyczasie budzi sie Stas.

Kolejne przewijanie i dokarmianie – nasi chlopcy stanowia taka atrakcje, ze zatrzymuje sia autobus z mnichami i mnisi robia sobie z nimi zdjecia komorkami. Michu domaga sie kaszki Nestle – prosze bardzo. Zalewam woda do picia i po chwili super-danie jest gotowe ku wielkiej uciesze miejsocwych ludzi. Patrzcie, co tez te turysty wymyslaja – proszek i woda a dziecko to zjada… Wraca Krzys i razem idziemy na gorny taras zrobic sobie obowiazkowe zdjecie ze slynnymi twarzami Bayonu. Wspinamy sie stromymi schodami, wspierajac sie o kamienie szlifowanymi od setek lat przez nature oraz od niedawna milionami dloni turystow.

Kolejny punkt zwiedzania – Taras Sloni. Obawiam sie, ze dla chlopakow, slon jest teraz powszechniejszym zwierzeciem niz krowa. Jako ze jedna z atrakcji jest przejazdzka na sloni do Bayon i co chwila mija nas kolos z turystami na grzebiecie, na Michalku haslo „slon”nie robi zadnego wrazenia.
Robimy im zdjecie z reliefami sloni oraz przy trojglowym sloniu po czym wyruszamy do Ta Phrom – swiatyni zachowanej z obrastajacymi ja drzewami. To atrakcja nr 3 wiec tlumy tu straszliwe, o czym swiadcza ilosci tuk-tukow, taksowek i autokarow na parkingu. Tyle moge o tym miejscu powiedziec, bo chlopcy padli jak koty, wiec polozylismy ich na siedzeniach tuk-tuka i Krzys pobiegl raczym klusem zarabiac na pieluchy (tutaj najtansze 9 USD za 15 szt), a ja zostalam na babysittingu. I tak tu wrocimy wiec jeszcze zobacze to miejsce.

Upal siega ponad 35 st – czas wracac do hotelu. W oczach mam 2 browary i nasz basen! Dojezdzamy i nasi malcy ktorzy jeszcze przed chwila byli kompletnymi betonikami, ozywaja w magiczny sposob na haslo „basen”. Po chwili wszyscy sie moczymy. Dla chlopakow wzielam specjalnie paczke pieluch do basenu little swimmers Huggiesa – w zalozeniu jednorazowe i niestety Michas co jakis czas zostawia w nich prezencik wiec sa do wyrzucenia, no ale za to nikt nas z basenu nie eksmituje 🙂 Poniewaz slonce pali tu straszliwie, chlopaki kapia sie w koszulakch i czapeczkach (a na lapkach krem z filtrem 50). Michu szaleje w czesci brodzikowej, Stas plywa w moich ramionach. Krzys serwuje drinki (odkrylismy gdzie tanio kupic rum i cole!) a Ola cwiczy joge. Idylla, ktora przerywaja od czasu do czasu napady histerii Michasia (ach ten trudny wiek dwulatka!). Kazdy powod jest dobry by wlaczyc syrene na maksa i wyc z rozpaczy ze sie patyk utopil, albo ze mama chce zmienic pieluszke, albo ze czapka spadla, slowem koszmar, ale co zrobic – moze z tego wyrosnie. Stas w ramach wietrzenia kuperka siedzi golutki na pareo – ups, chyba kaszka sie przyjela i pareo jest do prania a Stas do wymycia. Samo zycie!

Niestety nadchodzi 15.30 i czas wyruszyc dalej na zwiedzanie. Postanawiamy dokonczyc „jazde obowiazkowa”i objerzec Angkor Wat. Szczerze mowiac z tymi tlumami nie robi takiego wrazenia (poki co w moim prywatnym rankingu Bayon stoi najwyzej). Do pierwszego tarasu dojezdzamy wozkiem, ktory Michas potem dzielnie pcha po trawniku. W nagrode za wczesniejsze histerie teraz jest kochanym malcem, ktory wszystkim macha raczka na „hello” i „bye, bye”, oraz podchodzi z entuzjazmem do zycia.

Wspina sie po kolejnych schodach budzac uznanie – gdy wdrapujemy sie na najwyzszy taras japonska wycieczka bije mu brawo (wiec on tez bije im brawo) a potem dopada do oltarza i koniecznie chce dmuchac w kadzidelka. Dostajemy jedno i udaje sie dzieki temu go sprowadzic na dol. Stas noszony to przeze mnie to przez Ole z godnoscia znosi te ciagle glaskanie i calowanie po nozkach przez zachwyconych nim ludzi. W ogole mam nieodparte wrazenie, ze im mniejsze dziecko tym podroz duuuzo latwiejsza…

Slonce chowa sie za chmury, porzadnego zachodu nie bedzie, jedziemy do Siem Reap na zasluzony obiad do Shadows of Angkor (wlasciwie prawie kolacje!). Michas juz sie zaprzyjaznil z obsluga wiec gania i wlacza wentylatory, Stas siedzi w rattanowym krzesle niczym maly kolonialista i cieszy sie zyciem czyli slomka jaka dostaje do zabawy. Zapada zmierzch, wszedzie szalenczy koncert cykad. Wracamy do naszego hotelu Mysterees dÁngkor, mam ogromna ochote poplywac w podswietlonym basenie (!), no ale niestety, zaczyna sie koncert na dwie syreny, chlopaki nie moga sie zdecydowac ktory jest bardziej spiacy i nieszczesliwy. Mam ochote zamknac ich w pokoju i uciec gdzies daleko, ale oczywiscie tego nie robie (wlasciwie dlaczego?!) tylko staram sie opanowac ryki to jednego, to drugiego. W koncu wyczerpana nerwowo zanosze Krzysiowi Stasia (przerywajac mu zgrywanie zdjec nad basenem) i ze slowami „zrob z tym cos” zostawiam mu malego wyjca. Zamykam sie w pokoju i pocieszam sie, ze skoro ja przez zamkniete szklane drzwi slabo slysze te ryki to pewnie innym gosciom tez to nie przeszkadza. Po chwili terapeutyczny wplyw taty i elektroniki jakiej uzywa do uspokojenia dziecka sprawiaja, ze zapada bloga cisza. Po chwili uspiony Stas laduje w lozeczku, Michas tez juz spi, ja jestem zbyt padnieta by poplywac, moze jutro…

A jutro zaczyna sie kolejny dzien. Taki zwykly-niezwykly, bo przeciez na wyprawie, kazdy dzien to nowa przygoda i nowe wyzwania, nawet jesli czasem przerywane wyciem, to przeciez to trwa chwile, a potem znowu jest cudownie i wspaniale.

O czym zapewnia was Anka – szczesliwie po uspieniu dzieci sztuk dwie 🙂

Napisano: 25 Mar 2007
Angkor – dzien 1: akcja!
Pierwszy dzien w Siem Rep spedzilismy na….. basenie.
Tak, tak,… do kamieni nie ciagnelo nas ani ani ani troche…
No ale dnia drugiego czas zaczac karuzelepn. zwiedzanie Angkoru.
Nie jestesmy oryginalni i zwiedzanie zaczynamy od jazdy obowiazkowej
czyli Angkor Wat, Thom, Terrace of the Elefants, Bayon, Ta Prohm….
Ci co byli wiedza o co chodzi.
Teren jest ogromny wiec zaczynamy od tego co np. trzeba zobaczyc w Krakowie bedac przez 5 godzin. Oczywiscie w te miejsca bedziemy wracac wielokrotnie, ale trzebe sie dzis zachlysnac kamieniami Angkoru.
Paradokrasalnie gdyby nie gesta dzungla pomiedzy swiatyniami to pewnie zobaczylibysmy taki Pagan. Wzbogacony o wode, ale jakze podobny do tego co juz widzielismy. Plany sa rysowane w skali zmiennej tj. niekiedy swiatynie widoczne tuz obok sa oddalone o 3-4 km.
No dobra, ale dajmy przemowic naszym Malym Podroznikom:

Widzicie jaki podobny!…

Tata mnie wszedzie wniesie…

…a mama Stasia! Jestesmy w Bayon!!!

Jestesmy jak walczace slonie – tata musi nas rozdzielac…

Takie tam traby… siedzimy sobie…

Napisano: 25 Mar 2007
Reminiscencje: Ko Samet
Co trzeba miec aby karmic dzieci na wyjezdzie?
Miskopty Nestle – brawo!

Co trzeba miec aby zwabiac rybki na rafie koralowej?
Miskopty Nestle – brawo!

Napisano: 25 Mar 2007
Angkor drugi dzien akcji….
Postanawiamy sprawdzic jak Angkor wyglada z…. gory…
Dokladnie z balonu. Fajnie, ale balon za daleko jest od swiatyn, wiec jak nie macie dluuuuuuuugiego tele i nie przepadacie za ogladaniem wolowiny pasacej sie miedzy rachitycznymi palmami to dajcie sobie spokoj z tym balonem…. Ale chlopakom podobalo sie bardzo….
Taaaaakaaaaaa przygoda!!!!


Po balonie czas na cos bardziej przyziemnego.


Stas uczy sie na motor taxi man’a


By wozic turystow do Angkoru z super szybkoscia….


No i znowu zwiedzanie…..


Jak sie Stas wynurzy z basenu no to……


Widzicie jak mi stopy zmacerowali w basenie?! Widzicie!!!


No i Stas nie doczekal – tu macz bir…. Aj mast slip – sorry….

Napisano: 25 Mar 2007
Internet w Kambodzy….
…aaaaa tak naprawde w Siem Reap….

Jak jedziesz do Angkoru i zastanawiasz sie czy zostawic swojego wiernego przyjaciela notebooka w domu to….

…nie rob mu tego….

To ze u nas w hotelu mamy siec bezprzewodowa i korzystamy z hotelowego notebooka np. nad basenem to rzecz normalna, ale….

Okazuje sie, ze w miescie jest mnostwo restauracji, kawiarni z wlasnymi hot-spotami!!!! Zamawiasz jedzonko i…. serfujesz…. wysylasz maile….

Zdumialo mnie to – naprawde!!!! Ja rozumiem za kase, ale za darmo?!

Wiele hoteli oferuje tez gniazdka w pokoju do wpiecia notebooka!!!

O rany ! Co za kraj! Co za elektronika!
To juz te kamery na granicy nie dziwia.

Ceny:

hotel: 3 USD/godzina
kawiarnia internetowa: 0.75 USD/godzina
hot-spot: gratis przy zamowieniu np. kawy w kawiarni

Oczywiscie zdarza sie: no connection – jak mielismy wczoraj wieczorem, ale kooochaniiii – czy telekomuna nas rozpieszczala?! Miala nas gdzies…..
A tu to dziala o czym niniejszy wpis swiadczy…..

Pozdrawiam – Krzysztof

Napisano: 25 Mar 2007
Wschod slonca nad Angkor Wat
No kiedys trzeba bylo zwalczyc spiocha w sobie i zobaczyc na wlasne oczy to cudo. Budzik nastawiony na 4.30 (rano!), jak na zlosc Stas ma problem z zasnieciem i informuje nas zalosnym palczem ze bardzo mu sie chce spac, ale zasnac nijak nie moze. Dobrze, ze na Michasiu te ryki wrazenia nie robia i spi jak zabity. W koncu po kilkunastu minutach noszenia i lulania Stas zasypia a my padamy w jego slady.

Budzi mnie miauczenie glodomorka – odruchowo patrze na zegarek – o rety – 4.50! Michas nam przestawil wskazowki i budzik pokazuje 3 rano… Migusiem wypadamy z pokoju – prosto w upal. Klimatyzacja chodzi na 26 st, na zewnatrz jest jakies 28 st… Nasz tuk-tuk juz na nas czeka, wskakujemy i jedziemy w kierunku Angkoru mijani przez kolejne autobusy, autorkay, motory, rowery. Co kto mial wyjal z garazu i teraz tlum pedzi by zobaczyc jedna z najwiekszych atrakcji Angkoru. Dojezdzamy w ostatnie jchwili – by zdazyc zrobic zdjecia rozowo-czerwonego nieba i odbijajacych sie w wodzie wiez swiatyni. Tlum wali mostem przez bramy na teren swiatyni – na szczescie wiekszosc pozostaje przy murze, szczelnie okupujac schody i tarasy. Krzys pobiegl przodem do takiej sadzawki, ktora na zdjeciach robi za wielka wode w ktorej odbijaja sie dwie palmy i trzy wieze Angkoru. Gdybym nie widziala nie uwierzylabym, ze z tak marnego stawu da sie zrobic takie cudo 🙂

Ja ide dostojnie, objuczona Stasiem w szalu (obojgu nam jest upiornie goraco) i pchajac wozek ze spiacym w srodku Michalkiem (przykrytym moskitiera, wiec tez mu za chlodno nie jest).


A sloneczko wschodzi, a Michalek spi….


Co jakis czas widze, ze kolejni Japonczycy (a polowa turystow jest z tego kraju) robia mi zdjecie – chyba musze smiesznie wygladac z maluchami. Spaceruje sobie by sie nie obudzily, ale w koncu Stas uznaje, ze jednak jest za goraco – dopajam go z butelki i zyskuje jeszcze kilka minut spokoju.


Michas spi nadal, a Stas juz nie…


W tym czasie slonce wyskakuje zza swiatyni ognista kula. Doslownie. Gdy sie pojawia na horyzonce jest na tyle wysoko, ze od razu robi sie jeszcze bardziej goraco, a promienie wypalaja resztki rosy w mgnieniu oka. Zaczyna sie kolejny tropikalny dzien.

Wracamy do naszego moto-taxi, jakas sprzedawczyni proponuje nam bagietki: 2 szt za 1 dolara (tutaj dla turystow wszystko sie podaje w twardej walucie!). Nie ragujemy wiec cena spada do 1/3 a w koncu do 1/2 dolara za 2 bagietki. Super – Michu sie wlasnie obudzil i z entuzjazmem przyjmuje takie sniadanie.

Jedziemy do Bayon – o tej porze (jest jakas 6.15) doslownie kilka osob. Czuje sie jak Angelina Joli w Tomb Raiderze – tylko ja i ta wspaniala swiatynia. No jeszcze kilka osob, ale nic to w prownaniu z tym, co sie bedzie tu dzialo za dwie godziny. Wtedy zrobienie zdjecia bez tlumu bedzie prawdziwym wyczynem. Na razie doapadaja mnie dwie mniski, wciskaja kadzidelka i zadroban oplata zmawiaja modlitwe za pomyslonsc moja i mej rodziny. Tajemnicze twarze patrza w bezkres oswietlane pierwszymi promieniami slonca. Angkor wymyka sie opisom i fotografii. Mam wrazenie ze choc tyle czasu tu juz spedzilismy, wciaz jeszcze nie udalo sie nam uchwycic go w obiektywie.


Zakamarki Bayon, ale ciągle ktoś na nas patrzy… 😉


Moze cos jeszcze odkryje


A kuku! Tu jestesmy!

Wracam do moto-taksi, przewijamy maluchy dokarmiam Stasia z biustu i ruszamy do Preah Khan. Niegdys wielkie buddyjskie miasto z uczelnia, dzis olbrzymia swiatynia w duzej czesci zrujnowana, ale wciaz urzekajaca swa potega. Jako ze Krzys sie wczoraj nad nia pastwil, dzis kolej na mnie, a on zostaje w riszky z chlopakami. Biore aparat, torbe foto i ruszam do pracy. Po kilku minutach jestem juz mokra, nie nadazam obcierac potu z czola, pilnuje tylko by nie kapnac na obiektyw. Doslownie leje sie ze mnie, a do tego ta swiatynia to upiorne dwa schodki w gore, dwa w dol i tak kilkaset metrow. Wracam totalnie padnieta, ale to nie koniec na dzis! Za chwile czekaja mnie zdjecia w Ta Som – malutkiej swiatyni, ktora urzekla nas rzezbami (choc podobnych wiele sie znajdzie) no i brama z kamienna twarza i oplatajacymi te brame korzeniami drzewa. Wyglada to tak, ze czlowiek przejdzie cala swiatynie, juz chce wracac, a tu wycieczki gonia dalej. No to gonie za nimi i okazuje sie ze z drugiej strony brama wyglada tak jak widzieli ja pierwsi odkrywcy. Cudo! Pastwie sie z aparatem, usilujac uchwycic tajemnice i czar Angkoru. Nie jestem pewna, na ile mi sie to udaje…

Ostatnia na dzis swiatynia to Pre Rup. Wielkie, piramidalne wieze na ktore, no tak, trzeba sie wdrapac.


Prawie jak Pre Rup i nawet nie daleko: East Mebon wieczorem


Jest juz 11.00 rano, upal taki ,ze mam wrazenie ze sie griluje na sloncu. Krzys z chlopcami zostal na dole, dla Michasia grzebanie patykiem w piasku jest o niebo atrakcyjniejsze niz zdobywanie swiatyn, Stasiowi wszystko jedno gdzie jest, ale im chlodniej tym pewnie mu lepiej, choc o prawdziwym chlodzie mozemy tylko pomarzyc. Udaje mi sie dogonic grupe mnichow zwiedzajacych swiatynie, prosze jednego by mi sie ustawil w kadrze. Wyzbylam sie zludzen, ze sam trafi tam gdzie bedzie wygladac najbardziej malowniczo, tym bardziej, ze wymaga to wyjscia ze skapego cienia na slonce. Czy to jest pozowane zdjecie? Pewnie tak, ale za to bardzo malownicze, a o to przeciez w tej zabawie chodzi 🙂

12.00! Poludnie! Co my tu jeszcze robimy?! Pedzimy tuk-tukiem do hotelu (www.mysteres-angkor.com), po drodze na skrecie do swiatyni, przez ktora biegnie droga kupujemy piwo oraz wode i na wyscigi wskakujemy do basenu. No bosssko! Nastepne 2 godziny spedzimy na plawieniu sie w wodzie. Poniewaz o tej porze slonce opala blyskawicznie, wiec chlopaki i ja plawimy sie w koszulkach, a oni dodatkowo w czapeczkach. Smiesznie to wyglada, ale to najskuteczniejsza ochrona przed sloncem. Po jakims czasie Krzys i Stas padaja i spia na materacach przy basenie, a ja z Michasiem bawimy sie w motorowke, czyli on macha nogami i warczy, a ja pilnuje by byl nad woda 🙂

W koncu o 17.00 podejmujemy heroiczna decyzje, ze czas isc na obiad 🙂 Kawalek drogi idziemy, lapiemy moto-riksze i jedziemy do naszego ulubionego Shadows of Angkor Restaurant, gdzie za uczciwe danie placi sie ok. 3 USD, a po 17.00 duza butelka Angkora kosztuje 1,5 USD. Tak, tego bylo nam trzeba. Krzys je warzywka z kurczakiem w kokosie, ja warzywka z kurczakiem z ryzem a Ola rybe o wdziecznej nazwie Amok z frytkami. Michu najpierw wypija sok z ananasa (stal przy stole i powtarzal jak mantre „”sok ananas”) a potem po kolei podjada z naszych talerzy, po czym zapewnia atrakcje obsludze restauracji, biegajac od wentylatora do wentylatora i z okrzykiem, „”swieci, nie ma” wylaczajac je po kolei. Oj czuje ze wroci nam do kraju dziecie totalnie rozbisurmanione, bo tu nikt go nie skrzyczy, wrecz przeciwnie, wszyscy sie bardzo ciesza ze takie fajne dziecie im sie trafilo. No dobra, korzystajmy z dobroci swiata 🙂

Wieczorem spacer po sklepikach, robimy rekonesans co by tu warto kupic na pamiatke. Na razie targujemy dwa zurawie, reszta zakupow jutro, pojutrze. Wracamy wieczorem do hotelu, po drodze zaopatrujac sie w zimna cole do rumu (tropiki abstynencji nie sprzyjaja). Michas pada o 20.00, Stas wymaga jeszcze polulania. 21.00 – wolnosc! Dopadam do komputera okupowanego przez Krzysia i niestety – przez pol godziny nie ma polaczenia… Samo zycie, zrezygnowana ide spac, jutro tez jest dzien…

I zacznie sie baaardzo wczesnie – o 7.30 wyjezdzamy na zdjecia!

Usciski

Ania – nieco zgrilowana upalem 🙂

Napisano: 27 Mar 2007
Klimatyzacja dla opornych….
Niby nic a jednak….

Ilu Polakow ma klimatyzacje w domu? Niewielu….
Ilu Polakow wyjezdzajacych z dziecmi wie jak ja uzywac? Niewielu….

No wiec nie obrazajcie sie bo madry Polak po szkodzie wiec….

Wystepuja trzy typy pokojow hotelowych:
1. z klimatyzacja
2. z klimatyzacja i wiatrakiem
3. z wiatrakiem

Punkt 2 jest szczegolny i dotyczy miejsc gdzie czesto brakuje pradu. Jak hotel pracuje z wlasnego generatora to klimatyzacja z reguly nie dziala bo zuzywa za duzo pradu wiec wtedy dziala tylko wiatrak.
OK! Wiec co z p. 1 i 3.

KLIMATYZACJA:

wystepuje w dwoch wersjach – nowoczesnej na pilota i takiej wbudowanej w sciane (przedpotopowa i wyjaca jak fabryka wyrobow metalowych).
Jezeli mamy nowoczesna to nalezy pamietac ze:

– wracajac do hotelu jestesmy zmeczeni upalem, wtedy najwiekszym bledem jest ustawienie klimatyzacji na max (np.: 18st.)
Klimatyzacja powinna byc ustawiona na minimum 26 stopni i ani troche mniej.
Powinien byc wylaczony nawiew po calosci pokoju – jak to nowoczesna klimatyzacja. Wszelkie zaluzje i lamelki ustawiamy tak, aby wialo w sufit a nie na lozko na ktorym spimy (ulubione ustawienie hotelerzy).
Jak pokoj sie jeszcze nie schlodzil to i tak zasypiamy pod przescieradlem a dzieci powinny miec bawelniane spiworki (nam uszyla Mama :-)), aby sie nie mogly rozkopac.
Najgorsze nie sa godziny wieczorne ale przed wschodem slonca, gdzie wiele osob budzi sie szczekajac zebami (i to jest juz po szkodzie czyli mamy niezle przeziebienie). Jak sie rodzice przeziebia to czort z nimi…. itd… ale dzieci szkoda.
Sa klimatyzacje z opisem w wersji japonskiej lub chinskiej. Hotel zaznacza na nich „optymalne” ustawienia czyli takie aby szron na pysku osiadal. Oczywiscie ustawiamy dmuchanie w sufit i stopniowo usilujemy znalezc potencjometr od temperatury – nie zmieniamy wszystkich na raz bo klima ma pewna bezwladnosc i mozemy sie zdziwic jak zacznie grzac!

Wiec reasumujac:
– minimalna temp. 26 stopni
– dzieci w spiworkach bawelenkowych
– my pod przescieradlem.

WENTYLATOR

Wrog publiczny nr 1 dla nas i naszych dzieci.
Ma regulator obrotow najczesciej od 1 do 5. My korzystamy z predkosci…. 1 (jeden). Niestety najczesciej wisi na srodku pokoju i wieje na lozka. Tu nalezy zastosowac inteligentne rozmieszczenie dzieci – powinny spac jak najdalej od wentylatora. Jak paskuda jest nowoczesna i gibie sie na boki to mozna podwiesic pod nim pieluche oby oslabic ciag powietrza. Dzieci MUSZA byc zabezpieczone przed przeciagiem (bo wlasnie to wiatrak robi) dla nas zostaje najgorsza miejscowka czyli pod tym ustrojstwem tanczacym taniec Sw.Wita. Jak sie kiedys wqurze to taki wiatrak zestrzele…. 😉

Reasumujac:
– niech wiruje jak najwolniej
– dzieci najdalej od niego

No i to tyle….

I zeby nie bylo, ze my tacy madrzy – doswiadczenie przyplacilismy katarem dzieci i naszym przeziebieniem. Niestety dziecku katar mija dluzej niz jedna noc….

Pozdrawiam
Krzysztof

Napisano: 27 Mar 2007
Szlachetne zdrowie – czyli problemy na wyprawie
Przed wyjazdem jedno z glownych pytan brzmialo:”Czy nie boicie sie o zdrowie maluchow?” Pewnie, ze sie balismy, tylko czlowiek bez wyobrazni by sie nie bal. Z drugiej strony zle rzeczy moga sie przytrafic wszedzie…

Pierwsza sie rozchorowalam ja. Klimatyzacja w BKK nastawiona na 23 st i nastepnego dnia w gardle kaktus a po kilku dniach mowilam tylko szeptem (Krzys twierdzi, ze byly to jego najszczesliwsze dni na wyjezdzie). Potem po nazbyt ostrym jedzieniu ruszylo Ole i Krzysia – laremid uratowal nas od dalszych problemow. Gdy dotarlismy do Kalaw przezylismy szok termiczny – z upalnych rownin do gorskiego miasteczka. Wtedy juz nazwalismy sie „rodzina charkotnikow-kaszlakow” bo do pylu, kurzu i klimatyzacji wszycy rano niezle pokaslywalismy. W przeddzien trekkingu Ola miala 38 st. Nastepnego dnia po godzinie marszu wynajelismy dla niej ox-carta czyli rydwan ciagniety przez woly. Terapia wstrzasowa (bo niemilosiernie to skrzypialo i trzeslo) podzialala i Ola po poludniu uznala ze jest zdorwa (byle nie jechac dalej 🙂

Po trekkingu dla odmiany Michas dostal udaru – przez pol dnia nie dalwal sie chwoac w cien nosidelka i wyl ze nie chce juz dalej na trekking. W efekcie pierwszy dzien nad inle mial ponad 38 st. Eferalgan, nurofen, eferaldan – i dziecie bylo ozdrowiale, aczkolwiek nastepnego dnia zrobilismy luzniejszy probram i bez zbytniego chodzenia po sloncu by nam wydobrzal. Pomoglo.

W Paganie cos dopadlo Ole bo droge powrotna do Rangunu miala biegunke i zawroty glowy, niestety cos dopadlo tez Michasia, bo mial przez 2 dni ponad 38 st. polaczone z kaszlem. W takim stanie dojechal do BKK gdzie w aptece lekarka uznala ze to typowe przeziebienia bialych ludzi i dostalismy antybiotyk + syropy na kaszel (sinecod i mucosolwan nie dzialaly). Tym razem najbardziej pomogla terapia morzem i zmiana klimatu z sucho-pylistej Birmy na wilgotno-tropikalny Tajlandii i Kambodzy.

Do tego podczas przejazdu dwudniowego Pagan-Rangun Krzys caly czas trzymal lezacego Michasia na piersi starajac sie by bylo maluchowi jak najwygodniej. W efekcie nabawil sie skurczu miesni miedzyzebrowych – piekielnie bolesna sprawa, przez kilka dni spal jak sfinks czyli polsiedzac. Wniosek: nie nalezy byc zbyt dobrym dla dzieci… 😉

Przedostatniego dnia w Birmie wysiadla w hotelu klimatyzacjia -tzn dzialala ino nie chlodzila, doszlo do tego ze na korytarzu bylo chlodniej niz w pokoju (!) czyli w pokoju musialo byc ponad 30 st! No i Stas dostal na lapkach potowek. Trzymalo go kolo tygodnia, najbardziej pomogly mu kapiele w basenie w Kambodzy + to ze w naszym hotelu mamy klimatyzacje sprawnie dzialajaca. Jeszcze mu zaczelo troche ropiec oczko – zakroplilam okulosanem i czekam co bedzie dalej.

Na razie wygalda na to ze chwilowo wszyscy jestesmy zdrowi czego i wam drodzy przyjaciele zyczymy 🙂

Jak sie to czyta tak skomasowane, to mozna miec wrazenie jaki ten swiat niebezpieczny, ale tak naprawde naszym glownym problemem sa przeziebienia, ktore jak wiadomo wiosna w Polsce tez szaleja. Chlopaki lykaja Malarone, wiec mam nadzieje ze jakby (odpukac) dopadla ich malaria to zdazymy do szpitala i bedziemy ich leczyc, ale jak widac najbardziej potrzebne w apteczce okazaly sie leki przeciwgoraczkowe. A co nam zostanie to zamierzamy pozostawic w szpitalu dzieciecym w Siem Reap.

A mi sie bardzo podobal post na forum dzieciowym Lonely Planet gdzie ktos pisal, ze cala rodzina zaliczyli po kolei malarie, zwichniecie, oparzenia sloneczne, przeziebienia, pchly, cos tam jeszcze, ale w ogole to tylko tak strasznie brzmi bo bylo genialnie. 🙂

Usciski

Chwilowo zdrowa Ania (z lekkim katarkiem)

Napisano: 28 Mar 2007
Ostatni dzien zwiedzania Angkoru
No to jak ostatni to trzeba bylo sie sprezyc i wstac na wschod slonca. Nastawilismy budzik na 4.30, choc ja i tak juz po karmieniu Stasia o 3.40 zasnac nie moglam. Niestety to nie ta pora roku i wschody oraz zachody nie sa zbyt spektakularne, prawde mowiac sa mocno nijakie, ale czego sie nie wyczaruje obiektywem! Kiedy jechalismy jeszcze ciemna noca to patrzac w bok mozna bylo miec zluczenie ze tylko my i dzungla, ale wystarczylo spojrzec do przodu by sie zludzen pozbyc: poza nami kilkaset osob gnalo w to samo miejsce…

Chlopaki oczywiscie spaly gdy wlozylismy je do tuk-tuka, potem Michasia do wozka a Stasia do szala i do pracy! Odkrylismy, ze od wschodniej bramy w ogole nie ma ludzi i jest proste dojscie asfaltem przed glowna swiatynie wiec wozkiem mozna podjechac bez potykania sie o schody. Potem karmienie Stasia, Krzys sie jeszcze powyzywal fotograficznie i znowu kamienie. Dzis fotografowalismy wewnetrzne przejscie na Tarasie Tredowatego Krola. Fantastyczne rzezby a idzie sie jakby wawozem miedzy nimi. W pewnym momencie ja bylam na gorze a Krzys z Michasiem na dole. Kiedy zawolalam do Michalka to nijak nie mogl sie zorientowac gdzie jest mama! A gdy juz mnie zobaczyl od razu zawolala „opla” co znaczy w jego jezyku „wez mnie na rece”.

O dziesiatej stwierdzilismy, ze czas wracac do hotelu na basen. Michas byl tak szczesliwy widzac wode, ze wszedl w nia tak jak byl ubrany, w butach i spodenkach. Szybkie przewiniecie, nakladamy pieluszke kapielowa i… plum! Jeszcze tylko Stas cos podjadl (az sie spocil w tym upale z wysilku) i drugi wymoczek tez wskoczyl (z mama) do basenu. No dobra, wskoczyl to moze za duzo powiedziane, ale sie plawil i byl przeszczesliwy…

A po poludniu co sie dzialo to juz Krzys napisze 🙂


Michas w zaulkach tarasu Leper King’a – Lepper – tredowaty…. 😉

Napisano: 30 Mar 2007
Zyciowe postepy Michasia i Stasia 🙂
Zacznijmy od tego, ze Stas doskonale opanowal siedzenie i bardzo rwie sie do wstawania. Kiedy chcemy go posadzic uskutecznia cos co nazwalismy „apsara dance” czyli kolebie sie na wszystkie strony, byleby tylko nie usiasc. A kiedy juz siadzie cwiczy joge dla zaawansowanych, czyli sklony na boki i wyciaganie lapek po wszystko co jest w jego zasiegu. Czasem konczy sie to efektownym padem w bok, na co Stas reaguje baaardzo zdziwiona mina pt „ale jak to sie stalo?”. Poza tym zaczal jesc juz chlebek (w koncu ma sie te 7 miesiecy!), a na widok arbuza i ananasa dostaje prawdziwego slinotoku. Krzys smieje sie, ze kiedys nam palce obryzie, z takim zapalem sie rzuca na jedzenie.

Michas wciaz jest fanem kaszki Nestle – chwilowo wyjada zapas mlodszego brata 🙂 Po prostu dziecko staje przede mna i mowi „kasa, kasa” czyli „mamo, jak zaraz nie zrobisz mi kaszki to umre z glodu”. Poza tym na odglosy gekkonow wola „gekko” i wyraznie go fascynuja te wszedobylskie jaszczurki. Ale oczywiscie najwieksza fascynacja to swiatla, a tutaj w Siem Reap hotele sie wprost przescigaja w oswietleniu, wiec jest wniebowziety gdy wieczorem wracamy z miasta. Ostatnio zaskoczyl nas zdaniem „lampa swieci nie ma””gdy w naszym hotelu nie palily sie lampki.

Slownictwo Michasia poszerzylo sie tez o takie slowa jak „glut”( po naszych katarach) i „blawo” (wola i sam sobie klaszcze 🙂 Totalnie nas zaskoczyl, gdy mowilam komus o spiacym Stasiu ze jest „sleepy”i Michas bezblednie to slowo powtorzyl. Poniewaz na Ko Samet kupilam pareo w ryby to teraz wola do brata „Ciasiu, lyby!” W ogole to jak tylko otworzy oczy od razu wola Stasia i koniecznie chce sie z nim bawic, albo chociaz zabrac mu smoczek…

Przez jakis czas hitem bylo slowo „pompa” po tym jak mogl pompowac wode stara pompa, a potem w Paganie mial do zabawy wielka pompe do rowerow. Przez kilka dni mial tez drzazge, wiec informowal nas „daga” pokazujac na raczke, a kiedy w koncu udalo sie ja usunac to mimo uplywu dwoch tygodni pokazuje na to miejsce i mowi „daga nie ma”. Kiedy chce mu zmienic pieluszke wola „uciekaj” (do siebie), a kiedy chce chlapac Stasia w basenie wola do niego „uciekaj Ciasiu!”

No i wreszcie bardzo Krzysia rozbroil, gdy powiedzial „apalat supel”, choc jak wzial do lapki wezyk i zrobil pare zdjec, to trzeba bylo szybko interweniowac… W ogole to sie nam dziecie bardzo rozgadalo, bierze mnie za reke mowiac „”mama, oc tam” (chodz tam), mowi „reka” gdy chce by mu podac pomocna dlon i naprawde jest juz niesamowicie kontaktowy. No i rozczula nas jak mowi „bupa” co znaczy Budda – chwilowo kazdy posag dla niego to Budda i bedzie trzeba teraz wlozyc troche wysilku by go przekonac, ze sa tez inne posagi…

Ania – bardzo dumna ze swoich chlopakow (wszystkich trzech!)


Michas z nowa zabawka


Byl niegrzeczny?… 😉

Napisano: 30 Mar 2007
Jak byc mama i fotografem w jednym
To jak taniec na linie nad przepascia 🙂 Praktycznie niewykonalne. Po prostu sobie w duzej mierze odpuszczam fotografowanie, bo niestety rodzicielstwa i pracy za bardzo polaczyc sie nie da (przy dwojce dzieci!). Najczesciej jest tak, ze Krzys z aparatem gania po swiatyniach (w koncu w naszym zespole to on jest lepszy w fotografowaniu architektury), a ja z dziecmi zostaje przy tuk-tuku, albo w jakims dla nich atrakcyjnym miesjcu. OStatnio wybralismy sie do plaskorzezb lezacych w wodzie (Kebal Mela) – dojscie przez dzungle, ostro pod gore. Gdy sie zorientowalismy, jak bardzo ostro pod gore po prostu zostalam w polowie drogi z maluchami przy bardzo atrakcyjnej lianie, ktorej Michas robil buju, buju. Spodobalo mu sie to do tego stopnia, ze gdy zblizaly sie wycieczki to rzucal sie na liane i udajac ze nic go ci ludzie nie obchodza bujal sie na niej po czym nagle posylal promienny usmiech w obiektywy 🙂

Bardzo czesto tez wystarczy mu patyczek, kawalek sznurka do ciagniecia i jest juz wniebowziety. Albo kamyki do porzucania. Ale jakies swiatynie? Kamienne zabytki? A co w nich takiego fajnego? Nic! I prawde mowiac ja go troche rozumiem. Wiec na ile sie da dajemy dzieciom wolne od zwiedzania, a czasem z Krzysiem sie zamieniamy rolami i to ja ide robic zdjecia a on bawi sie patykami i kamykami. Bywa i tak, ze jedziemy tuk-tukiem, widac jakis fantastyczny motyw, no i… jedziemy dalej. Normalnie, gdybym byla sama zatrzymalabym sie, wysiadla, porobila zdjecia. A tu spia maluszki, wiem ze jak staniemy to sie obudza, bedize placz i kupka nieszczescia… Odpuszczam. Chwilowo po prostu zdjecia musza troche przegrac z zyciem rodzinnym. Oczywiscie czasem nie wytrzymuje, Stas kwili w chuscie albo na moim boku a ja zamiast go utulic, biust wydac to mowie „synku, badz dzielny, mama musi zrobic zdjecie”. No dobra, nie musi, ale czasem baaardzo chce i stawia na swoim. A czasem na swoim stawiaja maluchy, bo fotografowanie gdy slyszy sie rozdzierajacy placz potomstwa (nawet jesli jak w przypadku Michasia jest to czasem rezyserwowane by osiagnac jakis efekt np wziecie na rece), w takich warunkach porzadnych zdjec zrobic sie po prostu nie da…

Dlatego dobrze, ze pojechalismy w miejsca ktore znam – w Birmie nawet czesto nie korcilo mnie by fotografowac, bo mialam poczucie, ze to juz widzialam, ja to juz fotografowalam. A tutaj, w Kambodzy mamy na tyle duzo czasu (Angkor zwiedzamy przez 7 dni) bysmy sie z Krzysiem zdazyli wyzyc aparatami. Ale prawda jest taka, ze chwilowo jestem drugim fotografem w zespole i moim glownym zajeciem jest ganianie za dziecmi. Dobrze, ze mialam w zyciu czas gdy sie zrealizowalam, ze teraz ja nikomu nic udowadniac nie musze, ze moge tak po prostu wiele rzeczy (W tym zdjecia) po prostu odpuscic. Po prostu teraz jest czas, gdy maluchom jestem do szczescia niezbedna. Za kilka lat to ja bede chciala by mialy czas dla mnie 🙂

Gdy bardzo chce zrobic zdjecia a jestem z dwojka maluchow mam taki patent: wypatruje jakiejs milej wycieczki (cudowni sa Chinczycy i Japonczycy). Jakby nigdy nic zblizam sie do nich i w 10 na 10 przypadkow ktos od razu wypatruje Stasia i chce sobie z nim zrobic zdjecie. Oczywiscie sie zgadzam, cala wycieczka cwierka, klaszcze i staje na glowie by Stas popatrzyl w obiektyw, a ja sie delikatnie oddalam te kilka(nascie) metrow by zrobic zdjecie. W ostatecznosci gdy Michas akurat nie jest zajety rzucaniem patykow albo robieniem kurzu, moge go wziac na biodro i z jedna wolna reka zrobic jakies zdjecia. Nawet czasem calkiem udane (a co!) I w ten sposob wszyscy sa szczesliwi 🙂

Ania – bardziej mama niz fotograf, ale ciagnie wilka do lasu 🙂


Angkor Wat o swicie…


Sprzet foto to najlepsza zabawka


Spiacy Stas pomaga w fotografowaniu bo…. nie przeszkadza….

Napisano: 30 Mar 2007
Angkor – ostatnie dni zwiedzania
Tyle sie dzialo, ze w koncu nie informowalismy o tym co ostatnio zwiedzalismy, a trzeba przyznac, ze z dnia na dzien robilo sie ciekawiej….
Przez tydzien poruszalismy sie w Angkorze na tzw. malej i duzej petli.
Czas wyznaczony przez bilet wstepu biegnie nieublaganie poniewaz nie jest to bilet na ilosc dni lecz od… do… wiec i rano i wieczorem wszystkie obiekty jakie obejmuje bilet musielismy odwiedzic (niektore kilka razy).
Fotografia wymaga wracania w to samo miejsce o roznych porach dnia i przy roznej pogodzie (a mamy tu i lazurek i chmury i nawet ulewe znalezlismy….) wiec momentami troche nas oslabialy te same widoki, ale aparaty widza to troche inaczej i nawet pol godziny robi kolosalna roznice w obrazie.
Pierwszym oddechem po okolicy Angkor Wat byla wyprawa do Roulos Group z najwazniejsza tam swiatynia Bakong oraz Lolei z pieknymi plaskorzezbami.
Kolejna dalsza wyprawa to zwiedzanie swiatyni Banteay Srei i Kbal Spean czyli „rzeki 1000 lingamow”. Przy Banteay Srei pelno turystow bo swiatynia mala ale wypelniona wspanialymi plaskorzezbami.


O rany – znowu to zwiedzanie….

Robimy zdjecia w porannym sloncu i jedziemy dalej. Koniec asfaltu i jedziemy szutrowa droga przez wioski, ktore sa „prawdziwe” czyli nie nastawione na witanie turystow, ktorych jezdzi tu niewielu a i tak sie nie zatrzymuja po drodze. Pojawiaja sie gory ze skalnymi scianami i to wlasnie tu krecono Tomb Ride’a a slady boskiej Lary tj. Angeliny moze jeszcze gdzies mozna zobaczyc… 😉
No zaczyna sie prawdziwa wyprawa. Dojscie do Kbal Spean do 45 minutowa wspinaczka w gore sciezka w dzungli po skalkach – super!!!
Ale upal jak…..
Nie mamy sumienia meczyc chlopakow dojsciem do samej rzeki. Tak naprawde to jakies 200 metrow kamiennego wawozu z dwoma wodospadami i 1000 lingamow wyrzezbionych w skalnych plytach, po ktorych skacze potoczek. Oprocz nich wiele zaskakujacych plaskorzezb wiec zwiedzanie wyglada jak wyprawa na grzyby. Idziemy z wytezonym wzrokiem i szukamy czy za kolejnym zalomem skaly nie zobaczymy jakiejs wyrzezbionej twarzy. Chlopaki zostaja z Ania pod stromym progiem skalnym ja pedze na gore majac czerwone plamki przed oczami i pytanie czy Angelina tez sie tak pocila tutaj…. Odnajduje wszystkie ciekawe plaskorzezby, robie zdjecia dzungli porastajacej skaly i wracam pelen zlych przeczuc do Ani i chlopakow – pewnie im za goraco, wyja bo chca pic itd…. itp… Okazuje sie, ze zle ich ocenilem! Stas siedzi na srodku sciezki i bawi sie jakas potezna kita trawy (na srodku sciezki bezpiecznie bo nic nie przypelznie znienacka) a Michas kolysze sie na poteznej lianie.


Troche dzungli – wreszcie cos dla prawdziwych podroznikow….


Stas! Zobacz jak sie bujam na lianie….


Siedze na srodku sciezki i mam okolice pod kontrola….


Tata! Ale skaly – trzymaj mnie dobrze….


…albo sobie na skalke mykne – bouldering – moze mnie to zainteresuje?


Stas to ma dobrze – sam nie chodzi to mama go nosi…

Sielanka w dzungli…. super… No ale w koncu wracamy powoli do samochodu. Powoli bo Michas zasmakowal wspinaczki i kazdy kamien jego. Wreszcie sakramentalne „Tata oppa!” i schodzimy w doline. Czuje, ze nie mam kawalka suchego czegobadz na sobie….

Wracamy do Banteay Srei gdzie sloneczko zmienilo sie na popoludniowe i oswietla kolejne plaskorzezby. Poniewaz fotografowalem poprzednia swiatynie teraz kolej na Anie – zostaje z chlopakami w knajpce na uboczu a Ania wyzywa sie artystycznie….


A po piwku sen morzy – Boszzzzeeee jak goraco – oby do popoludnia….

Sobota:

Jedziemy do Bang Meala – swiatynia ta to prawdziwy rarytas. Ma sie nijak do rozdeptanych przez turystow swiatyn grupy Angkor Wat. Daleko od Siem Reap, w dzungli, prawie z dzungli nie oczyszczona, dookola niej jak sie kawalek odejdzie mozna znalezc tabliczki uwaga miny….

No wreszcie !!!! Swiatynia marzen!!! Poczatkowo chodzimy po drewnianych pomostach i kamiennych lacznikach pozniej zaczynaja sie schody…. no raczej okno…. z wylamana jedna tralka…. Jak sie qrcze zmieszcze?!
Wiedzac jak swiatynia wyglada i jakie ma trudnosci wzielismy nosidelko dla Michalka i szal dla Stasia ale teraz…. Najpierw torba foto, potem aparat (po cholere mi to tele), no i zdejmuje nosidelka z Michalkiem i… za szerokie! Przechodza bokiem – ja tez bokiem za nimi i teraz czas na pozbieranie wszystkiego a za mna Ania, ktora ma Stasia w szalu – jakim cudem sie przecisneli to tylko Stas wie…. No a dalej to juz wspinaczka po poteznych glazach w gore i dol. Glazy momentami spajaja potezna korzenie drzew – wszystko wyglada tak jak Angkor w XIX wieku. Tylko swiatynia powanych zniszczen doznala od min. Ktos wszedl na zaminowany teren – stracil zycie, ale tez zniszczona zostala swiatynia….


Bang Meala – poczatek zwiedzania…


Po zwiedzaniu sen w hamakach obok chinskiej restauracji….

Niedziela Palmowa:

Plany mielismy szerokie ale cholerni politycy je pokrzyzowali. W Kambodzy jak u nas – do czego sie nie dotkna to spieprza….
Miala byc rano msza w kosciele katolickim, pozniej przejazd nad jezioro, dalej lodziami do plywajacego kosciola w plywajacej wiosce no i kicha… W Kambodzy w niedziele odbywaly sie …. wybory.


Z proboszczem kosciola katolickiego w Siem Reap

Wczesniej obserwowalismy dzialaczy na ciezarowkach z megafonami, ale nie wiedzielismy ze to wlasnie w niedziele beda wybory (wielu pytanych przez nas nie wiedzialo kiedy sa wybory). No niestety w zwiazku z wyborami kosciol katolicki nie dostal zgody na przejazd i msze na wodzie….

No coz. %#$%*$*@^*^$@#*$ …. i naszych politykow tez….

Pojechalismy nad jezioro, wzielismy lodz i poplynelismy do plywajacej wioski oczywiscie odwiedzajac pusty (niestety) kosciol…
A pozniej farma krokodyli, muzeum wojenne, Angkor w miniaturze i obiad…. Ciekawy jest Angkor w miniaturze – dzielo miejscowego rzezbiarza wykonane na jego podworku… Oczywiscie zachwyceni sa chlopcy bo wreszcie to nie swiatynie Angkor Wat i Bayon ich przerasta, ale to oni sa wieksi…


Angkor w miniaturze


Po kapieli i odpoczynku jedziemy zaraz na kolacje….

Pozdrawiam – Krzysztof

Napisano: 01 Apr 2007
Reminiscencje: Angkor – swiatynia Ta Prohm
Ta Prohm…. tu kazdy musi sobie srobic zdjecie. To taka kwintesencja Angkoru. Swiatynia „zagubiona” w dzungli… Oczywiscie nijak ma sie do Bang Meala bo przeciez jest w glownym kompleksie swiatynnym Angkoru, ale malowniczosci nie mozna jej odmowic wiec pozujemy do zdjec i my 😉


Michas robi za Indiane J. a pozniej….


…pada zmeczony i zasypia w tuk-tuku.


Stas wynegocjowal rabat na banany…


…i zapewnil sobie towarzystwo.

Napisano: 01 Apr 2007
Reminiscencje: Roluos Group
Grupa swiatyn poza Angkorem – warta zwiedzenia. Oprocz ruin jest w Lolei czynny klasztor.


Typowa reakcja wycieczki na Stasia… 😉


Fajne mam zwierzaki…


Dobry tygrys, dobry.


Ale ma zebow do mycia!

Napisano: 01 Apr 2007
Pozdrawiamy z ….
…PHNOM PENH!!

Ha! Nie bylo w planach? No to trzeba je zmieniac….
Tajski przemysl turystyczny tak nas zniesmaczyl, ze postanowilismy pozostac w Kambodzy. W Siem Reap wsiedlismy w klimatyzowany autobus i juz po pieciu godzinach bylismy w stolicy kraju. Po drodze fajny postoj gdzie panie usilowaly nas namowic na smazone pajaki (wielkosci ptasznikow) ale jakos tak, tego tam…. Nawet myslelismy czy nie kupic Stasiowi bo to nieswiadome dziecie i mozna obserwowac reakcje ale tak podli nie bylismy. Skonczylo sie na tradycyjnych ananasach.
Kiedy dojechalismy na glowny dworzec autobusowy w PP rozgorzala prawie walka o nas wsrod tuk-tuk-taxikarzy. Mielismy szczescie bo wybralismy radosnego z duszy goscia, ktory jak sie okazalo mial nie taxi, ale tuk-tuka produkcji tajwanskiej znacznie bardziej pojemnego od innych – otworzyl tylna klape, wsadzil wszystkie bagaze, mial mnostwo tasm gumowych do mocowania – generalnie super…. Jak to stolyca to stolyca – jedziemy do jednego z najstarszych guesthousow otoczonego legenda CAPITOL… Oczywiscie maja pokoj i co wazniejsze….
jest to rowniez firma przewozowa i spod hotelu wsiada sie do ich autokarow… a po co????!!! A to za chwile….

Godzine zajmuje nam zakwaterowanie, prysznic i obiad. Nasz tuk-tuk juz czeka i jedziemy na objazd PP. Robimy program obowiazkowy: Palac Krolewski, Srebrna Pagoga, cos jak ich Jasna Gora – swiatynia Wat Phnom…



W palacu krolewskim dla Michcia najciekawsza byla woda.
A to rybki plywajace wokol kolejnej miniaturki Angkoru, a to spryskiwacze….

Kamienie jak zwykle gorace wiec chcemy, aby nasz drajwer zawiozl nas nad brzeg Jez. Boeung Kak – krazymy waskimi uliczkami wypelnionymi sklepikami i knajpkami po czym…. wjedzamy na podworko.
Drzwi i pozostalosci ozdob po chinskim nowym roku i dluuuuuugi korytarz…. Miedzy deskami, po ktorych idziemy widac wode – tak jestesmy na jeziorze…. Po chwili taras i troche saczacych piwo westow, muzyka reage no i jezioro…. Dopiwiamy sie konteplujac fajny krajobraz zupelnie niepodobny do straszliwie zatloczonego centrum miasta. Tu naprawde w jezdzie po ulicy panuje wolna kambodzanka i podziwiamy naszego tuktukarza w skutecznosci wymuszania pierwszenstwa i jezdzie pod prad.
Chlopaki wiekszosc drogi w autobusie przespaly wiec teraz sa w swietnej formie i szaleja… Tuk-tuk daje super mozliwosc wczucia sie w rytm miasta i chlopaki tez sa zachwyceni. Dluzszy czas jedziemy bulwarem wzdluz Mekongu widzac nasza flage wsrod innych zatzymujemy sie i robimy zdjecia – mily polski akcent.


Innym polskim akcentem byl taki bysior – krzyzowka dresa z byczym karkiem jak wlazil po schodach do Wat Phnom i darl sie w komorke: „i co k…. co tam robisz….” – za wyglad nie powinien dostac paszportu i wizy….

Potem wrocilismy pod Capitol i wybralismy sie na obejscie okolicy – praktycznie jestesmy w sercu miasta… a „nasze” skrzyzowanie obslugiwane przez dwoch policjantow przypomina wnetrze ula i cos tak abstrakcyjnego ze az strach…..

zaraz kolacyjka, ale wczesniej jeszcze post jakie mamy plany….

Pozdrawiam Krzysztof



W stolicy….
Napisano: 02 Apr 2007
Zmiana planow….
Tajlandia, a dokladnie przedstawiciele przemyslu turystycznego tak nas zrazili, ze stwierdzilismy iz zgodnie z zasada „oszukac mozna nas raz” nie wrocimy do ich „raju”…..

Postanowilismy pozostac w Kambodzy, ktora jest krajem biednym, ale w porownaniu do Tajlandii poziom uslug ma o niebo wyzszy….

No wiec z Siem Reap jedziemy do Phnom Penh (to juz wiadomo).
Tu spedzamy jedna noc i jutro spod hotelu ruszamy autobusem do Sihanoukville zwanego tez Kompong Som.


Sa tam cudowne plaze, a standard hotelowy – za znacznie nizsza cene – kilka razy wyzszy niz w Tajlandii.
Juz sie cieszymy na kolejne radosne poczynania Michalka i Stasia w morzu…

Co dalej?

Wsiadamy do wodolotu i plyniemy (lecimy) do Koh Kong City – tam taxi na granice i dalej do Trat lub pojedziemy w te trase samochodem – zobaczymy co bedzie lepsze na miejscu.

Potem to juz prosto jak po szosie do Bangkoku – dzien na dodatkowe zwiedzanie i…. samolot do Wiednia i Warszawy….

No to wiecie co planujemy dalej….

Obiecuje, ze zrezygnuje z plazy i dodam troche zdjec – teraz naprawde nie ma kiedy…..

Usciski i pozdrowienia dla wszystkich….
Trzymajcie sie cieplo – u nas ok. 32 st.

Krzysztof….

Napisano: 02 Apr 2007
Z Sihanoukville….
Tak, tak… jeszcze wczoraj tetniaca zyciem stolica Kambodzy
a dzis juz pozdrawiamy z Sihanoukville…
Cudowne plaze, chlopaki plawia sie w wodzie o temperaturze
ponad 36.6 st. bo jak sie wchodzi do morza to wydaje sie cieplejsze
od powietrza i naszego ciala.
Plaze po horyzont – jedyne zastrzezenie to smieci ale nie na plazy
wyrzucane z ladu, ale przynoszone przez morze (Ko Samed,
Ko Czang, Pattaja… sie oczyszcza?)….
Wybor plaz w Kambodzy wyglada, ze byl bardzo OK…


Jeszcze nie wiemy jak dojedziemy/doplyniemy do Tajlandii ale
szala powoli przechyla sie na rzecz mikrobusu do granicy.
Zalety to dojazd pod szlaban bo inaczej to wodolot i walka z mafia
taksowkowa co moze wyjsc drozej i jeszcze skutkowac ewentualnym
spoznieniem na granice…. Jutro sie wszystko rozstrzygnie…

Pozdrawiam – Krzysztof…

Napisano: 03 Apr 2007
Dzis na plazy – jutro wracamy do Bangkoku….
….no niestety – to co dobre szybko sie konczy.
Wczoraj wieczorem super zachod slonca, dzisiaj mamy troche
fotogenicznych chmurek wiec slonce nie jest tak strasznie meczace.
Chlopaki zbudzili sie przed 7 rano wiec na plaze trafiamy jako
jedni z pierwszych. Chociaz o zadnych zawodach nie ma mowy.
Plaze puste, mnostwo parasoli z nie tyle lezakami co pomostami drewnianymi z grubymi materacami. Oczywiscie parasole i lezaki gratis
jak sie cos zamowi w knajpce do ktorej naleza. My zwyczajnie jemy sniadanie na plazy i mamy prawo do okupowania miejsca do konca dnia.
Oczywiscie w poludnie robimy przerwe bo mimo wiaterku i cienia parasola robi sie niezle goraco.
Niestety juz jutro musimy wyjechac 🙁 a nawet ze trzy dni byloby malo.
Jedziemy mikrobusem do granicy, tam taxi do Trat i autobusem do BKK.
W BKK jak dobrze licze dwa dni…. i samolot do Wiednia no i dalej do Warszawy…. O rany ! Jak te dwa miesiace szybko zlecialy….

Pozdrawiam – Krzysztof – no i troche zdjec…


Bronimy portu przed falami….


Takie rozebranie to tylko na 15 sekund do zdjęcia!


To jest pelnia szczescia – morze – plaza – ….


Zbudowalismy balwana z piasku – moze bedzie chlodniej 😉


Tato – skad to miesko? Przyplynelo – jedz!


No co?! Przytulilem sie do plazy…


Sen na plazy, morza szum….

Napisano: 04 Apr 2007


Przejdź do: strona główna …:::… FOTOBLOG cz. 2 …:::… FOTOBLOG cz. 4 …:::…

(c) Mały Podróżnik – www.malypodroznik.pl – wszelkie prawa zastrzeżone

Share