Wyprawy

TUNEZJA – Egzotyka dla Smyka – fotoblog cz. 2

TUNEZJA Egzotyka dla Smyka

Tunezja 2007 – Egzotyka dla smyka – FOTOBLOG cz. 2
18.10.2007 – 1.11.2007
POŁUDNIE TUNEZJI

19.10.2007 – Basen na skraju pustyni

Tunis – wstajemy prze świtem. Pakujemy rzeczy, budzą się chłopaki. Staś jak to Staś: pstryk i gotowy do zabawy i nowych przygód. Żadnego czasu potrzebnego na przejście od snu do aktywności. Szybkie śniadanie, ostatnie pakowanie i do recepcji. Nasz przewodnik i kierowca czekają więc sprawnie pakujemy się i wyjazd.
Dziś zapowiada się długi i męczący dzień – musimy przejechać na południe Tunezji do Tozeur. Po drodze oczywiście zwiedzanie i fotografowanie.
Zaczynamy zaraz za Tunisem Wspaniały akwedukt zachowany w wielu miejscach w znakomitym stanie. Doprowadzał wodę do Kartaginy (124km) z Zaghan gdzie były wspaniałe źródła.

Kolejny przystanek, najważniejszy tego dnia to Kairuan. Tu w medynie otoczonej 7km murem mamy tyle atrakcji, że starczyłoby na dwa dni a my musimy się sprężać. Jest piątek i o 12.00 zamykają Wielki Meczet – zaczynamy od niego. Trudno zresztą byłoby inaczej bo przecież dzięki temu, że w 670 roku Ukba Ibn założył tu miasto i zbudował meczet był on pierwszym w Afryce Zachodniej. Kairuan jest po Mekkce, Medynie i Jerozolimie uznawany z czwarte najświętsze miasto islamu. Meczet robi ogromne wrażenie. Dziesiątki kolumn tworzy swoiste muzeum architektury całego regionu. Ich kapitele zostały zwiezione z najróżniejszych świątyń. Ważny jest też minaret przypominający basztę gotyckiego zamku. Powstał w latach 724-8 i jest najstarszą zachowaną budowlą tego typu w tym regionie i wzorcem dla wielu innych minaretów.
Chłopaki szczęśliwe biegają po kamiennym dziedzińcu z cysterną zbierającą wodę na środku. Później zabawa przenosi się między kolumny, które chyba od dawna nie widziały takich slalomów wyczynianych przez dwóch urwisów.
Ania zabiera chłopaków na uliczkę z kramami a ja idę dookoła meczetu odwiedzając jeszcze zabytkowy cmentarz. Pora na obiad a po obiedzie cd. zwiedzania miasta. Najpierw krążymy po zaułkach medyny napawając się kolorami sklepów z dywanami, z których Kairuan słynie – następnie trafiamy do studni z kieratem do której wchodzi się…. schodami pod górę. W kieracie chodzi wielbłąd. Na stukanie w studnię przez swojego opiekuna rusza i wykonuje jedno kółeczko… Woda pyszna – pijemy za powrót tutaj…
Następny meczet jest niewielki, ale jest to kategoria określana przez nas w fotograficznym slangu „beza”. Głównym motywem zdobniczym są tu kafle ceramiczne z misternymi wzorami. Co to za meczet? – Zawija Sidi Sahiba. Sidi Abu Zama’a al’Balawi był towarzyszem proroka Mahometa. Tu jest jego sanktuarium i grobowiec.

Kolejny przystanek to Kafsa (Gafsa). Tu zwiedzamy baseny rzymskie zasilane po dziś dzień źródłami termalnymi.

Zachodzi słońce, czas na ostatni odcinek do Tozeur. Pustynny piasek zasypuje w kilku miejscach droge, ale ruch mały więc nasz Nissan Patrol jakby nie zauważał piasku kiedy wyprzedzamy piaszczystym poboczem. Podjeżdżamy pod hotel i zaczyna… padać… Padać deszcz… na skraju Sahary… Oczywiście tylko troszkę ale powietrze oczyszcza się z suchości i jest całkiem przyjemne. Szybka kolacja i chłopaki chcą na basen – zrobiło się zimno albo nam rozgrzanym jazdą tak się wydaje… chlapiemy się kwadrans i przenosimy chłopaków do wanny z ciepłą wodą. Niestety padł internet w hotelu i nie będziemy mogli wysłac relacji – może jutro lub gdzieś z trasy.

Co nas zaskoczyło tego dnia?

  • świetne drogi – Tunezja zainwestowała w drogi i nadal inwestuje. Poza krótkim odcinkiem drogi właśnie w przebudowie
    cała dłuuuuuuga trasa była przejechana jak po maśle.
  • sympatia ludzi – na widok Stasia rozpromienieją się, jest głaskany całowany, ale również do nas wszyscy są naprawdę otwarci i sympatyczni
  • uliczki starej części miast – pełne kolorów, gwaru, zapachów

No i obrazy – podobno jeden wart milion słów…. )-;


Aaaaaaakweeeeduuuukt…. długaśny…


Chłopcy pomagają…


…w odbudowie.


Kairuan – na dziedzińcu Wielkiego Meczetu bawimy się w zworniku cysterny.


A oto jak powstało ww zdjęcie….)-;



Biegamy między kolumnami…



Mamie robimy: pojawiam się i znikam…


Kto pierwszy do pamiątek!!!


Staś wygrał tytuł „sroka” miesiąca – tyle świecidełek!


Sezamie otwórz się!


Ja tu sobie stoję w jednym z okien medyny a tu….


…wielbłąd przyszedł!


Przyszedł aby napompować trochę wody bo pracuje w kieracie studni.


Nasze ukochane stare uliczki.


Michaś głodny to zły, ale obiadek już za chwilę…


A po obiedzie jogging wokół fontanny


W meczecie Zawija Sidi Sahiba.
Ściany dekorują wspaniale malowana ceramika.


Pierwsze, nieśmiałe spotkania z dziećmi.


Michałek opowiada misiowi o tym gdzie jesteśmy!


Staś ma w tle pięknie malowane płytki ceramiczne.


Nawet w meczecie można znaleźć maszynę dla prawdziwych mężczyzn!


Staś przy pięknych dzbanach z wodą dla pielgrzymów.


Nie wiemy dlaczego Michałek postanowił nauczyć misia latać…
Miś nazywa się obecnie MAKU-MAKA!


Przez chwilę groziło nam, że chłopcy…


…kupią stado wielbłądów!


Wreszcie palma daktylowa na wyciągnięcie ręki!


Kafsa (Gafsa) – nad basenami rzymskimi, które…


…obecnie nadal nawadniają oazę.


Staś chce jeszcze zwiedzić muzeum.


Czas wsiadać, zachód słońca a jeszcze mamy 100km na nocleg.


Bohaterowie są…


…zmęczeni… Dobranoc!

 

20.10.2007 – Czerwona Jaszczurka i górskie oazy

Zaczęliśmy od wyprawy ww jaszczurką, czyli zabytkowym pociągiem piękną trasą wąwozami górskimi. Kiedyś pociąg ten należał do Beja (najwyższy dawniej tytuł w Tunezji). Podarowali go mu francuzi aby mógł dojeżdżać do uzdrowiska. Kiedy Bej zmarł pociąg przekazano do Al-Matlawi gdzie zarządza nim dziś prywatna spółka. Pociąg jest piękny z zewnątrz i wewnątrz. Trudno nie zachwycić się intarsjami w przedziałach, kryształowymi lustrami a klimatu dodają jeszcze stare zdjęcia z XIX wieku. Po drodze mamy dwa fotostopy w wąwozach. Część trasy pokonujemy w tunelach. Końcowa stacja jest połaczeniem przeszłości z teraźniejszością. Wiek XIX to czas odkrycia bogatych złóż fosforytów przez… weterynarza armii francuskiej P. Thomasa. Obecnie dominuje księżycowy krajobraz ale sama trasa pociągu przez wąwóz Saldża jest jakby wjazdem w serce gór.

W drugiej części dnia odwiedzaliśmy górskie oazy jadąc momentami o kilometr od granicy algierskiej. Kontasty szokujące, zupełnie znienacka zatrzymuje nas wąwąz głęboki na kilkadziesiąt metrów, stoimy nad przepaścią po czym idę 100m i… odkrywam początek wąwozu i kaskadę, która zmienia pustynny wad w wąwóz o pionowych ścianach. A nad tym wszystkim oaza ze starym miastem, którego mury wieńczą płaski szczyt wzgórza.

Droga wije się serpentynami, skały w zachodzącym słońcu mają niesamowity kolor. Dziesiejszą noc spędzamy w Tamerza a jutro opuszczamy góry i ruszamy nad Wielki Szot i jego okolice – przejedziemy przez bramę Sahary. Za nią nie będzie już niczego – tylko piasek…


Czerwona Jaszczurka…


…na fotostopach…


…i wewnątrz.


Fosforyty? – o proszę!


Pustynne krajobrazy.


Może zostać geologiem?!


Albo przynajmniej posprzedaję trochę róż pustyni.
Wery czip – tu, fajf dinars, wery czip…


W oazie wędrujemy szukając…


…skąd wypływa woda.


100% oazy w oazie! Doszliśmy do źródeł.


Mały treking nad oazą.


Szebika – wysoko ponad oazą…
Staś w chuście, Michaś w nosidełku.


Dzień się kończy.


Jeszcze odwiedzamy kaskadę i…


…punkt skupu dziewczyn ze znaczkiem PL… 🙂

 

21.10.2007 – Burza piaskowa, kosmici, daktyle i łódka…

Jak w dobrym kryminale, zaczynamy burzą piaskową a później napięcie tylko rośnie.
Budzimy się rano – wieje, wieje bardzo… Zjeżdżamy z gór na pustynie i jest pięknie – żółte skały i błękitne niebo, głębokie cienie w dolinach bo jest tuż po wschodzie słońca. Wyjeżdżamy na równinę. Płasko po horyzont, piach, kamienie trochę pustynnej roślinności. Przed nami kolory robią się jakby wyprane, wszystko robi się szaro-żółte. Droga jakby znikała, czyżby kończył się asfalt? Nie! To nad drogą silny wiatr przewiewa piasek. Wjeżdżamy w środek małej burzy piaskowej. Widok urzekający. Kolory łagodne, pastelowe i dzięki piaskowi niesionemu wiatrem wygląda jakby wszystko falowało. Muszę to sfotografować. Zatrzymujemy się, wysiadam i obchodzę samochód. Czuję jakby mnie ktoś trzymał za koszulę, a to tylko wiatr powstrzymał mnie. Wieje bardzo silnie i rónomiernie, żadnych podmuchów, jakby ktoś uruchomił potężny wentylator.

Po kilkunastu minutach wyjeżdżamy na czyste powietrze i za chwilę skręcamy w…. pustkę. Jedziemy w przestrzeń pełną piasku kierując się śladami poprzedników. Po długiej jeździe widać wzgórza – jedno z nich ma kształt wielbłąda. Postój, chłopaki szaleją piewszy raz na pustyni. Skała ta to też miejsce gdzie rozwidlają się drogi. Skręcamy w lewo, przejeżdżamy wzgórza i jedziemy dalej. Pojawiają się inne samochody. Część jedzie naprzeciwko nas inne w tym samym kierunku. Po drodze wielbłądy błąkające się nie w poszukiwaniu wody bo tej tu nie ma ale jakiegoś smakowitego krzaczka będącego śniadaniem. I nagle… skądś to znamy… Tak to przecież osiedle z gwiezdnych wojen!!! Wygląda jakbykosmici opuścili je całkiem niedawno. Chłopcy szukają bohaterów filmu, który na pewno obejrzymy po raz kolejny po powrocie do domu czekając na fragmenty saharyjskie… Myszkujemy długo po osiedlu patrząc z politowaniem na wpadające na 5 minut grupy turystów. Nie wiedzą co tracą. Jak przyjechaliśmy byliśmy sami i było to…. bezcenne! Mogliśmy wczuć się w klimat kosmicznej wioski.

Nasza droga dalej prowadziła przez pustynię, szlak mniej uczęszczany bo jedziemy do miejsca nie będącego celem wycieczek fakultatywnych. Nafta to wspaniała oaza położona w zagłębieniu w pustyni i miejsce … Przesiadamy się z terenowego samochodu do dorożki. Konik ciągnie nas stukając kopytami przez oazę. Mijamy wspaniałe palmy daktylowe słuchając opowieści jak taka oaza funkcjonuje. Wreszcze mały meczet. Kilka zdjęć i jedziemy dalej. Zatrzymujemy się przy jednej hmmm…. z działek w oazie. Hektar należy do jednej rodziny i porośnięty jest trzypiętrowo. Na dole warzywa, wyżej pomarańcze i granaty no i wreszcie palmy daktylowe. To właśnie dla daktyli tu przejechaliśmy. Mamy pokaz wchodzenia na palmę oraz degustację tego co palma oprócz daktyli daje: sok, wino a nawet…. tytoń do malutkich fajeczek!

A gdzie tytułowa łódka? Znajdujemy ją na Wielkim Szocie – ogromnym słonym jeziorze. Mamy szczęście bo jesteśmy w zimie. W wielu zagłebieniach jest woda. Rubinowa, niebieska i bez barwy. Tylko sól zawsze jest biała. Czy to w formie kopczyków usypanych przez ludzi czy też jako wyschnięte dno jeziora po horyzont. Na jednym z postoi widzimy łódź z łopoczącą tunezyjską flagą. Michaś śpi więc bierzemy Stasia i idziemy na abordaż. Staś wczepiony we mnie lub Anię bo wiatr jak ze śmigieł samolotu aż huczy w uszach. Animusz odzyskuje przy wrośniętej w sól łodzi.
Z godnością przyjmuje stanowisko przynajmniej sternika – dziadek Kapitan Żeglugi Wielkiej będzie dumny! Jedziemy dalej na nocleg do Douz (Duz) przekraczając bramę Sahary. Nasz hotel jest na skraju oazy i…. piaszczystej pustki po horyzont… Erg Wschodni…

No i kilka milionów słów w zdjęciach…


Zaczynamy dzień burzą piaskową.


Koniec utartych dróg – tędy biegnie trasa rajdu Paryż-Dakar.


Wreszcie teren robi się bardziej urozmaicony…


…za Stasiem wzgórze zwane wielbłądem.


No to znajdźmy jakiś ciekawy kamień.


Jest to również….


…świetne miejsce do ganiania się!


Zapas wody na pustyni to podstawa!


No i może jakaś bułeczka…


W bazie kosmicznej – tu kręcono Gwiezdne Wojny!


Puk, puk,… !*&$&$)!&)*@!&*$
(po marsjańsku: jest tam ktoś?)


Może tu się schowali?


Michaś! – postukaj tu…


…chyba klimatyzacja wysiadła.


Michałek: Ta rakieta nie ma prądu, nie poleci…


Na lewej palmie instruktor wspinaczki palmowej…


…i jego uczeń.


Fajeczka i zapas tytoniu z palmy: 2 dinary.
Popykać fajeczkę w gaju palmowym z mamą: BEZCENNE


Tozeur – Muzeum Tradycji i Sztuki Ludowej.


Bej Staś


Bej Michaś


A ten pan to strażnik muzeum poświęconego baśniom z „1000 i 1 Nocy”


Na takiego wielbłąda to się nie nabiorę.


Lustro powiedz przecie kto najdzielniejszym
małym podróżnikiem na świecie.


Ktoś się czai za nami…


Tato zostaw tę panią, mama jest tam!


Patrz i uważaj Michałku! Jest nas teraz dwóch Stasiów!


Ster lewo 30 – cała naprzód!!!


Wykończyli mnie…


Hotel (****) na dzisiejszą noc – dobranoc!!!

 

22.10.2007 – Wielbłąd w piaskownicy, troglodyci i gwiezdnych wojen cd…

Dzień zaczynamy od wyjazdu na Saharę. Zimno o świcie, para z ust leci, polarki. Typowe pustynne różnice temperatur. W nocy zimno w dzień upalnie. Jak dojechaliśmy do ciekawych form piaszczystych jest jeszcze chłodno ale to już raczej od silnego, wspaniałego wiatru. Wiatru jaki jest marzeniem żeglarzy – silny, bez szkwałów. Wieje jak w niezłym przeciągu. W sumie to wiatr nie ma gdzie się zatrzymać. W każdym zagłębieniu bieleje sól a piasek jest też mieszanką z solą. Nagle na pustyni płaskiej jak naleśnik wyrastają wieże, iglice, płaskowyże w miniaturze. Chłopcy jak się schowali od wiatru za jedną z baszt gdzie były stojące obok siebie iglice to wrócił im humor i bawią się w geologów zbierając ciekawe w kształcie formy ze zbitego, skamieniałego piasku.

Wracając kontemplujemy krajobrazy i dojeżdżamy do osady gdzie na skraju pustyni (dalej nie ma już nic…) jest kilka wielbłądów. Staś na ich widok pieje wyciągając rączki tak, że wzbudza wesołość poganiaczy. Potomkowie Berberów zapomnieli o służbowo groźnych minach i śmieją się z wielbłądziego entuzjasty.

Jazda na wielbłądzie jest bardzo przyjemna. Nawiązując do terminologii żeglarskiej płynie przez pustynię jakby wiała stała trójka i kołysała łagodna fala. Natomiast przy siadaniu mamy coś jakby statek uderzył w rafę, odbił się i osiadł gwałtownie na skale. Tu uwaga dla tych co myślą, że wystarczy trzymać się jak przy jeździe konnej otóż trzeba trzymać się z całych sił aby nie zwalić się po szyji wielbłąda przed jego pyskiem. Nam się udało nie zaliczyć piasku pustyni i ujmy na honorze.

Kolejna atrakcja dnia to znowu daktyle. Po wczorajszych pokazach w oazie stwierdziliśmy, że musimy kupić daktyle. Ale nie tak jak to można zrobić w sklepie na wagę, ale tak jak to robi wielu tunezyjczyków bezpośredniow oazie całą…. kiść. Zatrzymujemy się przy jednej z plantacji, gdzie kilkuosobowa rodzina zbiera daktyle. Na płachtach obierają kiście z owoców sortując daktyle i pakując w skrzyneczki. Pan Tahar, nasz przewodnik wybiera wprawnym okiem jedną z kiści dojrzałych daktyli. Wskazana zostaje odcięta i po zapłaceniu 12 dinarów zostajemy jej właścicielami. Kiść ma około metra więc się przez chwilę zastanawiamy jak ją przywieziemy ale na naszą prośbę zostaje skrócona do pędów gdzie jeden obok drugiego rosną soczyste owoce. Oczywiście jeszcze zdjęcia daktylobrania bo to przecież prawdziwe życie tej rodziny a nie „cepeliada” dla turystów i jedziemy dalej.

Droga raz prowadzi między wysokimi wydmami innym razem wzrok nie ma na czym się zatrzymać. Proste po 10km. Od czasu do czasu tablice informujące o możliwości spotkania wielbłądów przechodzących w poprzek drogi i sprawdziło się… Z dalega wyglądały nierealnie a z bliska okazało się, że mamy stado wielbłądów dosłownie na drodze.

Krajobraz robi się górzysty. Wszystko żółto szare upstrzone krzaczkami i pojedyńczymi palmami. Teren faluje pojawiają się małe dolinki dające miejsce dla kilku palm, głębokie żleby. Zjeżdżamy serpentynami do Matmaty. Nagle przy drodze pojawiają się wejścia do dziwnych domostw wykopanych w twardej, skamieniałej ziemi przypominającej nasz less i piwniczki kopane pod Sandomierzem. Tu mamy całe domostwa zwane domami troglodytów. Brama z zaparkowanym wielbłądkiem (ma 1.5 roku, Staś pieje z zachwytu) prowadzi na okrągły dziedziniec, z którego otwory prowadzą w głąb góry do szeregu grot. Mamy tu różne pomieszczenia gospodarcze: kuchnie, spichlerze, warsztat tkacki, obórki i sypialnie i salon, do których wchodzi się po schodach. Takie domy były tu jedyną szansą na normalne życie. Na zewnątrz często bywa 55 stopni, a w domu maksimum 30 ale co też ważne powietrze nie jest takie suche jak w górach.

A gdzie kosmici? Kilometr dalej. Mamy znaleźć Sidi Driss hotel. Podjeżdżamy pod stragan z pamiątkami i proszę wysiadać. A gdzie hotel? Tu – pokazuje nam Tahar na hmmmm dziurę w stoku wzgórza. Faktycznie nad nią napis, że to hotel. Schodzę w dół i widzę napis Star Wars – OK! jestem we właścimym miejscu. Tu była baza Gwiednych Wojen. Cały! Cały hotel jest pod ziemią wydrążony w miękkiej skale. Cztery połączone dziedzińce z których wchodzi się do pokoi, baru, restauracji, itd… wyglądają o tyle ciekawie, że można zobaczyć je z góry spacerując po stoku wzgórza – byleby tylko nie zlecieć do środka. Jeden z dziedzińców ma pozostawiony wystrój jaki stworzyli scenarzyści na potrzeby filmu. Robi wrażenie!

Dalej jedziemy do Tataouine widokową drogą przez góry. Chłopcy śpią budząc się na niektórych fotostopach. Do hotelu dojeżdżamy w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Dobranoc.

A no tak… zdjęcia!


Wokół pustka a tu nagle wyrastają…


…takie zabawki dla chłopaków.


To jest fatamorgana – misio i lemur na Saharze!


Michałek wraca z wyprawy poznawczej na płaskowyż.


Jak tak wieje to Staś uwielbia zwiedzać w chuście.


To jest piaskownica!


Jakie są wielbłądy każdy widzi!
Cudne, pocieszne zwierzaki.


Michałek tłumaczy misiowi, że widzi wielbłądy.


Misio siedzi, Michaś siedzi,…


…i tata na wielbłądzie!


Stasiowi to się nawet bardziej podoba na wielbłądzie niż Michałkowi.


Dżil Abdul Sahar i misio Maku Maka


Po pustyni oaza i zbiór daktyli.


Mali zbieracze.


A tak wygląda gotowa skrzynka z daktylami.


Taką kiść kupiliśmy… 🙂


Na targu z pamiątkami.


Michałek patrzy jak wykonuje się tradycyjne obuwie.


Malusi, milusi wielbłądek.


Domy Troglodytów – dzban taki, że Stasia można schować.


Pomieszczenie z warsztatem tkackim.


Przyszedł kolega do Stasia.


Poznajecie?! Jak nie to proszę obejrzeć Gwiezdne Wojny!


Tak to właśnie hotel Sidi Driss – jeden z pokoi.


A to widok na dziedziniec hotelu i miasteczko, które wydrążyło góry, że wyglądają jak dobry ser.

 

23.10.2007 – Siedmiu śpiących, dwóch na ksarze i tysiąc sprzedawców…

Dziś mamy trochę jeżdżenia. Najpierw wybieramy się w góry. Zobaczymy okolice Chenini i odwiedzimy cmentarz otaczający meczet Siedmiu Śpiących. Miejsce bardzo szczególne i święte bo pochowano tu i czci się pamięć siedmiu mężów, którzy zginęli za wiarę. Wybudowano ku ich pamieci meczet, a wszystko to na malowniczej przełęczy. Wieje jak w górech więc Ania z chłopakami chodzi między zabudowaniami meczetu a ja idę robić zdjęcia lotnicze, czyli wspinam się na stok góry. Poruszeni pięknem tego miejsca jedziemy do pobliskiego Chenini. Ci którzy byli tu nawet w zeszłym roku zobaczą wielkie zmiany. Całe miasteczko jest restaurowane a ruiny domów zabezpieczane przed rozmyciem przez ulewy. Wielu mieszkańców wyemigrowało stąd z racji bardzo trudnych warunków życia. Część na otaczające góry równiny, a część zagranicę. Z pracą nie mieli problemu bo słyną jako znakomici cukiernicy rozchwytywani w okresie ramadanu. Ale ramadan to tylko jeden miesiąc z dwunastu…

Główną atrakcją dnia ma być ksar, ale po dwóch pierwszych miejscach zaczynamy mieć wątpliwości czy to możliwe. Zdradzę, że nie zawiedliśmy się. Zatrzymujemy się na głównym placyku wsi. Kilku starych mężczyzn leniwie komentujących rzeczywistość, trochę młodzieży czekającej aż coś się ciekawego stanie i uliczka mająca raptem 50 metrów na przedłużeniu której widać… ksar! Trudno nie poznać tych kształtów znanych ze zdjęć. Jesteśmy w Ksar Soltane, jednym z najlepiej zachowanych i malowniczych z placem przed wejściem i obszernym dziedzińcem. Kamienie na podmurówce i drewno oblepione gliną na 3-4 piętra w górę. Ksary można porównać do chłopskich zamków w Rumunii. Chowano się tu w czasie zagrożenia, a później wykorzystywane były jako spichlerze. Każda z rodzin miała tu swoje pomieszczenia, wszyscy pracowali nad utrzymaniem ksaru w dobrej kondycji. Nie ma dwóch identycznych drzwi, okien, nawet schody są różne. Ale całość tworzy zgrabną całość godną Gaudiego i Dalego.
Tam dwa zbóje zwane przez rodziców Michał i Staś stwierdziły że to miejsce jest ich godne. Ganianie, wspinaczka, pełen entuzjazm a jak podjechaliśmy to spali i nie mogliśmy przewidzieć jak to będzie. Nie chce nam się stąd wyjeżdżać jeszcze kawa, opowieści,…

Czeka nas jeszcze ksar w Mednine zupełnie inny od tego, którego widzieliśmy i dojazd do Sfaxu. Sfax to duże miasto ze wspaniała medyną. Na widok jej murów można tylko westchnąć o rany! Medyna to serce każdego miasta, które ją posiada. To taka starówka otoczona potężnym murem z basztami. Obecnie pełni bardziej funkcje handlowe niż mieszkalne. Ulice w medynie to niekończące się pasaże handlowe. Tu skóry, torebki, buty, tu kwartał z przyprawami, tu owoce, tu złotnicy. Zawrót głowy od kolorów, zapachów, melodyjnych pokrzykiwań sprzedawców.
Jest ich tu z tysiąc albo więcej i z zgodnie z arabską metodyką handlu każdy chce nas zaprosić do swojego sklepu. Spełnijąc ich prośby przez pół dnia nie przeszlibyśmy jednej ulicy. Arabowie są świetnymi handlarzami. Wszystko co jesteśmy w stanie wymyśleć by czegoś jednak nie kupić jest błyskawicznie odwracane by zrobić z wady zaletę. Znaleźliśmy dziurę w bluzce, należy się rabat – ależ nie ta dziura to taka specjalna dziura, będzie chłodniej… 😉

Kiedy zaszliśmy w mniej uczęszczane zaułki medyny znaleźliśmy sklepik z tradycyjnymi nakryciami głowy niezłej jakości. Nie był to chłam dla turystów ale coś, czego tunezyjczyk nie powstydził by się założyć. Sprzedawca krzyczy, że dziś wszystko za 2 dinary! Zobaczymy. Pomacałem i udaję, że mnie nie interesuje, biorę coś innego. Sprzedawca krzyczy, że czapeczka super, ja, że nie chcę. Mija trochę czasu, przymierzam i mówię, że za mała. Sprzedawca tłumaczy, że to prawdziwa wiełbłądzia wełna więc ona się dopasowuje, kilka zgrabnych ruchów i jest faktycznie większa. Od niechcenia pytamy, czy dziś faktycznie 2 dinary? Tu następuje problem bo trzeba wezwać szefa. Po kilku rozpaczliwych krzykach pojawia się, wita i rzuca cenę 28 dinarów. Wzbudza naszą wesołość, mówię, że dam max 5, żegnamy się i tłumaczymy mu, że nie musimy mieć tej czapeczki. Cena spada do 15 dinarów, odkładamy i robimy trzy kroki do wyjścia. 12 dinarów pada ze zbolałą miną. Se ne pa posibl! 6 dinarów i idziemy! 8! Mówię, żę osiem nie bo to nieszczęśliwa liczba może być wspomniane 6 lub max. 7 dinarów – nasze ostatnie słowo i wychodzimy. Sprzedawca wybrał oczywiście 7 dinarów… 😉 Rozeszliśmy się wszyscy w świetnych nastrojach. On bo i tak zarobił na nas o te 2 dinary więcej niż gdybyśmy targowali się do upadłego. On bo spotkał białych co to nie są dzikusy i potrafią się targować. A my bo takie targowanie się to fajny kontakt z mieszkańcami no i z 28 dinarów stargowaliśmy na 7 za naprawdę niezły towar. 🙂

Zdjęcia – sil wu ple (jak to mówią Francuzi)!


W górach koło Chenini


Meczet Siedmiu Śpiących i cmetarz go otaczjący z lotu ptaka (Kobuza).


Ania zabiera zaspanych chłopaków do samochodu.


Fragment Chenini.


Ksar Soltane: – co oni robili z tym kamieniem to tylko ksar jeden wie!


O dziwo szlaki wspinaczkowe wytyczał Staś.


Nie mogę się wyżej złapać!


Mam karabinek w ręku tylko gdzie jest uprząż alpinistyczna?


O! Proszę co znalazłem!


Czy to nie jest zbójecki uśmiech?!


Pomagam tacie nosić skrzynię ze sprzętem…


…bo mam za nią kryjówkę jak chcę się schować.


Kawa = 1 dinar
Wypicie jej z tatą = bezcenne!


Spotkanie z miejscowym artystą grafikiem.


Sfax: Brama do medyny wiele obiecuje co znajdziemy za nią.


Uliczka kaletników.


Zobacz: FOTOBLOG cz. 3 lub wróć do: strona główna, FOTOBLOG cz. 1

(c) Portal Małego Podróżnika

 

Share