Wyprawy

TUNEZJA – Egzotyka dla Smyka – fotoblog cz. 3

TUNEZJA Egzotyka dla Smyka

Tunezja 2007 – Egzotyka dla smyka
18.10.2007 – 1.11.2007
PÓŁNOC i WSCHÓD

24.10.2007 – Koloseum, piraci i…. koparka.

Dziesiejszy dzień to definitywne pożegnanie z południem. Za plecami południe Tunezji a przed nami Hammamet – jeden z ważniejszych kurortów i jedna z ważniejszych ofert dla polskich turystów chcących mieć hotel, morze i drinka z palemką pod palmą.
W Sfaksie rano krótki wypad pod mury medyny aby zrobić dzienne zdjęcia i za chwilę mruczy silnik naszego samochodu a kilometrowe słupki odliczają odległość od El-Jem.
No i jest! Jedziemy przez przedmieścia ale ponad zabudowaniami góruje tak znany przede wszystkim z Rzymu kształt.Koloseum jest ogromne. Może i dobrze, że teren wokół niego jest trochę wyżej bo jak stoi sie bezpośrednio pod jej murem to naprawdę można czuć się małym. Daje się też we znaki chęć wejścia na najwyższy poziom. Trochę trzeba się spocić, ale całe El Jem mam u stóp o arenie nie wspomnę. Ciekawe czy zasiadający na najwyższych trybunach mieli lornetki aby lepiej widzieć walki gladiatorów? Ania z chłopcami wybrała jedyną słuszną decyzję, czyli pozostali na poziomie areny. Chłopaki szaleli, a po dłuższej jeździe samochodem takie bieganie im się należało. Trochę postraszeni, żę może jeszcze gdzieś tu są lwy w klatkach zaglądali w różne zakamarki sprawdzając czy tylko żartujemy, czy może faktycznie jakiegoś pluszaka znajdą.

Dojeżdżamy do El Kantoui – tu czeka na nas obiad w uroczej marinie. Chłopcy robią slalom miedzy stolikami niekiedy wymachując porwanymi ze stołu sztućcami co oczywiście wzbudza przerażenie kelnerów. Widać, że dotarliśmy nad morze bo i jadłospisy opierają się w dużej części na owocach morza i rybach. Po obiedzie pożegnanie z naszym przewodnikiem Taharem Bokuef, który jutro… leci do Polski! Możemy teraz zdradzić, że ma żonę Polkę i świetnie mówi po polsku co zresztą jest efektem studiowania w naszym kraju. Życzymy szczęśliwej podróży i do zobaczenia w…. Polsce.
Po obiedzie czas na zwiedzanie mariny. Trzeba odnaleźć piratów. Znajdują się na statku najeżonym działami i okazuje się, że są to… Michałek i Staś! Michałek ma nawet na tę okazję broń za pasem i szykuje się do abordażu na stojące w marinie jachty.

A koparka? Stała taka malusia na nadbrzeżu i jak chłopcy do niej dobiegli to już zapomnieli o piratach, jachtach i morzu. Liczyły się tylko porętła, dźwignie, gąsiennice i ogólnie brum brum…

Po obiedzie jedziemy do Sousse. Tam czeka na nas medyna, jedna z największych i najpiękniejszych w Tunezji. Będziemy ją zwiedzać po południu i jutro do południa. Sousse wita nas zakorkowanymi ulicami, zapachem portu i gwarem dużego miasta. Architektura stara miesza się z super nowoczesną. Wszystku tu jakby wrzało w tyglu, ludzie jakby pozbawieni arabskiej powolności i spokoju widać, że jest to faktycznie miasto portowe. Medyna wspaniała. Ma ciągi handlowe i obok mieszkalne. Gwar typowego suku w sąsiedniej uliczce zamienia się w ciszę gdzie echem słychać nasze kroki i głosy chłopców szczęśliwych bo zobaczyli kota. Do zmierzchu krążymy po medynie.

No i fotografije….


El Jem: Szerokątny obiektyw i Staś na pierwszym planie dopiero
pozwala na zrównoważenie wielkości koloseum.


W zakamarkach koloseum


Arkady dolnego poziomu


Ten skrzacik to Staś


Może tutaj schowały się…


…lwy i inne dzikie zwierzęta.


El Kantoui: Tylu jachtów to chyba jeszcze nie widziałem.


Pogoń między stolikami – ulubiona zabawa w oczekiwaniu na posiłek…


Mogli zacumować tak, abym mógł łatwiej odcumować…


Mam broń za pasem lepiej zejdźcie mi z drogi!
Gdzie zostawiłem mój okręt?!


Aaaaaa….. tutaj….
Chyba było za dużo rumu wczoraj!


To działo Stasiu załadujemy kartaczami.


A to wspomniana koparka!


Emocje rozpalone do białości!


Na nadbrzeżu niespodzianka – rozciągnięte łańcuchy kotwiczne.


Staś jeszcze nie wie jak bawić się taką wspaniałą zabawką,
ale zaraz coś wymyśli!


Sousse: Medyna – płatanina wąskich uliczek…


…w części mieszkalnej…


…i handlowej.


Warto ześć z utartych szlaków i zboczyć w plątaninę zaułków i uliczek
aby odkrywać zabytkowe wejścia do domów, kolumienki, arabskie inskrypcje,
bogato malowaną ceramikę.


Nie trzeba martwić się o zgubienie.
Mur otaczający medynę zawsze doprowadzi nas do wejścia.


Staś biega po wzorzystych dywanach…


…a Michałek zasnął w nosidełkach po pełnym wrażeń dniu. Dobranoc!

 

25.10.2007 – Witamy północ!.

Opuszczamy Sousse. Ale do południa biegamy po medynie, zwiedzamy Wielki Meczet, Ribat. Znajdujemy schowaną zawiję Zakkak ze słynnym minaretem.
Tym razem omijamy handlowe uliczki i wyszukujemy ciekawe detale, widoki zaułków. Czas goni a tak naprawdę to obiad w Hammamet.
Wyruszamy z Sousse ale omijamy pierwszy fragment autostrady. Wzdłuż morza jedziemy do Harkali aby zobaczyć najpiękniej położony… cmentarz. Okazuje się, że całe malutkie miasteczko jest godne uwagi a biało-błękitne domy co krok zaskakują zadbaniem i oprawą z kolorowych kwiatów. No i wreszcie Nowy Hammamet a dokładnie marina. Siadamy z naszym kierowcą w Pomodoro Restaurant i celebrujemy razem ostatni obiad. Nic nas już nie goni, wspólna jazda dobiegła końca. Po obfitym obiedzie wracamy do samochodu, dwie minuty do hotelu i koniec naszej południowej wyprawy. Oczywiście jeszcze serdeczne pożegnanie. Mamy nadzieję, że nasz kierowca będzie mógł nam towarzyszyć jeszcze w wyprawie z Hammametu na północ.

Czas na odpoczynek…

Afisierki czyli widoczki (to z francuskich Windowsów)…


Sousse: Wielki Meczet


Widok z ribatu na medynę….


…i Małych Podróżników na murach.


Na imponujących murach ribatu.


Ribat…


Wewnątrz ribatu.


j.w.


Harkala: Staś na naszym kierowcą Taharem
(nie mylić z Taharem naszym przewodnikiem – co ciekawe imię to nie jest bardzo popularne w Tunezji a obaj panowie je mieli)


Patrz Michałku! Jak będziecie niegrzeczni to chyba Wam/sobie kupimy taką klateczkę na rozrabiaki.


Tym razem trenujemy bieganie między stolikami w Hammamecie.


Hammamet jaki jest każdy widzi.


Pierwszy kontakt z morzem.

26_27.10.2007 – Hammamet (nowy).

W Hammamet odsypiamy wyprawę na południe. Tak naprawdę to nie jest Hammamet ten dawny ale nowy, jaśminowy, stworzony od zera wyłącznie na potrzeby turystów. Ponieważ były tu same hotele i sklepy dla turystów więc stworzono również…. medynę. Oczywiście z taką prawdziwą ma mało wspólnego no może tylko, że tuż jest mur i sklepy oraz knajpki. Plaża przedzielona mariną, w której zgodnie cumują jachty i kopie dawnych statków wożących zamiast żądnych krwi i skarbów piratów – żądnych wrażeń turystów. Plaża stosunkowo mało zatłoczona ale nie chcę nawet pomyśleć o tym co musi się tu dziać w sezonie. Szczęśliwie wszystkie hotele mają baseny w tym z podgrzewaną wodą na sezon zimowy (daj Boże by tak zima w Polsce wyglądała).
Pierwsze dwa dni traktujemy rekreacyjnie. Po intensywnym programie na południu czas na wyspanie się i wykurowanie chłopaków. Michałek wyjechał z temperaturą z kraju a przy okazji po czterech dniach zaraził Stasia. Oczywiście przeziębienie nie przeszkadza im w szaleństwach w ciągu dnia a w nocy zwalczamy temperaturę i cały czas katar… Michałek zresztą już wyzdrowiał a Staś wraca do olimpijskiej formy. Czas najwyższy bo już nas trzęsie z nudów i czas na wyjazd do Tunisu i Kartaginy. Oczywiście nie siedzimy w hotelu, ale staramy się być w ruchu i pokazywać chłopcom ciągle coś nowego. A to basen, a to morze, jachty w marinie, „medynę”,… nie nudzą się.
Po dwóch dniach nad morzem można stwiedzić, że północ i południe Tunezji to dwa różne światy. Jakby zestawić nasze góry i morze rozdzielając je tylko mazowieckimi równinami. Ja na 100% bardziej identyfikuję się z południem, Ania chyba też. Termin turystyka saharyjska był dla nas trochę martwym pojęciem no bo faktycznie trudno sobie wyobrazić atrakcyjność pustyni, a jednak… Tak cudownych malowniczych krajobrazów jak na południu nad morzem się nie zobaczy. Tu jest więcej architektury miejskiej, medyny… Na południu króluje przyroda. I nie jest prawdą to, że grozi tam monotonia, że trzeba długo czekać na jakieś atrakcje. Właśnie tam ilość atrakcji w ciągu dnia jest zdecydowanie większa. I to co widzi się w trakcie przejazdu z okien samochodu… Jeżeli miałbym wybierać do jakiego miejsca w Tunezji chciałbym wrócić to właśnie na południe, na Saharę. Śmiało można powiedzieć, że niech nie mówią, że byli w Tunezji ci, którzy nie odwiedzili południa. To coś jak tatrzańskie Morskie Oko i zaułki gdańskiej starówki, piaski wydm koło Łeby i doliny Beskidu Niskiego.

Fotografie (jako to parle francuzi)…


Ulubione zajęcie turystów w Hammamet.


Hammamet…


Wyprawa do mariny


Zajęcia hotelowe


Przed jednym z wejść do hotelu ustawiono postrach dla rodziców (kieszeni)
i radość dla dzieci.


A może się zamustrować na dawny statek… Dobranoc.

28.10.2007 – Hammamet (stary) i Nabeul.

Szczerze?. A do cholery z takim odpoczynkiem. Dwa dni próbowaliśmy prowadzić hammametski tryb życia: hotel > plaża > hotel > basen > kolacja > spać, czyli taki jaki wybiera większość przyjeżdżających ale w końcu stwierdziłem, że jak się gdzieś dalej nie ruszymy to chyba zagryzę kogoś kto mi się nawinie. Tym bardziej, że fałszywa medyna w Hammamecie Jaśminowym jest hmmm…. no dobra no comments. Chociaż i tam znaleźliśmy knajpkę nie silącą się na oryginalność typu venecjana, mexicana, oj dana dana… Najlepiej popatrzeć kto siedzi przy stolikach (czy są miejscowi) i jakie są porcje.

Reasumując: zmęczeni wypoczywaniem postanawiamy pojechać do Tunisu. Pogoda taka sobie więc dobrze fotografować będzie się medynę i muzea. Idziemy do autobusu. W pospiesznym tylko 3 lub 4 osoby. Błyskawicznie dojeżdżamy do starego (prawdziwego) Hammametu. Autobus do Tunisu ma być za kilkanaście minut. Podjeżdża, ale kierowca mówi, że będzie odjazd dopiero o 11.30 – niby godzina ale…. mamy zegarki ze starym czasem więc musielibyśmy czekać… 2 godziny – jest niedziela, mniej autobusów, co robić?

Zostać w Hammamecie i pojechać do Nabeulu. Stary Hammamet jest normalny tj. mamy prawdziwe przedmieścia, uliczki naszpikowane normalnymi sklepami no i zaskakująco ciekawą medynę. Imponujące mury robią największe wrażenie od strony plaży. Tu znajduje się ribat. Plaża też ciekawa ponieważ zastawiona kolorowymi kutrami. Zapuszczamy się w uliczki medyny. Sporo pięknych drzwi i okien. Uliczki krótkie i pokręcone jak spagetti na talerzu. Ta medyna to taki przekładaniec, tu stragan, tu kilka domów mieszkalnych, tu znowu kilka stoisk. Ogólne wrażenie bardzo pozytywne. Czysto i biało-niebiesko. Kawa i coś chłodnego do picia w knajpce i na przystanek.

Jedziemy do Nabeulu. Czujemy ciągły niedosyt śladów imperium rzymskiego a w N. jest niewielkie, ale ciekawe muzeum archeologiczne. Dodatkowo Nabeul to centrum wyrobu ceramiki (tej ciężkiej typu amfory…) i ma spory suk. Muzeum okazuje się naprawdę ciekawe. Bardzo ładnie zaaranżowane wnętrze z rzymskimi mozaikami i różnymi drobiazgami znalezionymi przez archeologów. Ciekawa kolekcja lamp oliwnych zakończona formą do ich produkji. Obiad i czas na wędrówkę po suku. Tu odwiedzamy zaplecza sklepów z dywanami gdzie trwa produkcja. Kobiety między przygotowaniem posiłków siadają do krosien i wiążą węzełki z kolorowych nici. Powoli powstaje dywan w tradycyjne wzory.
A co ciekawego w architekturze: wykusze… kilka naprawdę ciekawych… Wyjątkowo się nie spieszymy a i tak dzień mija bardzo szybko.
Zmierzch i czas wracać do Hammametu (nowego, jaśminowego). W hotelu obiecali zrobić przed kolacją ekstra zdobienia na potrawach więc będzie jeszcze trochę pracy fotograficznej.

PO zdrawiamy i fotki…


Hammamet: Będzie ten autobus czy nie?!


Plaża i jednocześnie port w Hammamecie.


Znacie tego Pana? Tak, tak,… jest na pocztówkach i okładce przewodnika…


W wytwórni dywanów.


Staś wielkimi ślepkami patrzy i ocenia
czy byłby tu dobry plac zabaw.


W zaułkach medyny


Takie schody….


…a taka fajna rzecz.


Tylko fotografujemy! Na tym stoisku jest 97665643563546345635 kcal coś jak

bomba atomowa z miodu, pistacji, orzechów, sezamu, cukru,…!


Nabeul: idziemy do muzeum archeologicznego


O proszę: rzymska mozaika w tle…


Wyroby miejscowych warsztatów ceramicznych.


Sklep z lampami… Dobranoc.

29.10.2007 – Tunis.

Koniec z biernym odpoczywaniem! Odnawiamy odciski! Kolejna medyna czeka na nas!
Czeka i to jaka: z listy UNESCO, ogromna, trudna do ogarnięcia. To nie Sfax czy Sousse ale ogromny kawał Tunisu. Tysiące ludzi na głównych szlakach komunikacyjnych i całkiem sporo mieszkańców nawet w dalekich zaułkach. Zgiełk, pohukiwania klaksonów tam gdzie da się wjechać samochodem, warkot motorynek, wołanie muzzeinów, krzyki sprzedawców… Ten fragment miasta, żyje bardzo intensywnie. Biegamy uliczkami, pasażami. Odwiedzamy różne miejsca gdzie nie docierają turyści a wiemy, że dzięki pytaniu „czy można” popartym uśmiechem nie odmówią nam wstępu. Tak zwiedzamy cały jeden z najlepiej odrestaurowanych pałaców medyny gdzie mają swoją siedzibę konserwatorzy zabytków Tunisu. Odwiedzamy dachy domów aby zobaczyć medynę z innej perspektywy. Parno, upalnie,… powoli zaczynamy szukać miejsca na odpoczynek no i znajdujemy. Mała uliczka i lokalna knajpka z 2 stolikami. Cola kosztuje tu 1/4 ceny w restauracji co nas całkiem oprócz spokoju miejsca ucieszyło. Prosimy o wystawienie dwóch krzeseł na ulicę i zaczynamy wypijać zapas coli z lodówki. Chłopaki mają tu w miarę równy teren do biegania co dla Stasia jeszcze jest ważne i…. stado kotów do ganiania. Jak tylko jakiś kot zmęczony ucieczką wpada do wnętrza knajpki to pani podająca nam napoje wygania go na pastwę chłopaków. Siedzimy tam z pół godziny. Chłopaki mają zabawę, miejscowi też mają zabawę, koty też mają…. no nie wiem co mają… chyba mówią do siebie: a była to taka spokojna dzielnica zanim sprowadzili się ci mali dwaj….
Przeszliśmy całą medynę dzikimi zygzakami a później od Pl. Bab Souika wzdłuż granicy (bo murów nie widać) medyny do Pl. de la Victoire. Później jeszcze spacer Avenue Habib Bourguiba.
Dzisiejszy dzień to też sprawdzanie różnych środków transportu. Taksówka – jak taksówka. Autobus pospieszny – bardzo OK! Czysty, szybki. Pociąg – dziwne wagony bo połowa miejsc ustawiona jest w jedną stronę a reszta w drugą. Jeździ bardzo dużo osób, ale przychodzą 10 minut przed odjazdem więc miejsca są bez problemu jak przyjdzie się 20 minut wcześniej. Minusem jazdy koleją Tunis-Hammamet jest konieczność przesiadki. Główna linia do Sousse mija Hammamet więc na jedną czy dwie stacje trzeba zmienić pociąg na takie dziwne brum brum – u nas to szynobusem nazywają…
Podsumowując jak najlepiej dostać się z Y.H. do Tunisu: Z Yasmine Hammamet do Hammamet dojeżdżamy autobusem i stąd najlepiej pojechać pospiesznym autobusem do Tunisu (godzina). Z dworca, na który autobus przyjedzie do Medyny jedziemy taksówką za ok. 2-3 dinary.

POzytywki…


Tunis – medyna: Maczet Oliwny


Michałek zobaczył…. pana z polewaczką!


Przy niektórych ujęciach Michałek ma niezłą gimnastykę.


Słynni pogromcy kotów.


Nawet nauczyli się polować z nagonką, w tle Michałek zagania koty


Koty dostały w nagrodę odpadki z baru


Jak kotów nie ma to…


…i tak sobie znajdziemy coś do roboty!


Kolejny skład z dywanami


I dalej w zaułki medyny


Najbardziej lubimy te uliczki i sklepiki, gdzie nie ma turystów.
Można obserwować zwykłe życie bez „polowania” na klienta.


I dalej….


….dalej…


Po emocjach jakie przeżyli w medynie padli tak, że początkowo nawet nie wiedzieli, że wracamy koleją.

 

30.10.2007 – Marek Aureliusz, zieleniak, punickie wanienki i Quo Vadis.

Aleśmy się po tym Tunisie nabiegali (to wczoraj)! Dziś czas na spotkanie z naszym Nisiem Patrolem i kierowcą Taharem. Chyba się stęskniliśmy do naszych saharyjskich perygrynacji bo stwierdziliśmy, że planowany objazd półwyspu Ras at-Tib zrobimy właśnie razem. Ranek piękny i nadzieja na cały taki dzień. Jedziemy szybko do Nabulu gdzie Tahar zna ciekawą fabrykę porcelany. Zatrzymujemy się przed sklepem…. eeee… takich tu dużo i co z tego, że towaru po sufit… Idziemy do kolejnej sali… schodzimy po schodach… o rany! Tu powstają różne wyroby na kole garncarskim i wypalone jasnoceglane „skorupki” są malowane przez kolejnym wypalaniem. Za salą produkcyjną kolejna już nie sala ale wręcz hala z gotowymi wyrobami….niewiarygodne. Od kształtów i kolorów łatwo o oczopląs. Chłopcy zachwyceni chociaż traktowani są w sposób jedyny właściwy dla tego miejsca, czyli jak słoniki w składzie porcelany. Michałka nie daje się tylko utrzymać przy bębenkach – musi dać koncert i przetestować kilka sztuk. Nabul już zwiedzaliśmy więc nie tracąc tu więcej czasu jedziemy dalej do Marka Aureliusza czyli Kelibji.

Z Markiem A. to trochę ściemniam, ale tytuł powstał ciekawy ;-). Nad Kelibią wznosi swe niebotyczne mury potężna twierdza z VI wieku. U jej stóp malownicze ruiny rzymskich rezydencji i właśnie tu mowa o wspomnianym Marku Aureliuszu. Jeden z domów to Dom Popiersia Marka Aureliusza nazwany tak przez archeologów…

Żarty, żartami, ale z tym zieleniakiem to sprawa poważna! Trochę jazdy przez rolniczą okolicę i wjeżdżamy do Manzil Tamim. Niby to senna rolnicza wioska a właśnie wygląda jakby spędzono tu ludzi z całego powiatu. We wtorki odbywa tu się słynny targ, na którym handluje się warzywami i owocami – wielki zieleniak. Tahar pokazuje nam wejście, parkujemy, Stas do chusty, Michałek w nosidełko – wracamy za godzinę!
Mijamy niby wejście na suk, ale placu nie ma tylko ulica. Po obu stronach i na środku zastawiona setkami stoisk z odzieżą, chińszczyzną ale też „markowymi” ciuchami. Gwiazdy filmowe zamiast plątać się po butikach Paryża, NY lub LA tu powinny robić zakupy. Zamiast kilku tysięcy dolarów wydaliby koło setki 😉 Nam nie jest do śmiechu bo przecież mamy fotografować handel owocami a nie chińszczyzną. Jest plac targowy, wchodzimy i zmiana asortymentu – garnki, dywany i mikrofale… Twardo idziemy dalej i…. jest!!! Z daleka widzimy sprzedawcę granatów (owoców). Za nim coś jak hala targowa widziana od tyłu i przejście. Idziemy i…. Stoimy o dwa stopnie wyżej więc widzimy cały plac. Piętrzą stosy papryki, kunsztownie poukładane zasieki z pęczków marchwi i pietruszki, dłuuuugie wzgórza granatów, kopczyki jabłek i gruszek. Każdzy krzyczy, że u niego najtaniej, najlepszy towar… Wędrujemy kierując się kolorami pryzm owoców i warzyw kończąc na dostojnie brązowej barierze sprzedawców daktyli. Co za miejsce! A jacy ludzie! Wiele kobiet i mężczyzn przyjechało tu z daleka na zakupy. Normalnie nie mielibyśmy szansy ich spotkać. Godzina mija niewiadomo kiedy. Wracamy z kiścią bananów takich, że każdy waży chyba po pół kilo. Reklama: Są banany i są te z Manzil Tamim!

Jedziemy dalej i tym razem miejsce bardzo poważne bo lista UNESCO i znajdziemy tu tytułowe punickie wanienki… Karkawan bo o nim tu mowa istniał jako miasto liczące ok. 2000 mieszkańców w wiekach IV-II pne. Został zniszczony, ale nie do końca. Przetrwały bardzo czytelne plany domów. Mury ich (tak do metra wysokości) skrywają mozaikowe posadzki i… łazienki. Prawie każdy dom ma zachowane po dzieś dzień w znakomitym stanie punickie łazienki. Widać dopływy i wyprowadzenia wody – rewelacja. Oczywiście obok muzeum ze znaleziskami archeologicznymi. Warte podkreślenia jest też położenie nad samym brzegiem morza. Jak ma się czas po zwiedzaniu można posiedzieć nad wodą.

Co dalej: Quo Vadis? Al-Huwwarijja – trafiamy na obiad do miejsca opanowanego przez czas jakiś przez naszych filmowców. Ale zaczynamy od obiadu. Droga kończy się przed restauracją wiszącą na wysokim brzegu morza. Zaczyna padać deszcz… Jemy typowy arabski obiad jeżeli chodzi o czas podawania. Kelnerzy i kucharz dają szansę deszczowi aby się wypadał. Po obiedzie w ostatnich kroplach padających z nieba otwieramy tajne wyjście z restauracji i idziemy (na niby) obejrzeć jej część letnią, położoną kilkadziesiąt metrów niżej już nad samym morzem. Po sprawdzeniu okolicy i zachowaniu reguł konspiracji skaczemy po skałach nad samą wodą prawie ochlapywani przez fale i wreszcie dochodzimy do dawnych kamieniołomów. Przewodnik czujnie się rozgląda i jesteśmy pod okapem skalnym ze skała w kształcie wielbłąda wyrastającą z ziemi. Widać wykute schody sprowadzające wgłąb góry. Schodzimy do następnej sali i… muszę zadzierać wysoko głowę. Sala ma ok. 30 metrów wysokości, doświetlana otworem w sklepieniu, i następna sala,… Można długo chodzić takich sal jest tu ok. dwudziestu. A dlaczego Quo Vadis? Bo tu kręcono sceny dialogu Ligii i Winicjusza… A dlaczego taka partyzantka w dotarciu do grot? A bo zamknięto wstęp do nich (ten oficjalny)… A dlaczego? A bo tak!

No i to prawie wszystko. Pojechaliśmy jeszcze do Kurbus aby zobaczyć gorące źródła wyrzucające potężną ilość wody o temp. ok. 50 stopni, która kaskadą spada do morza.

Fotosiki…


Nabul: Zagram na wszystkich!

Chłopcy oczu nie mogli oderwać od koła garncarskiego…
…na którym powstawał jeden z wazonów.
Kelibja: widok z rzymskich willi na twierdzę.
Stasiu! Z tej armaty można zrobić wspaniałe BUM!
Zjedzmy małe co nieco, przelećmy się po murach…
…i pomóżmy w odbudowie.
Manzil Tamim: Tata! Starguj jeszcze 400 milimów to będzie na colę!
Po wizycie w dziale sprzedawców przypraw Staś padł oszołomiony zapachami!
Karkawan: Ale jak usłyszał UNESCO to ruszył do zwiedzania.
Al-Huwwarijja: pierwsze prawie…
..samodzielnie…
…zjedzone i popite spagetti.
Michałek jak zobaczył to też ruszył do boju z widelcem.
Wejście do grot pilnowane przez skałę „wielbłąd”.
Wracając do hotelu podziwiamy skutki ulewy…
…dzieci mają super zabawę. Dobranoc!

31.10.2007 – Morderczy dzień…

A zaczęło się miło i przyjemnie. Poszliśmy na zmianę na śniadanie (chłopcy spali), spacer do głównej ulicy i taksówka do Hammametu. Zgrabnym manewrem nasz taksówkarz zablokował autobus do Tunisu aby przypadkiem bez nas nie odjechał. No i mamy przed sobą godzinkę na dodrzemanie. To co jest cudowne w tych autobusach to cichutko grające radio. W Kambodży jechaliśmy autobusem z zainstalowanym kinem domowym. Puszczali horrory. Wrzask kobiety gonionej przez zbocza z nożem jeżył wszystkim włosy na głowie… Tu luksus.
Znany nam już dworzec i chwila nerwowości bo pierwszych dwóch taksówkarzy nie chce jechać do Kartaginy. Trzeci chce i jedziemy. Nasz taksówkarz to istna ikona przedstawiająca starszego muzułmanina. Mógłby ilustrować encyklopedie. Wszystko fajnie tylko zna prawie wyłącznie arabski i nie wie gdzie w Kartaginie są termy Antoniusza! Trzeba zastosować akcję „tłumacz”. Zatrzymujemy się koło kogoś kogo podejrzewamy o znajość Kartaginy Ania pyta się go po francusku, wysłuchuje odpowiedzi i prosi o powtórzenie tego samego naszemu taksówkarzowi po arabsku – działa!

Termy wzbudzają przerażenie przed wejściem na ich teren widokiem ilości autokarów. Być w Tunezji i nie widzieć Kartaginy?! W środku nie jest źle, jakoś te wycieczki rozmywają się w terenie i giną między kolumnami, murami, zakamarkami ruin. Przyszła chmura więc czekamy ze zdjęciami na słońce a chłopaki szaleją. Wzruszenie ogarnia jak widać ich radość z ganiania się między kolumnami, niemymi świadkami tylu wieków historii. Jakoś nie chce nam się stąd ruszać. Jeszcze kawa i coś do picia w kafejce z widokiem na termy i czas na zdobycie wzgórza Byrsa. Wędrujemy coraz wyżej uliczkami Kartaginy, znajdujemy skróty i wreszcie stajemy w miejscu gdzie wzgórze opada gwałtownie i u naszych stóp mamy współczesną Kartaginę, z białymi domami tonącymi w morzu zieleni z której wybijają się czuby palm. Jeszcze kilkadziesiąt kroków i jesteśmy przed fasadą katedry św. Ludwika. To najmłodszy obiekt zabytkowy Kartaginy, raptem z końca wieku XIX wspomina jednak dawne czasy krucjat. Św. Ludwik a tak naprawdę Ludwik IX król Francji zmarł podczas VII krucjaty po wylądowniu w Tunisie na skutek epidemii dżumy, a katedra jest pomnikiem jego pamięci. Poniżej odsłaniają się antyczne ruiny a wszędzie eksponowane są ciekawe kamienne detale. Odwiedzamy muzeum, które jest o tyle ważne, że opócz najcenniejszych znalezisk z terenu Kartaginy prezentuje… makiety i obrazy pokazujące jak wyglądała Kartagina w czasach swojej świetności. Wędrując między punicko/fenicko/rzymskimi ruinami czasem trudno sobie wyobrazić jak tak naprawdę wyglądała Kartagina i jakie było jej znaczenie w przeszłości.

Nie zwiedzamy wszystkich zabytków Kartaginy bo tak naprawdę to i dwa dni na nią byłoby za mało. Obiecujemy sobie tu wrócić i jedziemy do tunezyjskiego Sopotu czyli Sidi Bou Said. Jakoś tak nam się z Sopotem kojarzy i chyba dobrze bo miasteczko ma ciekawą architekturę, piękne położenie i to coś, jakąś magię, co pozwala zrozumieć dlaczego ukochali sobie to miejsce liczni malarze i poeci. Zachwyca już nawet widok z drogi do Tunisu. Cały stok góry pokryty białymi domami z obowiązkowymi błękitnymi drzwiami, kratami, okiennicami. A jak się zacznie iść stromo w górę to cały czas chce się mieć zadartą w górę głowę aby podziwiać coraz to inne bryły budynków. Sporo tu wpływów z Andaluzji ale zapach aromatycznego tytoniu w sziszach przypomina, że jesteśmy w Afryce.
Dochodzimy do Café des Nattes – kultowa kafejka na głównym placyku. Wyżej tylko wznosi się meczet. Rwąca rzeka turystów tu się zatrzymuje i rozmywa. My idziemy dalej do ulubionego miejsca zakochanych, idealnego na odpoczynek. Kilka tarasów połączonych ze sobą schodkami i oddzielonych murkami. Na kamiennych ławach rozłożone kolorowe dywany. Oczywiście biel i błekit i herbata miętowa z pistacjami. Kiedyś zrobiono badania i okazało się trafia tu nie więcej niż 10% turystów i niech tak zostanie. Wspaniałe miejsce na zachód słońca. Picie, kanapka na ciepło, chłopaki biegają uwolnieni z szala i nosiłęk i… czas do pracy. Przecież jak w tytule ma to być dzień dla nas morderczy!
Schodzimy w dół wmieszając się w tłum kolejnej grupy turystów dowiezionych tu autokarem i mających na wszystko 15 minut czasu. My też zaczynamy się spieszyć. Jest taksówka – prosimy do muzem Bardo!

Muzeum Bardo to tunezyjskie muzeum narodowe. Można nie wejść do żadnego z muzeów w Tunezji ale tu być trzeba. Imponujące zbiory. Oczywiście największe wrażenie robią rzymskie mozaiki. Można zrozumieć zamiłowanie Włochów do kafelków ;-). Dużo rzeźb, sala z biżuterią znalezioną w wykopaliskach. Ale nie samym Rzymem i jego wpływami muzeum słynie jest tu część poświęcona sztuce islamu. Tu nie mamy nagich torsów i niemych kamiennych twarzy ale za to sztukę tworzenia ornamentu i zdobienia ornementem. Zresztą wnętrza samego budynku muzeum, dawnego pałacu Husajnidów, są wspaniałe. Zdumienie budzą misterne zdobienia niektórych sklepień. Przez pierwszą część zwiedzania muzeum mam w nosiłkach Stasia, który pieje z radości jak na mozaice widzi jakieś zwięrzęta. Największe emocje wzbudzają konie, wielbłądy, ptaki… Później chłopcy ganiają po górnej galerii gdzie nie dociera większość turystów, aż w końcu Ania zabiera ich na wypielęgnowany trawnik i ławeczkę na zewnątrz a ja mozolnie fotografuję kolejne, najciekawsze eksponaty. 16.30 – zamykają muzeum. Dla nas dzień się jeszcze nie kończy.

Łapiemy taksówkę i jedziemy w pobliże Meczetu Oliwnego aby zanurzyć się po raz kolejny w zaułki medyny. Nie napiszę gdzie mam nogi i jak bolą… Spacer to jest nasz ostatni dziś?… Strategię mamy prostą od Meczetu Oliwnegu przejdziemy Rue de Kazbah do Pl. Victorii. Ania musi sobie kupić jakąś ładną sukienkę a ja dorobię trochę zdjęć. Wędrujemy powoli (szybko i tak nie mieliśmy siły) chłopaki podsypiają i znów mamy szczęście trafić do sklepiku z baaaardzo sympatycznym właścicielem. Jest ogromna różnica, kiedy trafia się do sklepu dla turystów a takim do jakiego myśmy weszli, czyli sklepu dla mieszkańców i to tych zachowujących tradycję a nie ubierających się, jak u nas, w dzińsy i podróbki bluzek znanych marek. Miła rozmowa, uśmiech, żarty i pełne ekspresji targowanie, ale tak, aby nikt nie poczuł się dotknięty i każdy miał satysfakcję sprzedający i kupujący. Po zakupach i po zachodzie słońca opuszczamy medynę i łapiemy taksówkę na dworzec autobusowy… O i tu się zdziwiliśmy!!!

Nikt z wielu taksówkarzy nie chciał wyjechać z centrum bo… z powodu korków nie wróciłby przez 3 godziny, a i niewiadomo czy dowiózłby nas na ostatni autobus. Nogi nam się ugieły bo pozostało tylko pójść na dworzec kolejowy – pieszo było szybciej niż stojącą w korku taksówką. Dworzec znamy więc idąc do kasy patrzymy na tablicę z odjazdami – JEST! – za 4 minuty! Ja kupuję bilety a Ania biegnie uprzedzić o nas kolejarzy. Doganiam ją na pierwszej bramce, ale kolejarze sprawnie pokrzykując jeden do drugiego już powiadomili kierownika pociągu i bez nas nie odjedzie. Uff!
I co myślicie, że sobie siedliśmy i godzinka odpoczynku? Nieee… Przecież wpadliśmy do tego pociągu, który zawozi do Sousse tych co pracują lub mają jakieś interesu do załatwienia w Tunisie nawet nie ma gdzie stanąć… Mamo ja chcę do domu! – wołały nasze nogi… Ale tytuł dzisiejszego dnia to przecież „morderczy dzień”…

POzytywiki…


Autostrada do Tunisu


Kartagina – Termy Antoniusza: to się nazywa dotykać historii


Mały archeolog.


Jak do szkoły będą chłopcom potrzebne materiały na historię lub geografię
to będą mieli prawie gotowce.


Ciekawe Stasiu czy dzieci w Kartaginie….


…umiały puszczać bańki? Stasiek?!…


…a ty znowu latasz z tymi kamieniami…


Po tych fragmentach (każdy robi sobie tu zdjęcie)
można sobie wyobrazić wspaniałość budowli miasta.


Staś przy tym fragmencie gzymsu to kruszynka.


Tata pomógł wspiąć się na kolumnę.


I jeszcze spojrzenie z góry na termy.


Sidi Bou Said: no i jak się nie zakochać w takim miasteczku


Idziemy na nasze tarasy


U stóp morze i cudowne popołudniowe słońce.


Chłopcy sobie zorganizowali własny tarasik.


Dzielny MP Michałek…


Tunis – Muzeum Bardo: głowna sala


A my sobie popatrzymy stąd…


Ania zobaczyła mnie na jednym z balkoników…


…ja ją na drugim, ale aby się spotkać musieliśmy pokonać labirynt kilku sal…


Chłopaki na górnej galerii.


Tunis – Medyna: Rue de Kazbah


Staś uczy się co to znaczy jak kobieta idzie na zakupy….


Oczka mi się zamykają chociaż tak tu ciekawie… Dobranoc…

 

1.11.2007 – Wszystko co dobre…

…kończy się niestety tak jak i nasza wyprawa. Po wczorajszym morderczym dniu śpimy ile się da, idziemy na końcówkę śniadania i postanawiamy wydać resztę dinarów w Jaśminowym Hammamecie w tej sztucznej medynie wybudowanej dla turystów. Początkowo ta medyna budziła w nas sprzeciw ale idąc do niej kolejny raz stanąłęm i wyobraziłem sobie polskie „centra handlowe” takie jak blaszane baraki pod Pałacem Kultury w Warszawie czy inne biedronkowco podobne blaszaki i jaka refleksja….. Trzeba Tunezyjczykom oddać sprawiedliwość, że nie poszli na łatwiznę, że zbudowali coś co szczególnie wewnątrz jest całkiem sympatycznym miejscem kupowania pamiątek, zjedzenia obiadu czy posiedzenia przy kawie. Wieczorny spacer do kawiarenek w medynie może być nawet stałą atrakcją pobytu w Jaśminowym Hammamecie.
Znajdujemy „wszystkomający” sklep z pamiątkami. Chłopaki zachwyceni bo puściliśmy ich kiedy pan zapewnił nas, że dzieci w sklepie no problem. Widać, że naszych jeszcze nie spotkał! Chłopcy przetestowali bębenki, tamburyny, grzechotki. Ganiali wkładając do koszyka co im w łapki wpadło… A później na małym dziedzińcu zaczeli wybierać qltowe m@askoty z Tunezji czyli wielbłądy, które koniecznie muszą świecić oczami i śpiewać ałła, ałła, ałła,… Czyli patataj patataj pędzę przez piękny kraj… Oczywiście nie mogli się zdecydować więc napakowali ile się do kosza zmieściło…
Wracamy do hotelu, pakowanie i po godzinie leżenia pod palmą przy basenie czas na wyjazd na lotnisko. Tym razem wylot nastąpi z Monastyru koło Sousse. Zajeżdżamy do kilku hoteli zbierając ekipę do samolotu i już lotnisko… Oczywiście nasi rodacy mają problem bo nie czytają co na ich biletach lotniczych napisano, a napisano: 15kg bagażu na osobę. Niestety na czarterach i tanich liniach gdzie samoloty mają fotele ustawione jak w autobusie indyjskim aby pomieścić max. pasażerów na więcej bagażu nie ma miejsca i ciągu w silnikach. Do samolotu trafiamy błyskawicznie i po krótkim kołowaniu pełna moc silników, szare smugi pasa startowego, wdusza nas w siedzenia i ziemia oddala się…. Półwysep z białymi domkami otoczonymi morzem to ostatni widok Tunezji – było pięknie. Wrócimy tu na pewno, dopiero teraz wiemy ile jeszcze ciekawych rzeczy jest do zobaczenia tutaj…

Ostatnie…

 


Poranek po ciężkim wczorajszym dniu, podobno tak dosypialiśmy ostatnią godzinę przed śniadaniem.
Ania powiedziała, że nie trzeba badań genetycznych na ojcostwo – wystarczy spojrzeć na zdjęcie…;-)


Hammamet Y.: Armia Hanibala


W „nowej” medynie


Jak mamy coś kupić to musimy przetestować…


…dzieci no problem – zobaczymy…

 


Chłopaki! Pomyliliście się!….

 


To nie hurtownia!!!

 


Do zobaczenia!!!


Zobacz: FOTOBLOG cz. 1FOTOBLOG cz. 2,  strona główna 


(c) Portal Małego Podróżnika

Share