INDONEZJA – wyspy BALI i GILI, SINGAPUR – 25 X, lecimy na BALI
INDONEZJA – wyspy BALI i GILI, SINGAPUR
25 X, lecimy z Singapuru na BALI
LOT na BALI
Wstajemy wcześnie rano i po raz pierwszy trafiamy na hotelowe śniadanie, które dotychczas przesypialiśmy. Tosty, kurczaczek panierowany, jaja, płatki śniadaniowe, itd… Nie jest bogato, ale nie jest tragicznie. Zjadamy i dochodzimy do wniosku, że nie ma co iść do hindusa po więcej. Idziemy tylko do sklepu obok po owoce, ciasteczka, wodę. No i jesteśmy gotowi do wyprawy na lotnisko. Taksówka dowozi nas szybko i sprawnie. To nie Bangkok gdzie można dojechać w 40 minut lub… 3 godziny. Odprawiamy się i zaraz za bramkami biwak. Stanowisko dla notebooków łaczy kawiarenkę z placem zabaw dla dzieci. Ciekawe dlaczego nieudacznicy projektujący kurnik im. Chopina czyli lotnisko Okęcie nie pomyśleli o takim miejscu. Stetryczałe towarzystwo to jeszcze umysłowy bastion z czasów komuny, a jak są kolesie z nowego naboru to synekura pozostała jaka była. Nasze lotnisko nie musi aspirować do niewiadomo czego, ale przy minimalnych kosztach można podróżnym dać cokolwiek a nie pustą halę z przeciągami i cieknącym dachem. I niech nie będzie to hańba dla Polski w oczach zdumionych zagranicznych podróżnych! No dobra! Jesteśmy w Singapurze i zapomnijmy o dramacie nazwanym PPL. Kiedy dochodzimy pod naszą bramkę nie ma prawie nikogo, za to chłopcy mają kreskówki a my Free Internet (a na Okęciu? – nie działa nawet płatny…). Ostatnie maile i pasażerowie wywoływani są kolejnymi rzędami aby uniknąć tłoku i przepychania się. A przecież to niby tanie linie Air Asia!. Lot raptem dwie i pół godziny z pięknymi widokami na piętrzące się chmury. Łagodne lądowanie i możemy wyjść na płytę lotniska. Świetnie, że nie podjechały zabudowane schody a autobus stał z 50 metrów dalej bo chłopcy mogli z bliska obejrzeć samolot. Dla nich to wielkie przeżycie! Odprawa w miarę szybka chociaż kolejki dłuuuuugie do każdego stanowiska ale zorganizowano to fajnie – etap 1: kasa i pokwitowanie za wizę; etap 2 – wklejenie wizy i ostemplowanie kart immigration; etap 3 – znudzeni celnicy. Po wyjściu z budynku kolejka do okienka Taxi. Nie ma żadnego żerowania i szarpania turystów. Kantorek z jednej strony kolejka kierowców, z drugiej turyści. Gdzie? Kwitek, zapłata, przydzielenie kierowcy i jazda… Działa znakomicie. Z racji na wielkie fale w Kucie postanawiamy zacząć od Sanur. Nasz upatrzony wcześniej hotel okazuje się mało przyjazny z racji ceny no i jest 300m od plaży. Jedziemy na sam koniec Sanur pod przystań promową i tu mamy trochę taniej ale za to hotel prawie na brzegu. Jesteśmy na granicy dwóch światów. Na lewo strome kamienne nadbrzeże z kawałów koralowca i wąska czarna plaża z której korzystają lokalni mieszkańcy. Z prawej biała wspaniała plaża dla turystów. Kiedy szliśmy do hotelu zaciekawiły nas tysiące motorków zaparkowanych na dojazdowej ulicy do morza a to właśnie miejscowa ludożerka korzystając z niedzieli przyjechała się kąpać. Idziemy na hardcore czyli na czarną plażę z 3 tysiącami miejscowych ludzi. Siedzimy na falochronie a chłopcy szaleją w czarnym szlamie z kawałkami białych korali. Ciekawe doświadczenie… Po ponad godzinie, kiedy zapada zmierzch opłukujemy ich w wannie i idziemy na kolację. Knajpka hotelowa nie wzbudza za grosz zaufania, ale wcześniej widzieliśmy bardzo ładną restaurację. Świece i sączący się z głośników Duke Ellington i inne standardy jazzowe w otoczeniu indonezyjskich bóstw to trochę surrealizm, ale jest miło. Jedzonko również całkiem smaczne. Wracamy na spanko w nadziei, że jutro znajdziemy plażę bez miejscowej ludożerki w ilości kilku tysięcy ludzi. Dobranoc!!! Zdjęcia??? Oczywiście!!! |
![]() Singapur lotnisko – plac zabaw dla dzieci…. ![]() …i laptop access ala dorosłych.
|
…:: kolejny dzień :::: strona główna :::: poprzedni dzień 24 X ::…
(c) Portal Małego Podróżnika