AUSTRIA, Karyntia – narciarski raj dla dzieci – dzień 4
AUSTRIA, Karyntia – narciarski raj dla dzieci
dzień 4
Na dachu Karyntii
Ale się porobiło! Całą noc padało więc zasypialiśmy w minorowym nastroju co to będzie jutro. Chłopcy mają mieć lekcje narciarskie a tu… Ale poranek był słoneczny chociaż wyżej dolina trzymała chmury w uścisku. Po deszczu pozostało wspomnieje, więc jemy szybko sniadanie i jedziemy znaną nam już trasą. Słońce coraz silniejsze i coraz więcej błękitu na niebie. I nagle… w głębi doliny widzimy oszronione drzewa. Jak się okaże to nie szron ale świeży śnieg. Jeszcze wjeżdżamy trochę wyżej i nagle mamy krainę jak z basni. U nas padał deszcz a tu napadało ze 20 cm śniegu zamieniając wszystko w bajkową krainę. Ciepłe marcowe słońce oświetlające ten idealnie biały śnieg i błękitne niebo i jeszcze już intensywniejsza zieleń smreków niż zimą dają niesamowite wrażenia. Karyntia pokazała nam swoją zimową twarz z wielkim uśmiechem. Jest tu po prostu pięknie! Kiedy wczoraj myśleliśmy jak tu będzie bajkowo latem, kiedy wszystko się intensywnie zazieleni, to teraz wiemy jak tu jest pięknie taką prawdziwą zimą. Wszystkie poletka trawy teraz znowu schowały się pod śniegiem i nic nie mąci zimowego krajobrazu. Warunki narciarskie genialne. Dla dzieci do nauki istne cudo, dla doświadczonych narciarzy również. Nie wiem kiedy oni to robią ale nartostrady zostały perfekcyjne przygotowane już od poranka. Zaczynamy od naszej szkółki. Perfekcja gospodarzy szkoły narciarskiej dla dzieci zadziwia. Cały sprzęt podpisany (na kaskach i nartach naklejone taśmy z imionami chłpoców) czeka na nas na specjalnej półce dla tych, który sprzęt mają wypożyczony na dłużej niż jeden dzień. Raz, dwa, trzy i jestesmy na stoku. Najpierw jeżdzimy na łączce obok ruchomego chodnika, który tak się chłopcom podoba. Jak już sami jeździli (Staś zrobił rewelacyjne postępy) to przeniesliśmy się na orczyk. W ramach odstresowania stoczyli chłopcy bitwę na śnieżki z Anne Marie. Później jazda na stoku i kiedy chłopcy stwierdzili, że są naprawdę zmęczeni kończymy lekcję i postanawiamy zdobyć oblane słońcem szczyty otaczające nas dokoła. Oczywiscie z chłopcami wykorzystamy jeden z wyciągów. Który? Najwyższy! Wjedziemy na Grunleitennock 2128mnpm ze schroniskiem Grunleitennock Hutte. Czteroosobowe krzesełka, z osłoną z pleksi jakby wiało, wiozą nas przez półtora kilometra i prawie 600 metrów w górę. Zawsze się zastanawiamy jak to będzie przy siadaniu na takie krzesełka, ale obsługa tu jest tak wyczulona, że nie trzeba żadnej gimnastyki bo wyciąg jest na chwilę zatrzymywany i rusza dalej dopiero kiedy siedzimy zabezpieczeni. Podobnie jest przy wysiadaniu. Jak sobie przypomnę horror naszej sąsiadki zrzuconej z wyciągu w Szczyrku na siatki zabezpieczające przez… szefa szkółki narciarskiej bo się spieszył ale mu umiejętności przy hamowaniu zabrakło, a obsługa wyciągu nie dość, że nie wyłąsczyła wyciągu to nawet nie podeszli pomóc! Nic dziwnego, że jak ktoś raz przyjedzie do takiej Austrii to nasze wyciągi z czasów komuny lub nowe ale zatłoczone ponad miarę będą brane pod uwagę tylko w ostateczności. Widoki z góry oszałamiające. Siedzimy tam ze dwie lub trzy godziny. Bawiąc się na świeżym śniegu i skałkach. Ciepło obłędnie. Można szusować w koszuli flanelowej… no może z windstopem… Dostaliśmy choroby wysokościowej pt. miłość do gór i górskich widoków… Bedąc na dachu Karyntii po raz kolejny możemy docenić piękno tego regionu. Patrząc z góry na Innerkrems rozumiemy, że jest to idealne miejsce na rodzinne zimowe szaleństwo. Nawet nazwa jednej z najhonorniejszych tras zjazdowych spod naszego schroniska nazwali „Familien” czyli familijną. I faktycznie zjeżdżają całe rodziny. Niesamowite wrażenie jest jak nawet miescową czerwoną jedynką zjeżdża sześciolatek asekurowany przez rodziców. Cała infrastruktura narciarska nie jest tu inwazyjna. Wszystko pochowane w leśnych przecinkach, widać kawałki wyciągów, ale nie ma tu zadanego gwałtu na górskich lasach. Trasy prowadzą naturalnie „łysymi” stokami i naprawdę podczas zjazdu nic nie psuje nam widoku. Żadnych znienacka umieszczonych orczyków w jakieś wysoko zawieszonej dolinie. Żadnych płotków i takich „śmieci” pozostawianych przez ludzi jak jakieś słupy, szałasy, itp… Czysty piękny krajobraz. Niby jesteśmy po sezonie ale ruch jest całkiem spory tylko, jak myślicie o kolejkach do wyciagów to… nie ma. Każdy kto przyjdzie natychmiast jedzie w górę. Zresztą co tu mówić… z głównego parkingu w zasięgu rzutu beretem wyciągi mogą w godzinę na górę wywieżć: 1800+1450+646+800+420+420+1440+1045=8021 osób! Odwiedzamy jeszcze schronisko by chrumknąć coś przed zjazdem no i czas na nas… Mamy jeszcze bogaty program na dziś, choć widoki dzisiejsze na długą pozostana w naszych sercach. Chłopcy padli po 10 km zjazdu i sami zwiedzamy Gmünd. Małe miasteczko, ale taka beza do schrupania na 15 minut. Uroczy rynek gdzie kamienice mają kilkuwiekową historię. Piękne chociaż tak malutkie, że aż dziwne, że takie małe może być tak piękne. Do centrum wjeżdża się przez dwie bramy, obok miniaturowy kościół o strzeliście gotyckich kształtach, do jednej z bram prowadzi most nad szumiacą rzeką… Widzieliśmy most i bramę jadąc wczoraj w góry, ale kiedy dziś zobaczyliśmy rynek nasze zdumienie było pełne. Jest to również centrum handlowe. Supermarket Spar i Billa, wielki sklep z owocami i warzywami, supermarket dla…. rolników i wszystkich chcących utrzymać pięknym swój ogródek. To właśnie tu zafascynował mnie regał z… zabawkami! Tu cebule, tam nawozy, tu kosiarki, tam opryskiwacze i chemia a nagle… zabawki! I to jakie! Kilkadziesią zabawek będących działającymi miniaturami maszyn rolniczych. Traktory i przyczepy do nich oraz maszyny takie jak kultywatory, pługi, rozrzutniki, i wiele takich których nawet nazw nie znam! Po powrocie do hotelu nie udało nam się nawet wejść do środka. Idziemy na plac zabaw a tam… samochodziki na pedały i mój pierwszy chopper! Jak z Orange County! I ma przyczepkę. Trafiamy tam z Michałkiem kiedy mama ze Stasiem pastwią się fotograficznie nad krasnalami (błe!). Zaskakujemy ich! Dowożę moim chopperem Michasia, smigami koło nich i… jedziemy na parking wybrać samochodzik na pedały dla Stasia!. Michaś swoim samochodem śmiga, dla Stasia trochę za duży więc ciągnę go na holu ale wkrótce opanował jazdę jak mołodiec na rowerze marki Ural i śmigają z Miszem jak szaleni… Słońce zachodzi Ania płacze, że obiadu nie było i kolacja zaraz minie a Michałek odkrył skiboby i przeratrakowaną górkę śniegu (z ruchomym chodnikiem, a jakże, w sezonie maluchy mogą tu sobie śmigać do woli! teraz taśma ma wolne). Co było robić – szalejemy na sankach, oponach itd…. No ale wreszcie nastąpiło zmęczenie materiału i chłopcy powiedzieli JEŚĆ! Najbardziej z tego ucieszyła się Ania! Kolacja mija szybko bo chłopcy wymiatają wszystko z talerzy, popijają kubkiem czekolady i… dostają nowego wyrzutu adrenaliny – my chcemy do sali gdzie można majsterkować!!! Idziemy. Okazuje się nie salą ale salami tematycznymi. Farma dla pełzających dzieci gdzie mogą się bawić zwierzątkami. Sala magii z kryształową kulą i szklaną rurą z bąbelkami i piłeczkami pływającymi w górę i w dół. Tutułowa sala do majsterkowania, ale tu potrzebujemy klucz i opiekuna bo są tam prawdziwe narzędzie i wreszcie…. sala Lego! Stoliki z podstawkami konstrukcyjnymi i tysiące klocków. Budujemy różne faktastyczne konstrukcje prawie do 22.00. No dobra to na tyle. I tak się rozpisałem. Pora na zdjęcia… |
Droga na dojeżdzie… …zmieniła się nie do poznania! Nasza szkółka pozbyła się płatów zielonej trawy…
Więcej atrakcji wewnątrz hotelu na zdjęciach jutro! |
..:: dzień poprzedni ..::.. strona główna ..::.. dzień następny ::..
(c) Portal Małego Podróżnika