PÓŁNOCNE WŁOCHY – dzień 11 (Jez.Garda i Verona)
PÓŁNOCNE WŁOCHY
dzień 11
DZIEŃ 11: Romeo i Julia wrócili – 3 X 2011 |
||
Dwie połowy dnia tak różne jak jasna i ciemna strona księżyca…
Na początek idziemy do Peschiery ale nie by szlajać się po miasteczku ale po motorówkę, która na nas czeka. Tak! Dziś wynajmujemy motorówkę bo mamy taki chytry plan, że w Sirmione z przepięknym zamkiem zrobimy zdjęcia z wody, a nie parkingu dla samochodów. Zamek jest na wodzie. Wewnątrz murów jest dawny port. Miejsce genialne, ale jak patrzymy na nie z Jeziora Garda, a nie z chodnika. A poza tym ma być przygoda… Najlepszą przygodą jest samodzielnie płynięcie po jeziorze własną motorówką. Można dokonać tego również pływającymi tu promami ale jak policzyliśmy to wychodzi to niewiele taniej niż jak wynajmiesz sobie własną motorówkę… I to nie byle jaką. Mamy całkiem wypasioną jednostkę, która nawet metrowych fal się nie boi. I oczywiście zapewnia nam pełną swobodę pływania tam gdzie chcemy! Dla chłopców była to niespodzianka. Nic nie wiedzieli do wejścia na łódź! Ale jak już weszli! Pełnia szczęścia. Najpierw siedzieli na samym dziobie masując sobie pupy jak skakaliśmy z fali na falę. Później zmieniali się przy sterze i motorze aż wykrystalizował się podział. Michał sterował, a Staś regulował szybkość. Byłem zdumiony ich postępami w… odpowiedzialności działań! Michał sterował jakby robił to od zawsze. Żadnych nerwowych ruchów, żadnych wygłupów. Trzymał kurs lepiej niż wielu motorowodniaków z patentem. Stasio dodawał i odejmował gaz spokojnie jak rasowy motorzysta z wielkim stażem. Nie było szarpania, płynięcia wężykiem i wycia lub duszenia silnika – wszystko płynnie i pięknie… A dla wyjaśnienia fala na Gardzie jest naprawdę duża i trzymanie kursu nie jest takie proste i oczywiste. Chłopcy w drodze powrotnej dowieżli nas od Siermione do główek portu w Perchiera – wystarczyło wydawać słowne komendy i nie musiałem dotykać się do steru (na co zresztą miałem wielką ochotę)… Pokręciliśmy się jeszcze po kanałach wokół starówki w Peschiera i oddaliśmy motorówkę. Wróciliśmy truchcikiem na camping by zjeść wyjątkowo wczesny obiad ale…. czekała nas wyprawa do Verony. Verona jest rzut beretem po autostradzie. Raptem pół godziny i jesteśmy. Zaczynamy chyba od końca czyli od grobu Julii. Giuletta niestety ma swoje prochy rozsypane pewnie po okolicy bo sam grób jest pusty ale miejsce piękne tym bardziej, że to teraz muzeum i nie tylko sarkofag jest ważny ale również to co nad nim. Chłopcy zbierają kasztany a ja biegam zygzakami po muzeum. Oczywiście zależy mi najbardziej na grobie Julii ale nie chcąc wyjść na jełopa jak mnie obserwują żywi ludzie, a nie same kamery to udaję zainteresowanie, inaczej biegnę między ekspozycjami… Dla ułatwienia dodam Wam, że grób Julii jest oatatnią atrakcją muzeum przed wyjściem. Nic dziwnego. Każdy by zapłacił, obejrzał Julię co to jej w grobie nie ma i uciekł. Teraz to przynajmniej sobie na malarstwo z XVI i XVII wieku popatrzy i się odchami… Nie odchamiłem się ani trochę, tylko Anię rozwścieczyłem bo środki łączności włączyłem po wyjściu z muzeum. Chłopcy w między czasie nazbierali po 1 kg kasztanów do kieszeni i z opadającymi spodniami i opadającymi ramionami Ani (plecak też pełen kasztanów) idziemy pod Koloseum zwanym też bardziej fachowo amfiteatrem bo Koloseum to tylko w Rzymie. Akurat była jakaś impreza i sprzątają barierki więc tu wrócimy wieczorem jak będzie ładniej wyglądać, a teraz ruszamy na spacer po Veronie… Ja idę na most Scaligero i zamek Castelvecchio, a Ania na plac Erbe i dei Signori. Spotykamy się u stóp Dantego, który z głupią miną patrzy na rzesze turystów jakby mówiąc nam swoją miną – a miało być tak pięknie… Póżniej zaułkami docieramy tak, tak,…. do Casa di Giulietta, czyli pisząc po naszemu do domu Julii. A Julia jest! Stoi niewzruszona i pozwala się nie wiadomo po co łapać się za biusk każdemu kto jest w stanie odczytać plan miasta i tu dotrzeć. Podobno to taka „tradyszyn”, że jak posąg Julii za cyca złapiesz to szczęście w miłości (przynajmniej na jedną noc) masz… Jak ktoś nie wierzy w takie mizianie po cycu i woli coś bardziej konkretnego no to mamy kratę z setkami kłódek. Oczywiście nie dajemy takiej z imieniem „Yale” + „Gerda” = LOVE, ale zamawiamy taką specjalną z imionami zakochanych. Jakby nas całkiem sparło i nie było czasu na realizacje specjalnego zamówienia u grawera to kaligrafujemy niezmywalnym flamastrem swoje imiona i trzask… wczepiamy w kratę lub powiększamy grono innych kłódek. Kluczyki obowiązkowo wyrzucamy do rzeki Fiume Adige lub najbliższego kanału ściekowego i już… co już?! Szczęście w miłości jak drogi czytelniku jeszcze nie zrozumiałeś!!!! Te kłódki to oczywiście działają do momentu kiedy władze miasta lub właściciel kraty się nie wścieknie i nie odetnie i wywiezie na złom… Co dalej… rozwód… pewnie… Tak czy inaczej poza „new tradition” Verona jest cudnym miastem i gorąco polecamy jej odwiedzenie. Warto poświęcić jej cały dzień. Zjeść trzeba nie w samym zmanierowanym dawnym centrum ale tuż obok niego gdzie są bary, które za połowę tego co u Caputelich nakarmią Was i napoją… My wróciliśmy już po nocy na nasz camping odkrywając jeszcze nocne oblicze Verony, a piękne wielce było… DOBRANOC! |
||
![]() Typowy poranek – Misio potrafi wpełznąć na Michałka. ![]() Kompletowanie wiedzy na dzisiejszy dzień, śniadanko i kolorowanki do przedszkola. ![]() To nasza motorówka! ![]() Motorówka lepiej pływa jak ma benzynę w baku. ![]() Już za nami główki portu i kochany stały ląd… Zaraz zaśpiewamy! ![]() 5500 obrotów i pełna naprzód – ale jazda.
|
||
NIE MA MAFIA INTERNETU!
Nie uwierzycie w tę głupotę! Jak chcecie skorzystać z WiFi to idziecie do recepcji po dostęp (karta z czymś co wygląda na login i pasword na godzinę) no i niby wszystko jest OK! Płacicie więc z bólem (4EUR/godzina!!!). Dostajecie tę zalakowaną kartkę, otwieracie, czytacie i… opada wam szczęka. Teraz dochodzi do głosu ten idiota, który to wymyślił. Aby skorzystać z internetu musicie podać wiele waszych danych (prawie jest w tym imię dziadka i babci i nr butów szwagra) w tym KONIECZNIE numer waszego telefonu komórkowego… Bez numeru telefonu nie ma internetu! Na ten wasz numer komórki już po ok. 3 (trzech) godzinach dostaniecie…. hasło… hasło zwane passwordem!!! I możecie próbować korzystać z internetu. Wiele głupich projektów IT widziałem, ale czegoś tak durnego jak tu nie widziałem nigdy! Nie wiem co za idiota to wymyślił ale obiecujemy Wam, że nie odpuszczę i dowiem się. Dowiem się imienia i nazwiska i lżyjcie go ile tylko razy będziecie w okolicy lub na campingu Bella Italia. |
||
inspirują jak zwykle niezawodni Michaś i Staś. |
(c) Portal Małego Podróżnika