PÓŁNOCNE WŁOCHY – dzień 15 (deszcz nad Gardą)
PÓŁNOCNE WŁOCHY
dzień 15
DZIEŃ 15: WŁOCHY, Jez. Garda – leje i nie leje – 7 X 2011 |
||
Miało padać.
Kiedy kładłem się spać po zgraniu zdjęć ok. północy był kolejny wspaniały ciepły wieczór. No i chyba to ciepło od dwóch tygodni wywołało piękną burzę. Rano najpierw padało, a na koniec ok. 9.00 rozszalała się prawie tropikalna lub biblijna burza. Grzmiało, błyskało, lało jak z cebra. Nasz taras pokrył się wielkimi liśćmi, które latały jak ptaki u Hitchcocka. Teraz jest 10.15 i widać pasek przejaśnienia – zobaczymy co będzie dalej. Na razie śniadanko i zabawa oraz odrabianie lekcji z przedszkola. A po deszczu…. słońce! Deszcz był rzęsisty ale krótki. Ochłodziło się. Czuć w powietrzu górskie powietrze, które spłynęło na taflę jeziora Garda. W sumie nad nami ponad kilometr skał… Ale. ale… mamy słońce i mięsiste chmy i widoczność taką, że nawet z „patelni” jeziora widać góry, w które wcina się trzonek patelenki. Dziś na campingu prezentacja lokalnych wytwórców. Mamy właściciela pasieki, kilku producentów lokalnego wina, wytwórcę serów i oczywiście cukiernika, który nie tylko przygotował niezliczoną ilość kuwet z różnymi słodyczami ale i przywiózł maszynę z dziwnym dużym bębnem podrzewanym z butli gazowej. Na watę cukrową to nie wyglądało ale raczej na jakieś karmelki z karmelu on-line lub on-bania. Odwiedziliśmy campingowy supermarket i po zakupieniu m.in. dwóch bagietek naszych codziennych udaliśmy się na brzeg jeziora. A tu stado żebraków. Rzucili się na nas widząc zakupy i nie było wyjścia. Żebrak jaki jest każdy widzi. Jeden ma kolorowy łepek i jest agresywny inne są brązowawe i mniej śmiałe bo każda śmiejsza żebranina, a już nie daj Boże, złapanie jałmużny może skończyć się kuksańcem od tych bardziej kolorowych. Ci żebracy to stado kaczek. Po sezonie. Mało turystów. Niemieccy emeryci mają zakodowaną ptasią grypę więc ostatnią rzeczą jaką robią jest zbliżanie się do ptaków. Kaczki mają koszmar! I jeszcze w skrzydłach zaczęło łamać bo zima blisko… No trafiła się ekipa z Małego Podróżnika, która miała bagietki i wcale się nie bała… Po pierwszym chaotycznym rzucaniu chleba wprowadziliśmy reglamentację tj. dawanie do konkretnego dzioba. Agresywne lecenie z otwartym dziobem po raz kolejny zanim przełknęło się poprzedni kawałek buły było karane packą. Dziobanie samiczki to strata trzech kolejek. Ręką uzbrojoną w kawałek bułki wskazywaliśmy kolejnych godnych zaszczytu zjedzenia z nami tego piątkowego obiadu… Wreszcie jak słoneczko zaszło to mróz zaczął szczypać i schowaliśmy się w mobilku. Mamy teraz dużą hustawkę temperatur np. na słońcu 24, w cieniu 18, a nocą 6 stopni. Ale jest fajnie bo powietrze po ulewie idealnie oczyściło się z nadmiaru wilgoci. |
||
Ciągle pada…. …nasz taras pełen jesiennych liści…
|
||
inspirują jak zwykle niezawodni Michaś i Staś. |
(c) Portal Małego Podróżnika