Wyprawy

KUBA – dzień 8 (Playa Larga > Trinidad)

MP_KUBA_baner250
KUBA. Muzeum Niespełnionych Marzeń
dzień 8

Playa Larga > Trinidad
Żegnamy nasze wspaniałe miejsca nurkowe (wrócimy tu za 3 tygodnie) i jedziemy nadmorską drogą w kierunku Cienfuegos. Wyjeżdżamy ostatni z naszej ekipy i jedziemy powoli omijając atakujące samochód kraby i fotografując sielskie widoki wybrzeża. Tym razem udało się nie uszkodzić opony i wkrótce zjeżdżamy z głównej drogi by zobaczyć Muzeum w Plaja Giron. Ta nazwa może wam za wiele nie powie, ale inna nazwa tego miejsca znana z podręczników historii i Googli to Zatoka Świń. To tu miano zdławić rewolucję. Jak z historii wiadomo nie udało się to i obecnie jest tu muzeum gdzie znajduje się sporo sprzętu wojskowego i pamiątek po obrońcach rewolucji. Robi wrażenie.

Reszta ekipy jest gdzieś przed nami bo chcą dziewczynkom pokazać delfinarium w Cienfuegos. Kiedy docieramy na główny plac stoją już ich samochody. Już mamy iść kiedy Staś zgłasza awarię tylnej opony, która mocno sflaczała. Macham ręką, nie będę się pocił przy zmianie koła przed zwiedzaniem miasta. „Parkingowy” (jeden z takich jacy są w Polsce) pilnuje nam samochodu, a mu zwiedzamy najładniejszą część starówki i jemy obiad w kultowej prywatnej restauracji El Criollit. Malutka, ale z pysznym jedzeniem i miłą atmosferą. Posileni wracamy na główny plac i zmieniamy koło odganiając wcześniej licznych innych „parkingowych” chętnych do „pomocy”. Jak się zrobiło luźno bo wiedzieli, że nic nie wskórają i nie zarobia CUCa to dali spokój. Zmiana koła szybka i jedziemy zobaczyć jeden z najpiękniejszych domów kolonialnych – istny pałac na półwyspie Punta Gorda. Zresztą nazywany jest Palacio de Valle (Valle’s Palace) i jest jedną z kilku wspaniałych rezydencji jakie się na półwyspie zachowały.

Wracając do centrum mamy dużą stację benzynową gdzie z tyłu jest warsztat. Wulkanizujemy koło, sprawdzamy i dopompowujemy resztę. Możemy jechać na… cmentarz. Jest kilka przepięknych nekropolii na Kubie. Jedna podobno tutaj. Dzięki GPSowi udaje nam się tam trafić ale na bramie wisi napis CLOSED i pani własną piersią (obfitą) broni wstępu… Ki diabeł? Renowacja! Cmentarz jest poddawany renowacji (a nie widać) więc zamknęli wstęp na niego. Kiedy będzie otwarty? Za 7 lat… Próba przekupstwa nic nie daje bo jakby się dowiedzieli koledzy z pracy to by wyleciała z roboty z wilczym biletem.

Tym razem kolejny postój planujemy już w Trinidadzie, który będzie naszą bazą na kolejne trzy noce. Droga wije się najpierw górami by wreszcie powrócić na brzeg morza. Uuuuu…. znowu droga jest miejscem ostatniej wędrówki tysięcy krabów. My jesteśmy tu w największy upał i kraby nie chodzą ale podobno po deszczu do godziny 10 rano nie da się tędy przejechać.

No i Trynidad. Już na wjeździe naganiacze, którzy padają na maskę, mówią o pracach drogowych w centrum i by nie jechać tam, bo się nie dojedzie i tylko oni pokażą dobrą casę i restaurację. A jeden, jak się Ani wypsnęła nazwa casy gdzie jedziemy bezczelnie stwierdził, że to właśnie jego dom i nam go pokaże. Oczywiście jak dotarliśmy na miejsce do właściwej casy to mowy nie było by się tam zjawił.

Cała starówka Trinidadu jest zamknięta dla ruchu kołowego, co też naganiacze skrzętnie wykorzystują. Zamknęliśmy okna, zablokowaliśmy drzwi i czas na nawigację z GPSem i Lonelką. Raz było prawie dobrze ale… droga zamknięta betonowymi pachołami, drugi i trzeci raz to samo… analiza sytuacji i wybieramy główną drogę od kościoła i placu Św. Anny. GPS się cieszy, że jedziemy dobrze i wreszcie rozwidlenie. W lewo tam gdzie mamy jechać stalowa brama i policjant. Wcześniej zobaczyłem, że samochód na czerwonych numerach coś pogadał i został przepuszczony. Podjeżdżamy z pewną miną (to ważne w takich krajach – pewność siebie) – podajemy gdzie chcemy dojechać bo tam mieszkamy i… brama się otwiera! Mieszkając na tyłach katedry czyli w samym sercu starówki mamy też prawo wjazdu na teren zamknięty dla ruchu.

Teraz już wszytko jest proste. Wjeżdżamy na znany ze zdjęć parking naszej casy (niezwykła rzecz w Trinidzie – podobno jedyny parking na starówce) i widzimy starego Forda – jesteśmy na miejscu.

Niestety pokoje rozczarowują. Nasz jest jeszcze w miarę OK ale i tak woła o pomstę do nieba. Ernest z Łucją i Ninką mają gorzej. Radek z Anetą są 20 m dalej w innej casie i mają czysto oraz ładnie. Na tę noc wszystcy zostajemy, a na kolejną Ernest przeprowadza rodzinę dosłownie za kolejna ścianę do przesympatycznych starszych państwa mających piękny pokój.

Okazało się, że z casą, w której mieszkamy i która wyglądała na dawnych zdjęciach bajkowo coś się stało. Albo właściciel podpadł i mu zabrali wszystko i teraz musi pracować na rząd, a nie siebie, albo się rozpił bo jakoś tak krzywo chodził wieczorami. No ale kolonialne wnętrze restauracji i całe otoczenie oraz genialne położenie i parking wynagradza wszystkie niedoskonałości. I tak przecież do pokoju przychodzimy tylko spać. Nie rekomendujemy jednak spania w tej casie ale w sąsiednich.

Upał się przewalił trzeba coś zjeść i ruszyć na miasto. Trinidad wygląda jakby przez lata po upadku kolonializmu był ukryty i dopiero teraz odkopano go i ludzie zamieszkali w nim ponownie na dodatek wykorzystując wszystkie zastane stare sprzęty. Na całej starówce nie ma asfaltu, kostki betonowej itp… tylko kamienny bruk wypolerowany latami jakby w miliony lusterek. To jest miasto, w którym można się zakochać. Fakt, że trochę turystyczne bo być na Kubie i nie być w Trinidarze to jakieś totalne nieporozumienie. Ludzie przyjeżdżaja tu na jeden dzień, naście godzin. Inni na dwa-trzy dni, jeszcze inni pewnie spędzają dłuższy czas zuroczeni tym miejscem.

Trinidad nie może się nie podobać. Tu nie dotykamy historii ale w niej jesteśmy. Wnętrza domów z rzeczami nadal używanymi, a mającymi po 150 lat. Jakie zastawy stołowe! Jakie obrazy na ścianach! Jakie elementy wyposażenia domów z czasów kolonialnych ze srebra i kamieni półszlachetnych! Nieprawdopodobne. W wielu takich wnętrzach są casy lub restauracje. Spacerując po mieście doczekaliśmy się kolorowego zachodu słońca. Nie zamówiliśmy kolacji więc nie musimy wracać na nocleg tym bardziej, że zaintrygowały nas odgłosy śpiewów z katedry. Wreszcie odnajdujemy wejście i okazuje się, że w bocznej kaplicy hiszpański ksiądz celebruje mszę. Światło z kaplicy trochę rozprasza mrok katedry. Chłopcy siadają w ławkach i patrzą szeroko otwartymi oczami. Nastrój miejsca udziela im się błyskawicznie. Msza się kończy. Witamy się z księdzem, przekazujemy pozdrowienia od księdza Andrzeja z Hawany (znają się oczywiście).

Pełni wrażeń wracamy na kolację do restauracji przy naszej casie. Później wspinamy się na taras nad naszym pokojem. Taras niegdyś używano jako bar w czasach świetności, obecnie to magazyn starych mebli z restauracji. Dla nas miejsce super. Wnosimy owoce i drinki. Gadamy. Dzieci szaleją. Intryguje nas muzyka odbijająca się echem od murów katedry. Coraz szybsza i bardziej energetyzująca. Idziemy znaleźć jej źródło. Daleko szukać nie trzeba. Schodzimy w dół do rynku, okrążamy katedrę i… widzimy szeeeeeeeerokie schody wypełnione podrygującym tłumem. Chyba wszyscy nocujący w Trinidadzie już tu są. Zespół na żywo wspomagany przez DJ’a podnosi i tak wysoką temperaturę wieczoru. Cała ekipa miejscowych zabawiaczy jest gotowa służyć do nauki rumby lub salsy… Ania i Łucja korzystają z miejscowego suportu kiedy ja fotografuję. No ale wystarczy tych zdjęć – ja wam teraz pokażę salsę. Trochę wymiatamy towarzystwo i spotykamy się z powszechnym uznaniem. Wymęczęczeni ale szczęśliwi wracamy do naszej casy i spać bo jutro kolejne wyzwania.


Zatoka Świń (Playa Giron) – muzeum.
Broń i zdjęcia bohaterów obrony rewolucji.



W takim miejscu zupełnie inaczej ogląda się zdjęcia
znane z podręczników historii.


Broń kontrrewolucjonistów…


…i obrońców rewolucji (Czterej Pancerni tu byli… i Szarik?).


Rolnicza okolica – gaje bananowe.



Wieś sielska i anielska.


Gaucho.


Pojawiły się skromne straganiki z owocami.


To też urok podróżowania przez wiejskie okolice.
Targujemy owoce na przydrożnych straganach.


Banan rulez.


Wjeżdżamy do okręgu Cienfuegos.


Cienfuegos welcome!


Główny plac.


Teatr.




W kultowej knajpce…


…El Criollit.


Szuramy dalej przez starówkę Cienfuegos.


I całkowity odlot – najbardziej szalona architektura w mieście.
Palacio de Valle (Valle’s Palace) na płw. Punta Gorda.



Proza życia – trzeba zadbać o opony…


…by w spokoju…


…podziwiając architekturę miasta…


…udać się na cmentarz – szczęśliwie nie spoczniemy tu bo zamknięty.


Trinidad – Ford w wersji chyba 4 to wizytówka naszej casy.


Restauracja.


Straganik z pamiątkami.


Sprzedawca pokazuje zalety laleczek…


…białe czarne…



Nasze ulubione stare taksówki.


Domino w jednym z zaułków.


Pani coś nie idzie kostka chyba…


Typowe rodzinne wnętrze – jeden pokój ale jakie mebelki.




Dom rodzinny? I tak i nie – tym razem restauracja.


Zwróćcie uwagę na zastawę.


Ekipa na kolacji.


Jak słoneczneczko już nie pali idziemy znowu na miasto.


Katedra.


Zadbany rynek.


Liczne miejskie zaułki i…


…kolorowy zachód słońca.


Już o zmierzchu i wieczorem…


…kiedy zapalają się światła.


Wieczorna msza w katedrze.


Wnętrze katedry.


Nasz taras.


Opodal Casa Musica – całe miasto tańczy!




Czy Łucji można się oprzeć?


NIE!
AIG to znaczy: A’bsolutnie I’gnatio G’omez.


Ty będziesz następna!





A na koniec pokazaliśmy żigolakom jak się tańczy!

.:. DZIEŃ 7 .:. MENU WYPRAWY .:. DZIEŃ 9 .:.

Długo w nocy stuka w klawisze: Krzysztof; poprawia: Ania;
inspirują jak zwykle niezawodni Michaś i Staś.

Share