KUBA – dzień 17 (Camaguey)
KUBA. Muzeum Niespełnionych Marzeń
dzień 17
Do Camaguey czas ruszać… |
||
---|---|---|
Lista UNESCO i takie tam. Wypada więc zrobić stopovera w drodze do Santiago.
Ale zanim tamże, czyli do Camaguey, dojedziemy trzeba pokonać groblę i ileś tam kilometrów. Zanocujemy w Camaguey. Może jeden nocleg wystarczy. Podobno jest tu hotel z basenem. Podobno. Niestety nasz pierwotny plan noclegu w tymże hotelu legł w gruzach. Po godzinie kluczenia zaułkami udało się zaparkować na 3 minuty pod czujnym okiem policjanta. No i co się okazało… Hotel jest w samym, samiusieńkim centrum, basen to większa wanna i nie ma parkingu dla samochodów gości pod hotelem i w najbliższej okolicy. Nie ma nawet podjazdu więc z bagażami trzeba by się …. itd… itp… Totalna porażka. Jedziemy do kolejnych hoteli rezygnując z bycia w sercu miasta – zawsze można dojechać taxi. Niestety zawiedliśmy też chłopców bo miasto miało być ale basen również. Ale masakra! W innych pokojach same mikro pokoje dla 2-ch osób. I miejsca równie paskudne pod względem parkowania, wnoszenia gratów lub jeszcze gorzej. Całe centrum dodatkowo jest tragiczne do jeżdżenia i po godzinie miotania się mamy piękna siatkę śladu na GPSie jakbyśmy dla Google Maps pracowali kartografując miasto. Qrna… W sumie jest jednak fajnie. Bajzel jak ta lala. Jazda to wielkie wyzwanie i klakson aż ochrypł ale przynajmniej widzą, że nie jakiś wystraszony gringo, co to przeprasza za to, że tu jest tylko – wściekły Polak z niegdyś bratniego kraju… A jak mi jakiś palant zastawił drogę rikszą to go tak zbluzgałem (nie ma jak to wychowanie na Służewcu Przemysłowym), że zbladł i zabrał swój złom od razu. Poddajemy się więc z ideą hotelu, która miała być przypomnę dla chłopców, by mieli basen. No basen, no hotel – to trzeba inne fajne miejsce znaleźć. No to Lonelka i szukamy casy. Pierwsza „Los Vitrales” ble, ble, ble… jaka ona cudna i to „lonelkowy ałer pik”… No to pewnie miejsc nie ma… Akurat cudem dojechaliśmy ze 150 metrów od niej. Ania idzie na piechotę sprawdzić bo jak będziemy chcieli podjechać pod drzwi to będzie ze 3 km kręcenia po mieście… Wraca roześmiana… Jest przepięknie i mamy pokój, ale cudem… Gdybysmy nie jeżdzili prawie godzinę jak popaprańcy to miejsca by nie było. Trzy minuty przed przyjściem Ani zadzwonili jacyś nieszczęśnicy, że zepsuł im się samochód i nie dojadą! Kiedy właściciel casa odkładał telefon zadzwoniła do drzwi Ania. Szczęście trzeba mieć! Dlaczego ta casa? Piękny stary kolonialny dom ze wspaniałym (oczywiście) wyposażeniem i patio z 50 różnymi roślinami. Są również rybki w stawku, jaszczurki, koty,… chłopcy zachwyceni. No i w centrum miasta. Parking jest na podwórku „u sąsiada” więc śpimy spokojnie i można iść w miasto! Szlifując bruki nie wiem za bardzo dlaczego jest to lista UNESCO?! Popili rumu za dużo? Panienki były za fajne? Ale jak się już na luzie, na spokojnie, zagłębi człowiek w to miasto to widać… CAŁOŚĆ… zachowaną całość… To nie Hawana ze swoimi plombami nowych budynków i całymi kwartałami pozawalanymi. Tu wszystko jest. Stało i stoi jak stało. Żyje. Nie ma straszliwych plomb w stylu: jak mi budowlanki staje tak lepię. Wyluzowani szlajamy się po głównych miejscach w centrum. Zaczynamy od Gran Hotel. Zabytkową (jak zwykle) windą jedziemy na taras na dachu i podziwiamy panoramę miasta. Później Plaza de los Trabadajores, katedra i plac San Juan de Dios. Tam nie ma samochodów ale mamy na jednej pierzei kościół z klasztorem skąd wywodził się pierwszy kubański święty, na drugiej urocze knajpki z piracką tawerną i pozostałe dwie z kolonialnymi domami. Parterowe, skromne, kolorowe dzięki temu cieszące oczy i dające wytchnienie zmęczonym oczkom i ciałom po wędrówce miastem. Jak na jaskinię piratów przystało Bukanero leje się szerokim strumieniem, a przez wiele czasu jesteśmy tu jedynymi klientami… 😉 Zmęczonym krokiem musimy po już zachodzie słońca dojść do naszej casy. Będzie z kilometr… Idziemy zaułkami. Słychać muzykę live. Jesteśmy coraz bliżej ale nie widać żadnej knajpy!? Wreszcie otwarte szeroko drzwi na parterze jednego z domów i widać źródło ciekawych dźwięków. To chyba z 8 osób tworzących lokalną orkiestrę ma próbę… Grają przepięknie. Siadamy na schodach i z pół godziny chłoniemy atmosferę tego miejsca. Chłopcy mają maślane oczy. Czas wrócić do casy. Zasypiają pelni wrażeń, nasyceni muzyką. My też. Dobranoc… |
||
Początki takie sobie. Grobla… …tyle że w drugą stronę…
|
||
.:. DZIEŃ 16 .:. MENU WYPRAWY .:. DZIEŃ 18 .:. |
||
Długo w nocy stuka w klawisze: Krzysztof; poprawia: Ania; |