KUBA – dzień 30 (Hawana > Warszawa)
KUBA. Muzeum Niespełnionych Marzeń
dzień 30
Hawana > Moskwa > Warszawa |
||
---|---|---|
Spakowaliśmy się trochę już wczoraj w porze obiadowej ale dziś będzie pakowanie finalne ponieważ mamy za zadanie dokupić trochę pamiątek.
Z pamiątkami z Kuby nie jest łatwo. Albo są to typowe durnostojki, albo rzeczy tak kiczowate, że aż się człek wzdraga na samą myśl o posiadaniu czegoś takiego. Ksiądz Andrzej opowiedział nam o wielkich halach w porcie gdzie jest największy na Kubie targ pamiątek. Postanawiamy tam dotrzeć. Po drodze znowu musimy trafić na Plaza Vieja (magnes jakiś na nas tam zakopali czy co????) ponieważ w pobliżu jest sklep z aparatami fotograficznymi. Bardzo specjalnymi aparatami. Więc ruszamy znowu w zaułki Hawany tym bardziej, że chcemy zobaczyć za dnia to co widzieliśmy wczoraj wieczorem: ławeczkę Chopina, salonkę, itd… Ania odwiedza Muzeum w Bazylice Św. Franciszka z Asyżu i nie może sobie odmówić zrobienia zdjęcia z Ania z José María López Lledín zwanym The Gentleman of Paris. Niestety jego samego nie spotkamy bo zmarł w 1985 roku ale miasto postawiło mu pomnik. I śmiem twierdzić, że jest to jeden z najciekawszych pomników Hawany. Przede wszystkim dlatego, że… jest! Jako młody chłopak trafił do Hawany. Imał się różnych zajęć aż postanowił studiować by mieć lepszą pracę. Zdobywał wiedzę ale jednocześnie jego umysł zaczął pracować zupełnie inaczej. Podobno było to w wyniku zawodu miłosnego lub niesłusznego aresztowania. Porzucił wszystko co miał dotychczas i od lat 50-tych XX wieku żył na ulicach Hawany. Prowadził dyskusje o sztuce, filozofii. Ludzie byli pod wielkim wrażeniem jego wiedzy i inteligencji. Można go było spotkać dosłownie wszędzie w Hawanie. Był inspiracją dla artystów i niezwykłym wspomnieniem dla tych, którzy mogli z nim rozmawiać. Niezwykły, bezdomny człowiek. Nawet w jednej z piosenek będącej standardem kubańskim śpiewają o nim: „Mira quien viene por ahi, el Caballero de Paris” – Zobacz kto nadchodzi, to Gentelman from Paris. W roku 1977 trafił decyzją władz miasta do szpitala psychiatrycznego gdzie znający go (bo znał go każdy mieszkaniec Hawany) i ceniący lekarze i pielęgniarki otoczyli go troskliwą opieką jakiej wymagał będąc już starym i steranym życiem człowiekiem. Tam też zmarł mając 85 lat. Jego pomnik znajduje się przed bazyliką, a sam Jose idzie w kierunku placu. Podobno jak pogładzisz go po brodzie to wrócisz do Hawany tak jak el Caballero de Paris wraca ciągle we wspomnieniach mieszkańców Hawany. Wszystko dobrze ale jest straszny upał. Dopajamy często dzieci, a upał robi się o tyle nieprzyjemny, że wzrasta wilgotność powietrza i trochę zatyka oddech. No ale powoli, powoli,… Hale z pamiątkami faktycznie imponujące. To taki supermarket pamiątkarski. Setki boxów ale… towar jakby ten sam wszędzie. Ci wolą więcej instrumentów a inni biżyterii z nasion i malarze ze swoimi pracami ale… wszystko to samo. To tak jakby kilkaset osób zaopatrzywało się w tej samej hurtowni. Upał w hali oczywiście sakramencki. Marzymy aby jak najszybciej stamtad uciec ale zaparliśmy się by coś ciekawego znaleźć. Trzeba niestety tylko nieźle się spocić wędrując między stoiskami. Wreszcie mamy jedno stoisko z instrumentami i targujemy ich potężny zestaw. Wreszcie znajdujemy stoisko artysty, który rzeźbi ładne scenki morskie i nie tylko w egzotycznym drewnie. Wytargowaliśmy płaskorzeźbę i taką ażurową kolumnę ze stworzeniami z tutejszych raf. Naprawdę ładne i jesteśmy zadowoleni. Siadamy jeszcze na pirsie gdzie stoją stoliki pod parasolami i dopajamy się patrząc na nieczynny niestety tu port. Wędrujemy jeszcze chwilę po rozgrzanych ulicach w kierunku Kapitolu ale jest już tak gorąco, że czas na powrót do naszej casy. Pakowanie, prysznic i czas jechać na lotnisko, Żegnamy się z miastem i Kubą. Chłopcy szaleją ze swoimi aparatami i pstrykają wszystko co widać za szybą taksówki ciesząc się przy tym jak…. dzieci… Na lotnisku tradycyjnie zadyma bo Staś tradycyjnie nie pozwala sobie zrobić zdjęcia. Dyżurny pogranicznik nie może uwierzyć, że Staś wjechał bez foty. A teraz chce zobaczyć czy koleżanka nie ściemnia, że Staś nie chce zdjęcia. Ania go podnosi, Staś skopuje kolejny box na lotnisku więc pogranicznik macha by już sobie poszli. I tak to reżim nie zwyciężył dzielnego Stasia i nie ma jego zdjęcia…. 😉 Czekamy na lotnisku dość miło bo tuż przy wyjściu do samolotu mamy placyk zabaw gdzie chłopcy szaleją układając budowle z klocków. No wreszcie nasz AirBus jest gotowy, wsiadamy i już nocą startujemy. Teraz jakieś 12 godzin lotu i Moskwa. Podczas lotu oczywiście największą atrakcją są gry. Chłopcy grają jak szaleni, a idzie im tym lepiej, że znają już te gry i mają swoje ulubione. Lot spokojny, może ze dwa razy był ping by zapiąć pasy ale to tak na wszelki wypadek, a nie z powodu jakiś dużych turbulencji. Lądowanie w Moskwie łatwiejsze niż nasz dolot z Warszawy bo tak nie wieje. Przylatujemy na terminal najdalej oddalony od tego, z którego latają samoloty do Warszawy więc mając dwie godziny na przesiadkę praktycznie czas spędzamy na dotarciu do właściwego gejta. Na dzieci niestety trzeba uważać stale nawet na teoretycznie bezpiecznym terminalu bo Staś właśnie wsadził palce w drzwi windy. Stres ale wszystko się skończyło OK! Mamy nadzieję, że wreszcie nauczą się, że o drzwi się nie opiramy i o futryny wszelakie. Niestety na razie można tłumaczyć, tłumaczyć, tłamaczyć, przypominać, a i tak skutek jak widać… Szybki start, wznosimy się ponad chmury, skromny poczęstunek i oto już jesteśmy nad Piasecznem podchodząc do lądowania. Jeszcze pół godziny i przekonamy się, że… nie ma połowy naszego bagażu. Serwis lotniskowy z rozbrajającą szczerością stwierdził, że bagaż nie zmieścił się i pozostał w… Moskwie. Doleci następnym samolotem i dowiezie nam go kurier. Szczęśliwi nie byliśmy ale faktycznie następnego dnia przed południem kurier dowiózł nam bagaż cały i nie uszkodzony. Ufff! Witaj domku! Tak zakończyła się nasza kubańska przygoda. Jak było? Świetnie. Kuba jako kraj jest wspaniała. Oczywiście będąc tam trzeba mieć na względzie tamtejszą sytuację polityczną oraz życie ludzi. Można oczywiście spędzać czas w hotelu w Varadero mając wszelkie problemy kubańczyków w d… użym poważaniu, ale jak wiecie polecamy jednak inne formy turystyki i poznawania świata. Przez miesiąc spędzony tam wiemy czego nie widzieliśmy i co jeszcze byśmy chcieli zobaczyć. |
||
Szkoła jaką znaleźliśmy… …w jednym z zaułków…
PO KILKU GODZINACH…
OSTATNI ETAP – DO WARSZAWY!
|
||
.:. DZIEŃ 29 .:. MENU WYPRAWY .:. |
||
Długo w nocy stuka w klawisze: Krzysztof; poprawia: Ania; (c) Portal Małego Podróżnika |