Wyprawy

DANIA, Dzień Dziecka w Legolandzie – dzień 5

MP_Dania_Legoland_2014_baner
DANIA, Dzień Dziecka w Legolandzie
DZIEŃ 5

Niezwykłe ZOO, odwiedzamy Andersena!
  Dziś żegnamy Legoland i Lalandię. Smutno bo były to szalone, wspaniałe dni. Ale mamy nowe wyzwania. Zaczniemy od niezwykłego ZOO w Givskud, później dowiemy się skąd w komputerach nazwa Bluetooth i odwiedzimy Odense ze szczególnym uwzględnieniem domu rodzinnego i muzeum Andersena. Koniec dnia to już Kopenhaga!

Wyjeżdżamy z L & L z poczuciem niedosytu ponieważ jeszcze wszystkiego nie widzieliśmy, jeszcze się nie nabawiliśmy. No ale oferta Billund jest tak duża, że faktycznie chcąc bawić się ale nie padać na pysia wieczorem to warto tu przyjechać na tydzień. Wtedy naprawdę można mieć satysfakcję, że widziałem wszystko.

Robimy porządek w domku, spakowani, jedziemy,… Ponieważ nasza droga przechodzi obok głównego wejścia do Legolandu przystajemy na chwilę i robimy sobie pamiątkowe zdjęcie. Teraz mkniemy do Givskud. Wypatrzyliśmy to bardzo specjalne ZOO w internecie i pewnie mogą się dziwić ci co nas znają dlaczego chcemy z chłopcami iść do ZOO skoro dzikie zwierzęta mają w naturze no i nie jesteśmy zwolennikami zamykania zwierząt za kratami ale…

Przede wszystkim jest to ZOO Safari gdzie jeździ się samochodem (lub korzysta z autobusu ZOO) po wielkich przestrzeniach i obserwuje zwierzęta żyjące tu prawie jak w naturze. Do samochodu dostajemy mapę i płytę CD z opisami poszczególnych krain. Zwierzęta są pogrupowane wg. nie zagrażających sobie gatunków np.: żyrafy + zebry + 1 gatunek antylopy i możemy je obserwować jak na safarii w Kenii. Zwierzęta nie są oddzielone od nas kratami, żyją jak na wolności, a że są przyzwyczajone do widoku samochodów zachowują się całkiem naturalnie i naprawdę wszystko sprawia znakomite wrażenie.

W ZOO można, a nawet trzeba spędzić cały dzień. Są pory karmienia zwierząt, można niektóre zwierzęta karmić wtedy pod opieką ich opiekunów. Natomiast nie ma możliwości byście tych zwierząt nie zobaczyli jeżdżąc po terenie. Regularnie dostają one jedzonko są więc aktywne, a by nie zniknęły gdzieś daleko żyrafy mają np. za zadanie obgryzienie przywiązanych młodych brzózek. Mają wtedy gimnastykę jak w naturze kiedy obgryzają młode listki z czubków drzew, a turyści wspaniały widok.

Zebry, bizony plączą się nawet między samochodami. Kiedy zatrzymają się na pogawędkę i powstaje korek pojawia się traktorek ze zderzakiem w kształcie wielkiej poduchy i delikatnie udrożnia przejazd. Widok znakomity! Pierwsza zagroda jest pod specjalnym nadzorem. Podwójna brama i bardzo wysoki płot, którego po chwili nie widać jak jesteśmy wewnątrz rozległego terenu. To teren stada lwów. No ale nic czy nikogo czli lwa nie widać. Wreszcie są po lewej w zagrodzie i niewiele widać – za chwilę okazuje się, że to teren do badań i separowania małych z matkami od dorosłych. Za kolejnym zakrętem szutrowej drogi widać płowe cielska. Obiadek! Dwie lwice się niespiesznie posilają. Trzecia leży pod sosenką metr od drogi.

Tajemnicą możliwości łatwego zobaczenia lwów na dużym terenie porośniętym bogatą roślinnością i z urozmaiconą rzeźbą terenu jest np. to, że jak lwy dostają jakąś półtuszę na pożarcie to jest ona mocną sizalową liną dowiązana tak, by nie można było padlinki zaciągnąć w niedostępne krzale. Lwy wiedzą, że są u siebie i często blokują drogę więc traktorek z poduszkowym zderzakiem toruje niekiedy drogę samochodom. Kiedy wjechało się na teren zagrody można jeździć, stawać dowoli. My zrobiliśmy niespieszne dwie rundki i ponieważ lwy były na wyciągnięcie ręki i zdjęcia świetne więc pojechaliśmy dalej. Oczywiście wcześniej ustawiamy się do wyjazdu, kamery kontrolują, czy nie ma lwów w pobliżu, brama się otwiera, wjazd do śluzy, zamknięcie bramy wewnętrznej i jak nie ma lwa wczepionego pazurami do podwozia to otwiera się brama zewnętrzna i jedziemy dalej…

A jedziemy przez kolejne krainy głównie oddzielane rurowymi mostkami po których kopytne nie potrafią przejść. Przed każdą krainą jest informacja na jakim kontynencie jesteśmy, jakie zwierzęta tu można zobaczyć i… którą ścieżkę w płycie CD włączyć by usłyszeć opis danej krainy i zwierząt (ang.). Duże wrażenie robią zebry i żyrafy oraz bizony, które zrobiły korek na drodze. Ich jest po prostu dużo. To nie jest jakaś wyleniała parka jak w większości ZOO ale naprawdę niezły tłumek jak podczas migracji na sawannie.

Podczas Safari mamy trzy parkingi skąd można udać się na piesze wycieczki. I znowu organizacja ich jest niesamowita. Nie ma praktycznie żadnych krat tak boleśnie psujących w ZOO bycie blisko ze wspaniałymi zwierzętami. Tu wykorzystywane jest drewno + elektrycznych pastuch oraz… wodę. Np. goryle lub lemury żyją na wyspach. Wody nie znoszą więc rzeczka na 4 metry jest dla nich nie do przebycia, a my bez krat możemy je podziwiać. Nie mamy dużo czasu niestety więc wybieramy to co najciekawsze lub po prostu dla nas ważne. Chcieliśmy zobaczyć goryle i się nie zawiedliśmy. Za rzeczką siedział potężny samiec i popatrywał to na nas to na samicę z młodym gorylkiem. Młody próbował jak smakują soczyste wiosenne trawki, a mama wylegiwała się na wielkim kamieniu – sielanka…

Od goryli ścieżka zaprowadziłą nas do śluzy z podwójnymi dźwiami nad rzeczką i znaleźliśmy się na wyspie lemurów. Lemury to ukochane zwierzęta Stasia. Na Magaskarze była Ania ale razem jeszcze tam nie trafiliśmy, a Staś widząc jak lemury jedzą banany z ręki marzy by kiedyś też tak je karmić. Ma dwa wspaniałe pluszowe lemury i to od kilku lat. W Szwecji widzieliśmy lemury ale niestety przez szybę…

Teraz wychodzimy na wyspę. Kilkadziesiąt metrów dalej widzimy pracownika ZOO i ze trzy osoby w coś wpatrzone obok ścieżki. Podchodzimy ostrożnie i nie wierzymy własnym oczom! Metr od ścieżki leniwie spędza czas lemurza rodzina! To są lemury Katta – ukochane Stasia. Oczywiście mowy nie ma o spieszeniu się. Fotografujemy my i Staś i nagle wśród lemurów lekki poruszenie – pojawia się lemur innego gatunku! To Bandro czyli lemur alaotrański, zagrożony wyginięciem w sposób dramatyczny. Oczywiście Katta traktują go jak zagrożenie więc mama Katta z synkiem wczepionym w grzbiet w trzech skokach jest koło niego i daje mu do zrozumienia, że dalej ani kroku…

Bandro zrozumiał i leniwie poszedł skubać trawki w drugą stronę chociaż je tylko bambusy i papirusy. Od lemurów oddzielał nas drewniany płotek na 20 cm wysoki z patyków taki by dać ludziom do zrozimienia, że nie wydeptujemy trawy dalej… Obok patrząc nam w oczy swoimi bursztynowymi oczami prowadziła własne życie lemurza rodzina… Łał!

Pełni wrażeń jedziemy dalej i… kolejne zaskoczenie! Nosorożce! Ale jakie! Ale ile! Ale wielkie! Czujemy się w samochodzie jak na jachcie będącym na kursie kolizyjnym z tankowcem! Spokojnie! Między nami jest coś na kształt rowu przeciwczołgowego! Tylko tak zrobiony, że my nie widzimy tej ponad dwumetrowej ściany żelaza jaka odgradza nas od nich. Od strony nosorożców po prostu stok opada w dół by zakończyć się stalową ścianą. Od strony drogi tego nie widać więc mamy wrażenie jakbyśmy jechali obok nich.

Nosorożców nie można lekceważyć. Straszna masa, mały mózg, kiepski wzrok i chęć pokazania, że to moje pole! Antylopa zbliżyła się do stada nosorożców i od razu było ciekawie. No może dla nas…. antylopa po krótkiej szarży samca czmychnęła od razu ze 100 metrów. Opuszczamy ZOO chociaż bardzo niechętnie. To miejsce jest warte odwiedzin na cały dzień. Absolutnie nie ma co planować, że w dwie godziny „oblecimy” i już… Taki pośpiech nie ma najmniejszego sensu! Zapomnijcie, że jesteście w Danii, poczujcie się jak na sawannie!

No ale nas goni! Niestety tak jest na wagarach. Trzeba się spieszyć bo czas powrotu bliski! No ale jak na razie znależliśmy kolejny ciekawy obiekt i zanim opuścimy okolice Billund odwiedzimy Blutufa… tj. Bluetooth czyli króla duńskiego Haralda Sinozębego (Blatand), który ok. roku 970 podporządkował sobie Norwegię i tym samym przyczynił się do zjednoczenia rywalizujących plemion z Danii i Norwegii.

Patrzycie może teraz na komputer, tablet, telefon i widzicie takie zębate logo „B” i napis Bluetooth… Tak to właśnie to! Za chwilę dojedziemy do Jelling – miejsca w Danii na liście Unesco. Sinozębny czyli Bluetooth zespolił Skandynawów tak więc jego przydomek był idealny by nazwać technologię pozwalającą bezprzewodowo łączyć urządzenia „od Sasa do lasa”.

W Jelling jest niepozorny romański kościółek ale mający w sobie najstarsze freski w Danii ot taki 1100 rok (Co było u nas? A Było coś?). Kościół flankowany jest przez dwa wysokie wzgórza o ostrych stokach, które okazują się kurhanami – największymi w Danii. W jednym z nich spoczął pierwszy król duński Gorn de Gamle (Gorn Stary), a jego prochy uroczyście przeniesiono w 2000 roku do krypty kościółka.

Przed wejściem do kościoła są dwa kamienie runiczne chyba najważniejsze dla Duńczyków. Są schowane w szklanych jakby gablotach. Mniejszy ma napis: „Król Gorm stawia ten nagrobek swojej żonie Tyrze, pani Danii”. A większy jest fundacji Haralda Sinozębnego i zwany jest metryką chrztu Danii: „Król Harald zlecił postawienie tego pomnika dla Gorma, swego ojca, i Tyry, swojej matki – ten Harald, który rządził Danią i całą Nordią i który uczynił Duńczyków chrześcijanami.” Jak na niewielką wioskę to zabytki niezwykłe!

Pełni wrażeń jedziemy ku Odense! Najpier bocznymi drogami dojeżdżamy do Vejle położonego na Vejle Fiordem, który wygląda jak jezioro. Velje przyjemne ale nam zależy na autostradzie A45, którą dojedziemy do A20 i przez most skoczymy na Fionię i będziemy na wyspie. Mkniemy ile się da by nie podpaść za szybkość chociaż w Danii można zniknąć w tłumie. Szwedzi jeżdżą zdecydowanie wolniej tu jak mamy 110 max to wszyscy i tak prują 140 km/h – w Szwecji nie do pomyślenia.

Mamy Odense i jak zwykle mało czasu do zamknięcia muzeum. Szczęśliwie jest sobota, nie ma ruchu i wielu ograniczeń dotyczących parkowania. Szczęśliwie docieramy bez błądzenia na parking niedaleko muzeum i jesteśmy… godzina czasu… Kiedyś byłem w Odense i pamiętam mały domek rodzinny Andersena i tłum chcący go zwiedzić. Teraz domek jest… zamknięty…

Ale jest tabliczka z informacją gdzie jest wejście i nawet mały planik wejścia. Przechodzimy do końca uliczkę, brama, przejście, staw i nowoczesny budynek za mostkie – Muzeum Andersena… No nie… trochę się zmieniło… nawet nie trochę… bardzo! Wchodzimy bez marudzenia i szybko zaczynamy zwiedzać chcąc jak najszybciej dojść do domu rodzinnego i już na spokojnie wracać przez nowoczesne ekspozycje. Dziś wejście do domu rodzinnego Andersena jest właśnie z wnętrza tego wielkiego muzeum. Warto tam dojść bo ekspozycja skromna ale pokazująca skąd się wywodził, poznamy jego najbliższą rodzinę, czym się zajmowali… To niezwykłe, ale jego ojciec był szewcem, a matka niepiśmienną praczką. A los ich syna potoczył się tak, że dzieła jego są przetłumaczone na wszystkie języki świata!

A później to już wędrówka przez ekspozycję pokazującą poszczególne etapy życia i twórczości Andersena aż do jego śmierci. mamy jego rzeźby, instalacje multimedialne, scenografie baśni, salonik z czasów mieszkania w Nyborg i skomputeryzowane oraz realne na półkach archiwum jego dzieł tłumaczonych a najróżniejsze języki. Można wybierać nie kraj, ale np. język i mieć listę dzieł nań przetłumaczonych. Muzeum genialne, znakomite! Można Andersena nie lubić ale warto zobaczyć to miejsce dla profesjonalizmu twórców muzeum no i dlatego, że to klasyka światowa.

Wychodzimy z muzeum ostatni i ruszamy poszlifować bruki Odense. To ponad tysiąc letnie miasto ma urokliwą starówkę. Kolorowe, szachulcowe domy przypominają nam trochę Bornholm chociaż tu są gęsto, jeden obok drugiego ustawione. Wśród zabytków mamy katedrę z grobami królewskimi, ratusz, zamek. Czuć, że miasto żyje, że jest tu sporo młodych ludzi. Bez przerwy są festiwale, koncerty plenerowe. No i widać, bardzo kolorową ludzką mozaikę. Są studenci ze wszystkich kontynentów.

Kiedy już doczekaliśmy się odcisków od spacerowania uliczkami miasta czas na dalszą jazdę. Kopenhaga i Marlenka czekają! Teraz po drodze na naszej E20 głównym bohaterem będzie most! Most nad Wielkim Bełtem dzięki niemu dostaniemy się na Zelandię. Pamiętam czasu jak jeszcze tego mostu nie było. Pociągi były dzielone i wagony wtaczane na promy kolejowe, samochody na promy samochodowe i flotylla pływała jak szalona by nie trzeba było czekać w kolejkach. Było ciekawie ale strata czasu bardzo duża…

Teraz mamy dwa potężne mosty – dziś mniejszy nad Wielkim Bełtem ale i tak robiący wielkie wrażenie. To co mi się podoba to szybkość 110 lub 90 km/h. Nasi nieudacznicy od dróg kazali by pewnie jechać 50 km/h. Oczywiście chcemy się ponapawać świetnymi widokami więc trochę się dziwią kierowcy dlaczego się wleczemy no ale takieeeee widoki to nie ma co się spieszyć! Niestety z racji upadku transportu morskiego nie ma duzych statków płynących cieśniną no ale cóż… może kiedyś uda się zobaczyć coś ciekawego… Most jest płatny. My wybieramy bramkę z płaceniem kartą. Pełna samoobsługa i zaskoczenie – jest język polski na dotykowym ekranie! Ponieważ nie jest potrzebna autoryzacja wystarczy kliknąć OK by zaakceptować płatność i zabrać kartę, szlaban w górę, jedziemy…

Kiedyś wydało mi się, że autostrady w Danii to super-hiper-wypasik, ale teraz… nasze lepsze! Fakt, że nowsze, ale naprawdę lepsze! Brzmi jak herezja ale jednak. Może by tak tych eurosceptyków tu przywieźć niech zobaczą do czego doszliśmy dzięki unijnym pieniądzom…

No i Kopehga, a dokładnie jej przedmieścia. Dojeżdżamy do domu Marleny, która ma nas ugościć na następne dwa dni… Ja zgrywam zdjęcia, a dziewczyny jadą z chłopakami na plażę.

Dobranoc! Padam!

ZDJĘCIA:

…..::::: Pożegnanie L do kwadratu :::::…..


Domowy telewizor w Lalandii pozwala na zrobienie check out’u.
Wiadomo ile zużyto prądu, wody i ile trzeba zapłacić.


Pa! Pa! Nasze domki.


Głowne wejście – tu widać…


…że dziś sobota! Omijajcie weekendy!


Słit focia na pożegnanie…


 

…..::::: ZOO w Givskud :::::…..


Znakomicie przygotowane tablice informacyjne do jakiej krainy wjeżdżamy,
jakie zwierzęta zobaczymy i którą ścieżkę na CD warto włączyć.


Jesteśmy w Afryce!


To ile my tych żyraf widzimy?




Teraz prosimy kierowców o…


….cierpliwość ale przecież tu są zebry i się chodzi…



Popatrzmy na innych mieszkańców ZOO.




Budząca wiele emocji zagroda lwów…


…szczególnie w porze obiadowej!


Ciekawe co u mojej żony? Jak tam młody?


Dziękuję… Dzień leniwy… Ciepło…


Przepraszamy, jak zjemy to drogę odblokujemy…


Bizony zmieniają futerka z zimowego…


…na letnie.


Teraz super wycieczka do…


…Jego Ekscelencji Króla Juliana. Cytat:
I właśnie wtedy zrozumiałem, że muszę się skupić na tym,
co w anegdocie zwanej życiem jest najważniejsze – na sobie.


To najlepsze chwile dla Stasia – on kocha lemury.



.


Być z lemurami jak na Madagaskarze – niezwykłe doświadczenie.


Dalej czeka na nas husaria czyli ciążka jazda. Bawoły…


…i nosorożce!


.


Koniecznie odwiedźcie sklep z pamiątkami!


Tak znakomicie zaopatrzonego dawno nie widzieliśmy!.


…..::::: Jelling czyli u króla Blutufa :::::…..


Krajobrazy sielskie i anielskie…


…i piękne lasy towarzyszą nam do Jelling.


Widok z kurhanu na kościół…


…przed kruchtą dziwna konstrokcja…


…to ochrona kamieni runicznych…


Ten większy fundacji Haralda Sinozębnego – Bluetooth’a.


Może tak kiedyś były malowane te kamienie.


Miejsce po grodzie.


…..::::: ODENSE – Muz. H.C. Andersena:::::…..


Tak! To jest dom rodzinny H.C.Andersena.


Wejście do muzeum.


Andersen wita odwiedzających.


Najpierw pobiegliśmy na koniec ekspozycji by zobaczyć…


…wnętrze jego domu rodzinnego.




Później ruszyliśmy zwiedzać ekspozycje muzealną.


Ilość eksponowanych pamiątek zaskakuje.


Mamy wiele rękopisów – tu np. list z Lipska na pięknej papeterii.


Rękopis Małej Syrenki.


Jest wiele krótkich form i kolaży, które nigdzie nie były publikowane.



Andersen wiele podróżował – atrybuty podróżnika w jego czasach.


Projekt jednego z pomników.


Dzieła Andersona wydrukowane prawie we wszystkich językach.


Wystarczy z menu wybrać język i mamy listę publikacji.


Możemy również podziwiać je na półkach biblioteki.



Do Widzenia! Wyjście jest tam! Odwiedźcie mnie jeszcze kiedyś.


…..::::: ODENSE – spacer po mieście :::::…..


Odense ma urokliwą starówkę.


To właśnie w jej obrębie jest dom Andersena.


Spacerujemy więc uliczkami otaczjącymi muzeum.



Niektóre domy…


…to istne dzieła sztuki.


Ratusz.


Jak postawisz pomnik tak by był dostępny dla dzieci…


…to nie ma problemu z jego czyszczeniem i polerowaniem!




Katedra.


Kiermasz staroci.


Uwaga! Tu mieszkają artyści!


Sporo terenów zielonych…


…gdzie fantastycznie się odpoczywa.


Hmmm… Motyl? Płuca?


Wracamy do samochodu…


…i jeszcze raz mijamy dom Andersena.


Bez tego zdjęcia nie można wyjechać z Odense. Ławeczka Andersena!


…..::::: Do Kopenhagi :::::…..


Most nad Wielkim Bełtem łączy Fionię z Zelandią.




Kasa…


…działa po polsku!


A to jeden z parkingów gdzie zatrzymujemy się na kanapkę i rozprostowanie kości.


…..::::: Plaża nocą :::::…..


To już Kopenhaga – nocne brodzenie na plaży.


Dobranoc!

.:. poprzedni dzień .:. strona główna .:. NASTĘPNY DZIEŃ .:.
Długo w nocy stuka w klawisze: Krzysztof; poprawia: Ania;
inspirują jak zwykle niezawodni Michaś i Staś.

(c) Portal Małego Podróżnika

Share