Wyprawy

TUNEZJA – Wyprawa po słońce – FOTOBLOG cz.1

MP_TUN08_baner250

Tunezja 2008 – Wyprawa po słońce
8-22 maja 2008

FOTOBLOG – część 1

 

8 maja: z Warszawy do Tunisu
Wyglądało, że wszystko będzie prosto i łatwo. Nie było alarmu bombowego jak ostatnio.
Odloty przeniesiono do większego kurnika niż dotychczas i…Zbliża się godzina odlotu a my stoimy przed Gate 29 i nic…. Spóźnił się trochę nasz samolot, który przywiózł powracających z Tunisu. Tankują go a my stoimy… Wreszcie wpuszczają nas i usiłujemy ruszyć. Ale wymęczony czarterami Airbus zgrzyta i piska aż wezwali mechanika od samolotów. Naoliwił co trzeba ale godzina zeszła. Do pewnego momentu chłopaki byli spokojni ale wreszcie zaczęli szaleć. Kitłasili się straszliwie przez cały lot ale ogólnie było OK! Michaś się tylko przestraszył jak wszyscy klaskali po lądowaniu. Chyba już zapomniał jak to się lata.
Na lotnisku w Tunisie odprawieni szybko i sprawnie i wpadamy w objęcia sympatycznych panów, którzy transferują nas do hotelu Africa. 22 piętro i rozświetlony Tunis u naszych stóp. Ciepła pogodna noc. Bajka. Michałek śpi a w Stasia wstąpiły nowe siły i dla niego impreza się nie kończy. W sumie dziś są jego imieniny! 

Zdjęcia…



Staś obserwuje ruch na lotnisku i to (biało-czerwone w tle)
czym latali nasi dygnitarze (ci pozbawieni instynktu samozachowawczego!).

Siedzę sobie! Gate closed…
Michałek z językiem na wierzchu bo teraz będzie zabawa z książeczkami,
które można kolorować… jak się je poliże…


Co by tu pokolorować…


O! Mam…


Staś również coś pojęzyku… tzn… pokoloruje


Michałek poko-lizał żółwia!


No dobrze jest już po północy… Co tam za oknem?
TUNIS! Wszyscy śpią! DOBRANOC!!!

9 maja: z Tunisu do Tabarki
Wreszcie w trasie! Rano spacer do Wieży Zegarowej i trochę zdjęć po drodze. Śniadanie i do samochodu. Trasa daleeeekaaa bo musimy dojechać do Tabarki. Ale po drodze mamy atrakcje takie, że ręce same składają się w oklaski. Ruszamy na rzymski szlak.

Pierwsze odwiedzone miejsce to Dougga. Lista UNESCO a gdyby nawet taki wpis nikomu nic nie mówił to jest jedno z najciekawszych archeologicznie miejsc w Tunezji. W innych miejscach, gdzie chodzi się między murkami trudno sobie wyobrazić jak wyglądało rzymskie miasto. Tutaj jesteśmy w jego centrum: oglądamy nie tylko teatr ale również kapitol, termy i inne budowle przy których czujemy się mali jak Staś przy tacie. Z ciekawszych miejsc jakie warto odwiedzić to…. rzymska publiczna toaleta. Półkolista wygódka dla dwunastu osób robi wrażenie. A jakie kiedyś niosła możliwości. Pogadać o polityce, poplotkować…

Co do zwiedzania z dziećmi to jedna uwaga praktyczna – wózek jest nieprzydatny – po rzymskich kamienistych drogach nie da się jeździć. Polecamy chustę lub nosidełko. Michałek odmówił współpracy przy zwiedzaniu, woli wspinać się po kamiennych ławach w teatrze. Co jeszcze? Ciepło, gorąco! Pot na czole a to przecież tylko wiosna o czym świadczą tysiące kwiatów ubarwiających ruiny. A jak jest jakieś bardziej suche miejsce to kwitną opuncje – bajka!

Droga daleka przed nami – czas wyruszyć! Jedziemy przez spichlerz Tunezji. Okolica rolnicza: trudno zliczyć różnorodne uprawy. Krajobraz ciekawy bo droga wije się przez wzgórza gdzie od czasu do czasu widać wychodnie skał. Niewielkie miasteczka ze straganami pełnymi owoców i warzyw. I już Bulla Regia.

Kolejne rzymskie miasto ale jakże inne od Douggi – to też jest fascynujące, niby kapitol, termy, teatr ale zupełnie inne i wcale się nie nudzi przy zwiedzaniu. A tak naprawdę to przyjeżdża się tutaj nie po te standardowe budowle każdego rzymskiego miasta ale dla jednych z najciekawszych willi rzymskich. Zawsze się wydawało, że jak widać tylko kawałek domu a reszta pod ziemią to jakaś biedota mieszka a tu… wręcz przeciwnie! Najbogatsi rzymianie to byli ci, którzy mieli jak najwięcej pod ziemią – czyli jak największą część domu mieli klimatyzowaną!!! I o to tu chodzi…. chłodek… Działa ta klimatyzacja do dzisiaj. Kiedy oblewałem się potem na powierzchni fotografując to co rzymianie postawili na poziomie 0+ to jak schodziłem schodami kilka metrów w dół czułem wielką ulgę. Proszę o azyl! Jest chłodek! Ale nie tylko. Ciekawie rozplanowane pomieszczenia. Sypialnie, jadalnie, toalety, salony – wszystko na poziomie 0-. Fantastyczne! A u nas w Polsce tylko zagracone piwnice… ale klimat chyba inny…

Ruszamy aby za chwilę stanąć… W Tunezji mają ciekawe pomysły na umilenie czasu rodzinom – tak właśnie rodzinom. Otóż wzgórze dość gęsto zalesione zostało zagospodarowane tak, że jest mnóstwo miejsc ze stolikami stojącymi na obsadzonych roślinnością bogato kwitnącą tarasikach. Można tam w cieniu sobie siedzieć ale również dać okazję „mieszczuchom” np. na przejażdżkę osiołkiem, oczywiście pośród pięknego krajobrazu.

Długo tam nie zabawiliśmy bo mamy do pokonania góry. GPS informuje, że łatwo nie będzie. Serpentyny w górę i w dół. A krajobraz… Jak sobie większość wyobraża sobie Tunezję? Pustynia? TAK! Plaża? TAK! A czy myślicie o Tunezji z zielonymi, pięknymi górami? Górami pokrytymi lasami…. dębowymi. I to jakimi dębami – korkowymi! Rewelacja! Drzewa jak z powieści fantasy. Marszczona kora, powyginane konary, omszałe pnie. Chce się założyć plecak na grzbiet i ruszyć na zielony szlak. I tak Tunezja znowu nas zaskoczyła!

Dalej kręty zjazd. Z lewej towarzyszy nam granica algierska a na horyzoncie wielka płaskość – morze?

Chyba tak! Tabarka 6 km. I już w mieście – to nasza baza na dzisiaj. Zaglądamy nad zatoczkę z portem rybackim. W promieniach zachodzącego słońca fotografuję górującą nad Tabarką od strony morza twierdzę. Dzień się kończy. Jedziemy do naszego hotelu. Do jutra!

Zdjątka:


Poranek w Tunisie…
Tunis – sprawdzamy czy są nasze ślady z zeszłego roku…
Tunis – pierwsza palma.


Wreszcie w trasie! Sen koi zmęczenie po rannym spacerze.


Dougga – Ania! Coś mi się do pleców przykleiło!


Dougga – pisałem, że teatr ten widzę ogromny!


Dougga – patrz wyżej – nie będę się powtarzał.


Dougga – spotkanie osobiste z teatrem.


Dougga – ciekawe czy takie spotkania teatralne zaowocują miłością do współczesnego teatru…


Dougga – a może tu coś jest jeszcze nieodkrytego?


Dougga – robi wrażenie…


Dougga – toaleta sprzyjająca integracji i nawiązywaniu znajomości…


Wiosna, wiosna – wiosna ach to ty!


Bulla Regia – kolejne ułomki kolumn?! No niekoniecznie…


Bulla Regia – …wystarczy zejść na dół…


Bulla Regia – … jak w muzeum Bardo.


W górach – To jest dąb korkowy.


W górach – drzewa wyglądają jak… pudelki po strzyżeniu…


W górach – Staś z koparką chyba wymyślił jak usprawnić zbiór korka… oczywiście koparką! Staś wszystko potrafi koparką… Idzie spać właśnie z koparką… DOBRANOC!!!


PS. Na koniec ciekawostka z GPSa – tak zwiedza się Douggę!

10 maja: Tabarka – Le Kef – Sbeitla
Rano pełne zaskoczenie – pada deszcz! Oczywiście jest ciepło i taki deszcz prowokuje do biegania na bosaka. Fotograficznie trochę nam się zrobiło smutno ale po śniadaniu okazało się,
że nie pada i się przejaśnia. Wyjeżdżamy trochę póżniej. Jedziemy przez senną, mokrą Tabarkę aż do końca drogi nad morze. Stąd zaczyna się nadmorska promenada która z jednej strony ma pionowe skały, z drugiej błękitne na piaszczystych mieliznach morze. Po krótkim spacerku wreszcie najciekawsze miejsce wybrzeża w Tabarce – słynne skaliste iglice. Robię zdjęcia i wracam do samochodu między leniwie roztawiającymi swe stragany z pamiątkami sprzedawcami.
Zaczyna znowu kropić. Morze ma swoje prawa do nieoczekiwanych zmian pogody.
Wracamy przez zamglone góry do krzyżówki gdzie zamiast w kierunku Douggi pojedziemy
na Le Kef (Al Kef). Piękne rolnicze krajobrazy. Zielone soczyście pola sąsiadują ze złotymi od zbóż. A jeszcze z tej pozłoty wyrastają stare drzewa oliwne pozostawione bardziej dla cienia jaki dają niż dla owoców.Le Kef – miasto podobno zupełnie nie turystyczne ale może i dobrze. Centrum rolniczej okolicy ale dla turystów oprócz bogactwa owoców ma też imponującą kazbę, ciekawe muzeum i wiele pokręconych malowniczych uliczek. Chłopcy jak to chłopcy – militaria przede wszystkim – zdobywamy kazbę. Podoba im się już po sforsowaniu głównej bramy bo tuż za nią mają kolekcję armat – szaleństwo.
Ania zostaje poskramiać ich zapędy a ja wdrapuję się na sam szczyt fortecy. Widok zapiera dech. Cała medyna u stóp i na wyciągnięcie ręki. Lokalne muzeum jest ciekawe z dwóch a nawet z trzech powodów. Po pierwsze fantastyczna architektura budynku – tu kiedyś była zawija więc misterne orientalne zdobienia towarzyszą nam podczas zwiedzania. Po drugie ciekawa wizualnie ekspozycja bo oprócz standardowego przedstawienia poszczególnych zawodów popularnych w tej okolicy mamy w jednej z głównych sal rekonstrukcję dawnego namiotu pustynnych nomadów. A trzeci powód? To już informacja od chłopców – mają żywego żółwia! Jak się pogłaszcze po skorupce lub podrapie po pancernym brzuszku to wystawia łepek! Są prze… prze… przeszczęśliwi –
żółw też… ;-)Pędzimy dalej bo czeka Sbeitla – trochę chłopaki przysypiają bo miasto ich zmęczyło ale jak zatrzymujemy się przed kolejnym rzymskim miastem są gotowi do zwiedzania. Ogrom tego miejsca robi wrażenie. Niesamowite! Szczególnie zapada w pamięci kapitol największy jaki dotychczas widzieliśmy. Najciekawsze w nim jest to, że zamiast jednej kapitolińskiej świątyni mamy tu…. trzy! I to jakie! No i jeszcze świątynie chrześcijańskie z głębokimi chrzcielnicami na środku. Każda z chrzcielnic wykładana mozaiką. Są głębokie bo na ich dno schodzi się po trzech schodkach tak, aby biorący w dawnych czasach chrzest mógł się cały zanurzyć. I jeszcze teatr. Mały ale perfekcyjnie wykonany. To naprawdę w rzymskich czasach nie było komputerów i sytemów CADowskich? 😉

Spędzamy w ruinach czas aż do momentu kiedy słońce mówi nam dobranoc –
nie spieszymy się bo na cały park archeologiczny będziemy mieć widok z hotelu…

DOBRANOC!

 

Fotki:


Tabarka – słynne iglice.
Le Kef – za bramą kazby.
Le Kef – miasto u naszych stóp.


Stasio zmieścisz się! Wystrzelę cię!


Ogniomistrz Kaleń tj. Michał…


A po treningu strzeleckim – alpinistyczny!


Aaaaallleeeee te kwiaty pachną!


Kwiaty w armaty! Love & peace!


Le Kef – w muzeum – poznajemy życie na pustyni.


Słuchajcie! Za dwa dni się wiedza przyda!


Krótka instrukcja obsługi muzealnego żółwia.


Zawracaj! Kręcimy dubla!


A ja myślałem, że to tylko na kreskówkach występuje….


Kogo oczarować by dał poprowadzić i potrąbić?


Naszego pana kierowcę!


Kontrola łączności…


Sbeitla – wchodzimy na Kapitol.


Już sam mur ogradzający Kapitol robi wrażenie.


Zwiedzamy dokładnie i prowadzimy…


…naukowe analizy i poszukiwania.


O proszę! Kopara się przydała – ceramika z III w. n.e…


Tu jesteśmy!


Czy ci rzymianie nie mieli dzieci!
Takie wysokie schody!


Michałek polubił filmowanie – i dobrze,
ponieważ my nigdy na to nie mamy czasu!


Stasio! Ta dziura to kopara?
Nie! Historia!


No dobrze przetłumaczę wam to!


DOBRANOC!!!

11 maja: Sbeitla – Douz
Poranek w Sbeitli równie łaskawy pogodowo jak i popołudnie dnia poprzedniego. Pędzę na kapitol podczas gdy Ania nadzoruje badania archeologiczne przy muzeum. Chłopaki ryją koparkami a Ania fotografuje muzeum. Po nasyceniu się rzymskim szlakiem stwierdzamy, że trzeba być gotowym na spotkanie z Saharą. Widząc mały ale dobrze zaopatrzony w owoce i soki sklepik krzyczymy STOP! ARETEZ svp…! i… Pisk lekki opon i mała panika w oczach sprzedawcy… robimy mu rano utarg za cały dzień. Soki, cudownie soczyste jabłka, banany, woda…. Zziajany ganianiem po gorących ruinach wypijam Colę… pakujemy się i… Ania krzyczy watermelon!!! Faktycznie! Nie zauważyliśmy go bo wisiał jeden jedyny w gustownej siateczce. Kupujemy, sprzedawca zwątpił chyba, ale cieszy się trochę niepewny czy i za arbuza zapłacimy… Zapłaciliśmy i czas na jazdę dalej.

Czeka na nas Tozeur – jedno z magicznych miast-oaz. Byliśmy tu w zeszłym roku i chętnie wracamy bo czujemy duży niedosyt. Szczególnie brakowało nam wędrówki po starówce. Wąskie uliczki, tajemne przejścia. Sklepy z labiryntami pomieszczeń zawalonych po strop z pni palmowych różnymi starymi i nowymi wyrobami miejscowego rękodzieła. Ale nie od razu! Najpierw trzeba napoić wielbłądy! Kiedy pędziliśmy przez pustynię nasz Pan Kierowca Sokole Oko wypatrzył na horyzoncie stado wielbłądów. Nie pasły się, nie przmierzały pustyni w poszukiwaniu lepszego jedzenia ale przyszły do wodopoju. Terenowy bieg i naprzód. Stadko całkiem niezłe pilnowane przez dwóch nomadów. Akurat dojechaliśmy na początek pojenia. Zbiornik pełen wody więc kilkanaście wielbłądów (chyba te spragnione najbardziej) zamiast z koryta pije prosto ze zbiornika korzystając ze swojego wzrostu. Cała reszta pije z koryta ciesząc się chłodną wodą. Zwykle płochliwe teraz nic sobie nie robią z aparatów i naszych osób. Chłopcy zadowoleni z postoju chcą przedstawić swoim koparkom wydmę a ja portretuję kolejne wielbłądy.

No i Tozeur – pyszny obiad ale jemy go szybko bo czeka starówka. Architektura Tozeur jest trudna do pomylenia z jakimkolwiek innym miejscem w Tunezji. Kremowo-szare małe cegiełki układają się w misterne wzory. Niesamowite jest to, że nie tylko same stare miasto jest tak budowane. Tradycja jest silna. Z takich cegiełek powstają nowe domy a nawet całe kompleksy hotelowe. A jak już ktoś nie ma całego domu tak zbudowanego to chociaż trochę… brama… obramienia okien…

Obiad jemy obok fontanny. Nie trzeba pisać co się dzieje z chłopcami. Michałek z czciciela ognia zmienił się w czciciela wody. A Staś z filozoficznym spokojem krzyknął KOPARA! i zatrudnił ją do przerzucania wody zamiast piasku. Po trzech minutach są cali mokrzy ale szczęśliwi… Obiad jedzą na chybcika bo woda czeka!

Woda wodą, piasek piaskiem, starówka starówką…. ale mamy jeszcze coś dla naszych maluchów. Zaczynamy od kluczenia po oazie. Bo Tozeur to jakby dwa światy albo nawet trzy. Jeden to stare miasto pełne sklepów i gwaru. Drugi to enklawa turystyczna – hotel obok hotelu… Trzeci…. trzeci to właśnie ten po którym kluczymy samochodem – oaza… Jedna z największych. Istny gąszcz palmowy. Warto pamiętać, że w oazie wszystko rośnie w trzech piętrach. Górne to palmy. Środkowe to krzaki pomarańczy, figowce, cytryny, granaty,… no trzecie niziutkie to warzywa, zioła, przyprawy,… Jesteśmy wiosną. O zbiorze daktyli jeszcze nikt nie myśli a drzewka owocowe obsypane są kwiatami.

Oprócz przejażdżki po oazie mamy też pewien cel. Chcemy zobaczyć najważniejsze z miejscowych zwierząt. Szczególnie zależy nam na fenkach. Takich uroczych liskach pustynnych, które są często przedstawiane na skwerach jak…. idą do szkoły z tornistrem na plecach! Dlatego część osób myśli, że to bohaterowie jakiejś kreskówki – to pewnie też prawda, ale tak naprawdę to najbardziej charakterystyczne zwierzątko w Tunezji, śliczne i milusie…

Zobaczymy też inne ciekawostki ze świata zwierząt może mniej miłe ale wyglądające jak z rysunków fantasy: skorpiony i zwierzę zwane tu Express do Allaha… Co tu pisać zobaczcie zdjęcia – Acha! Nie naśladujcie nas! Mamy trochę doświadczenia w fotografowaniu takich zwierząt ale z Fast Train To Allah to naprawdę niebezpieczna zabawa…

Z Tozeur czas na przejazd do Douz przez Wielki Szot. Szot zaskakuje nas swoją…. suchością. Niby wiosna a…. suszej niż w końcu lata. Ale oczywiście zatrzymujemy się dwa lub trzy razy tym bardziej, że teraz śpi Staś a Michałek nie. Ostatnio było odwrotnie Staś miał tu zdjęcia a teraz będzie miał Michałek. Bawi nas jak trudno mu uwierzyć, że wszysto po czym chodzi to sól! A woda w oczkach wodnych jest chyba jeszcze bardziej słona niż sól z kopczyków…

Jedziemy dalej. Na początku i w środku szotu wiało solidnie, ale w jego drugiej części nie da się wysiąść z samochodu. Na metr nad jezdnią wiatr miecie mieszanką soli z piaskiem – marzenie naszych drogowców zimą… 😉

Zbliżając się do Douz wjeżdzamy w burzę piaskową. Nie zniechęceni tym zatrzymujemy się w Camel Station – miejscu gdzie wyruszają i wracają karawany z turystami. Mają dziś próbkę tego co potrafi pustynia. Piasek jest wszędzie. Ania idzie fotografować – aparaty nasze nas nienawidzą – a ja z chłopakami idziemy kopać w wydmie. Muszą być tak ustawieni względem siebie i wiatru by całkiem się nie zasypali. Myślałem, że zamieć piaskowa ich zniechęci, będą płakać, ale nie… Są sczęśliwi choć momentami niewiele widzą…

To warto teraz coś napisać na temat saharyjskiego piasku. Cudownie miękki, aksamitny. Nawet w ustach nie stwarza przykrego wrażenia. Jest drobny prawie jak nasza mąka. Dlatego tak łatwo daje się unosić przez wiatr. To nie nasze plaże gdzie gruby piach siecze po łydkach. Tu piach jest dosłownie wszędzie – oby nie wewnątrz naszych aparatów. Oczywiście o zmianie obiektywu można zapomnieć – byłaby to pewna śmierć dla aparatu…

Wreszcie kończymy zdjęcia i wracamy do hotelu. Chłopcy przeszczęśliwi. Po kolacji szaleją w beduińskim namiocie, który stanął w holu hotelowym jako jedno z miejsc do odpoczynku na pufach i materacach… Chłopcy zaanektowali cały i nikt nie miał odwagi się dosiąść… 😉 Szaleli tak, że po kąpieli padli i spali tak, że…. zaspaliśmy! A przecież oni robią za ekologiczne budziki. Zamiast o 7.00 wstali o 9.00! DOBRANOC….

Fotosnimki:


W Sbejtli żegnamy rzymski szlak – jeszcze na niego wrócimy!
Ostanie zdjęcia i…
Koniec zwiedzania! Nieeee… – płacze Michałek.


Trzeba pamiętać o napojeniu wielbłądów! Górny wodopój….


….i dolny.


Chłopcy tylko się dziwią dlaczego wielbłądy tak chlapią.
A sami robią tak samo…


Wielbłądy napojone czas na zabawę…


Stasiu! Trzymaj się! Wciągnę cię!.


Którędy do Tozeur?! Jestem głodny!.


Najlepiej jemy przekąski np. frytki…


…i wsysamy soczki.


Po pobycie na pustyni – czciciele wody…


Koparki też zamieniły piasek na wodę.


Tak się wącha kwiatki…


…i ma się taki nosek w pyłku!


Po obiadku czas na spacer po Tozeur.


Zułfie!!!


Nawet na starówce mamy coś dla naszych koparek!


A może kupimy siodło dla wielbłąda?


Tozeur – drogi w oazie.

Fotografujemy dziką przyrodę!
Uwaga! Absolutnie prosze nie brać z nas przykładu!!!


Fenek. Trudno nie zakochać się w tym pyszczku!
Gdyby w Tunezji byłaby olimpiada jaką mieliby super maskotkę!


Express to Allah.
Obrazowe określenie szybkości działania jadu żmiji rogatej.


Skorpion niby miły ale do kieszeni bym nie schował….


…chciaż daje się nosić łatwo.


Jak fotografować dziką przyrodę?
Najpierw się zaprzyjaźniamy.


Sprawdzamy reakcje na dzieci. Gryzie?


Jak nie gryzie to focimy! Ot i cała tajemnica.


Szot El Dżerid – No tośmy tato dopłyneli!…. Dzwoń po locję do Dziadka Bodzia!


Zbieramy sól.


Gdyby nie grobla przez szot nie dałoby się tędy przejechać….


Wszystko słone – liżemy słone paluszki.


Wygląda na zadymkę śnieżną a to sól z piaskiem.


Turyści wracają z pustyni a my…..


…kopiemy szczęśliwi – PA PA!

12 maja: Douz – Ksar Ghiliane
Najdalej na Saharze, najdalej na południu i…. kąpiemy się w gorących źródłach!

Tak nie miało być! Mieliśmy nocować w namiotach w Ksarze Ghilane a drugą noc spędzimy w Douz. Ale pustynia jest nieubłagana. Przy tym wietrze i ilości piasku w powietrzu nocowanie w częściowo ażurowych namiotach to masochizm. Ani wyjść na zewnątrz ani wpuścić trochę powietrza do środka ani zjeść. Kiedy wczoraj kładliśmy się spać wszystko było widoczne jak przez żółty filtr. Wiatr przyginał palmy i prognozy były marne. Ale OK! Allah zdecyduje. Rano wiatr wiał nadal ale była zdecydowanie lepsza widoczność. Wyruszamy niespiesznie ok. 10.00. Na dojeżdzie pogoda poprawia się zdecydowanie. Niebo zyskuje na kolorze, słońce świeci jak na pustynię przystało. Po drodze mijamy stada wielbłądów błąkających się niby bez celu. No i… brody… Pełna abstrakcja, ale mijamy czy raczej przejeżdżamy je co chwila. OK! Teraz są suche ale chciałbym tu być kiedy leje raz na… Wyobrażam sobie, że jak jesteśmy na wydmie to mamy piasek a jak w dolince między wydmami to w wodzie… Widać, że prawdziwe jest stwierdzenie, że więcej osób ginie dziś na pustyni topiąc się niż z pragnienia.

Krajobraz jest taki, że jednych doprowadza do szału a innych uspokaja. Generalnie pełen spokój. Sensacją staje się widoczny na horyzoncie namiot nomadów lub stadko wielbłądów. Ale czy aby taki krajobraz jest niezmienny? Jak dobrze powieje dłużej to okazuje się, że wydmy zmieniły swój kształt i wielkość, znikają namioty Berberów i pojawiają się gdzie indziej, tylko pustynia jako pustynia jest niezmienna.

Po drodze przystanek na kawę. Znowu jak się wysiądzie z samochodu i odejdzie z 200 metrów na pustynię to widok jakiś taki…. Lekki wzgórek i kawiarnia otoczona murkiem chroniącym przed atakiem piasku. Wewnątrz ławeczki, zadaszenia, namiot i barek. A wokół pustka po horyzont. Chociaż ta pustynia jest typu kępkowego jak ją kiedyś sobie określiłem. Twarde podłoże i gdzieś co 2 lub 4 metry kępka szarej zieloności. Witaminki i co nieco dla wielbłądów. Przy okazji szukania miejsca na ciekawe ujęcia warto pamiętać, że pustynia żyje. I to jak w przypadku takich terenów zwierzęta są mało przyjazne człowiekowi. Trzeba patrzeć pod nogi i obserwować ślady. Nie wolno przechodzić przez krzaczki i stawiać stopy tuż przed norką – chodzi tu o węże (patrz Express to Allah z 11 maja). Skorpiony w dzień się nie plączą po słońcu prowadząc głównie życie towarzyskie nocą ale nie należy w związku z tym gołą ręką grzebać między kamieniami.
Sama kawiarnia rewelacyjna! Pamiętnik w czystej postaci. Tysiące wizytówek i zdjęć odwiedzających oblepia ściany. Najbardziej ruszyła mnie wizytówkka z profesją „Prijewoz Trupaca i Drvene Grade” niejakiego Kresimira Baboka. Zostawiamy nasze wizytówki licząc na jakieś eksponowane miejsce na ścianie lub filarku. Ciekawe czy Bracia Czesi też się będą z nich obśmiewać… 😉

Wreszcie Ksar Ghiliane! Na „dzień dobry” stacje benzynowe oferujące paliwo prosto z beczki i trochę bałaganu owco-kozio-wielbłądziego. Wjeżdżamy między palmy. Ksar ten to przecież normalna oaza chociaż obecnie bardziej nastawiona na zbiór turystów niż daktyli. Nocować można tu w wielu miejscach. My cieszymy się, że jesteśmy przed sezonem. Jakiś camper, kilka terenówek i motocyklistów to wszystko. W sezonie może być tu pewnie na noc i ze 2000 osób. Teraz możemy wybierać jeden z kilkudziesięciu wolnych stolików na brzegu… jeziorka. Może stawiku? Wokół palmy i rzeczone stoliki kafejek a woda krystalicznie czysta i nieźle buzuje. Nic dziwnego – przecież jeziorko zasilane jest silnie bijącym źródłem… gorącym… Gorąca woda tryska na gorącej Saharze! Tiaaa…

Zaraz za jeziorkiem, raptem 50 metrów za budyneczkami kafejek zaczyna się taka wzorcowa pustynia jak z obrazka. Wydmy stąd po horyzont co najmniej. Na pierwszym planie wielbłądy znudzone straszliwie. Nie mają za dużo pracy z racji braku turystów. Chłopaki tą ozazą zachwycone. Najpierw faktem kąpieli – bez limitu – wszelkie teksty typu: wychodź bo zmarzniesz brzmią jak świetny dowcip. Teraz wzieliśmy wiaderka i poszliśmy kopać na pustynię. Wiatr miecie piaskiem ale to bardziej nam i aparatom to przeszkadza niż nim. Kopią w wydmie jaką sobie wybrały za miejsce odpoczynku dwa wielbłądy. Kto pod wielbładem dołki kopie ten… { wstaw tekst jaki wymyślisz }.

Ponieważ zbliża się pora obiadowa jedziemy do jednego z campingów na obiad. Wracając nad „nasze” jeziorko zatrzymujemy się aby fotografować w kilku miejscach gdzie wznoszą się „berberyjskie” namioty dla turystów. Trafiamy też tam, gdzie każdy namiot ma….klimatyzację. I słusznie bo upał jest straszliwy pod nagrzanym płótnem. Wracamy nad jeziorko. Chłopaki do wody a ja idę na pustynię pofotografować. Wydmy mają coś magicznego. Jak się zacznie iść to trudno skończyć. O tam jest ciekawy kształt wydmy, a tam w kotlince jest jakaś roślinka, a dwie wydmy dalej mamy kawałek twardeko, skamieniałego piachu fantazyjnie ukształtowany przez wiatr, a tam znowu…. Ani się nie spostrzegłem jak palmy ksaru zamieniły się w ciemną kreskę i tylko głos Ani w radiotelefonie przewołał mnie do porządku. Wracam. W pobliżu „camel station” dwóch młodych ludzi wspina się wydmy i rzuca na brzuchu na gół. Świetna zabawa a aksamitny piasek „poprawia urodę” działając jak delikatny piling.

Słońce chyli się ku widnokręgowi. Dziękujemy za zmianę pogody na plus i wracamy do Douz. Po drodze jeszcze spotkania z wielbładami zmierzającymi gdzieś do domu, które ignorują nas zajęte myślami o wodzie w wieczornym wodopoju…

Jutro żegnamy Saharę i ruszamy w Krainę Ksarów – DO ZOBACZENIA!!!

Fotogramki:



Daaaaaaaleka droga do Matmaty.
„Wizytówkowa” kawiarenka na środku pustyni.
Jak dostaniemy słodycze gratis
to nasze koparki trochę tu teren wyrównają…


A co taka koparka może?


A dlaczego tak płasko dookoła? Byliśmy tu w zeszłym roku…


Jak znowu piasku nawieje to tylko prosimy o telefon.
Wizytówki zostawiliśmy.


Jeszcze tylko krótki film do naszego portfolio…


It’s a long way to Ksar Ghiliane…


Ksar Ghiliane i słynne klimatyzowane namioty.


Równie słynny stawek z podgrzewaną wodą.


A jak woda za ciepła to chłodniejsza w basenie.
I to ma być sucha pustynia?!…


A jednak! Największa piaskownica jaką można było chłopcom znaleźć!


Zadanie wielkie ale damy radę….


To jest szczęście! Ale zabawa!


Jak nam się nudzi piasek to idziemy potarmosić wielbłąda.


Ja teraz mam wolne…


Na obiad chłopcy zjedli głównie pomarańcze i…


…znowu wcielili się w rolę czcicieli wody.
Wodo! Wodo! Gdzie jesteś!


Jest woda! A rodzice mówili, że będzie sucho!


Zabawa w namiocie m.in. w takie namioty są w ksarze pokojami hotelowymi.


Ostatnie spojrzenie na piaszczyste wydmy i czas wracać.


Bohaterowie są zmęczeni i regenerują siły…


Ktoś te blogi musi pisać!

13 maja: Douz – Wyspa Dżerba (przez Krainę Ksarów)
Bardzo ciekawy dzień! Odwiedzamy aż cztery ksary. Jedziemy przez ciekawe góry na skróty gdzie nasz Land Cruiser może się wykazać. Ksary to chyba najbardziej egzotyczna architektura w Tunezji. Kto raz ksar widział ten zawsze go pozna. Ksar to taka obronna wioska spichrzów. Zamknięta w wieloboku lub w okręgu z centralnym placem. Oprócz przechowywania plonów pod strażą służyły też jako miejsce schronienia przed oddziałami grabieżców. Jako analogię do Europy można wskazać obronne, wiejskie kościoły lub zamki chłopskie w Rumunii.
W zeszłym roku odwiedziliśmy imponujący Ksar Soltane. Teraz zależy nam szczególnie na Ksar Haddada. To tutaj przecież kręcono Gwiezdne Wojny. Kiedyś w części działał hotel ale dziś cały ksar można zwiedzać przypominając sobie gdzie to filmowcy mieli ustawione kamery.
 

Odwiedzamy jeszcze Ksar Jerid. Ot taki ksar z którym wioska nie wie co zrobić. Z dala od turystycznych szlaków, trochę w ruinie pomimo, że w samym centrum wsi.
Ksar El Farche jest podobny chociaż znacznie większy. Tu w środku nie ma placu, ale czworobok zabudowań. Robiąc kółeczko po głównej, szerokiej ulicy można się zmęczyć. Widać, że okolica była bardzo zamożna. Ten ksar jest najbardziej naturalny. Poza sklepikiem nic nie było zmieniane, adoptowane itd…
Zupełnie inny charakter ma Ksar Debbab. U wejścia wita nas… dinozaur! W okolicy znaleziono trochę skamieniałości i stąd kilka figur dinozaurów na terenie. Ksar bardzo duży, część zrujnowana w odbudowie, ale bardzo duża część tak dopieszczona jak pewnie ilustruje się tunezyjskie tradycyjne bajki. Cudo! Piękne wnętrza. Małe muzeum i duża kawiarnia ze świetnym nastrojem. Nie chce się jechać dalej a raczej siąść, zamówić sziszę i poczekać do zachodu słońca…
Chłopcy dniem zachwyceni. Po ksarach można się wspinać, biegać po labiryntach pomieszczeń. Jak zobaczyli dinozaury to radości nie było końca! Choć Michaś przeszkolony po zoo w Tozeur mówił do Stasia zaglądającego w dziury, żęby uważał bo „tam może być węż albo skorpion”.

Ale dnia mamy jeszcze trochę i kawałek drogi. Przecież czeka nasza wyspa. Na Dżerbę wjeżdżamy w cudownym świetle późnego popołudnia więc zamiast do hotelu jeździmy od jednego ciekawego miejsca do drugiego. Zaczynamy od grobli przeprowadzonej przez płytką zatokę. Na środku przerwa umożliwiająca przepływanie kutrom bez opływania całej wyspy i łukowaty most. Chłopcy mają tu ciekawy obiekt do wspinaczki jakim jest rurociąg tłoczący słodką wodę na wyspę. Dżerba wystaje raptem 30 metrów nad poziom morza. Nie ma tu źródeł słodkiej wody. Wszystkie dają wodę lekko słoną. Jak o słonej wodzie to warto nawiązać do jednej ze specjalności wyspy – ceramiki. A jaki tu związek ceramiki i wody? Jak chcemy otrzymać białą ceramikę to do gliny dodajemy wodę…. morską, a jak potrzebujemy czerwoną ceramikę to dodajemy wody słodkiej. Dziadek Wiesio to lepiej chłopcom wyjaśni. Kończymy dzień w Houmt Souk, stolicy wyspy. Najpierw suk zawalony wręcz ceramiką i port, w którym kutry rybackie zostały trochę zepchnięte na bok przez pirackie żaglowce, których flotylla jest tu tak potężna, że kilka wieków temu mogła opanować całe morze.

Zmęczeni, ale w poczuciu, że oto kończy się super dzień trafiamy do hotelu…

Zzzzzzzzzzdjęcia:


Toujane. Częściowo wyludniona osada na stoku góry
Ksar Haddada. O tu! Tutaj stała kamera!


Ksar Haddada – jeszcze czuć zapach paliwa rakietowego z planety Tatouine.


Staś zawsze znajdzie kota. A może to marsjanin?


Wspinać się! Wspinać!.


No i gdzie Stasiu tego kota widziałeś?


A tego się nie dotykaj bo strasznie kłuje!!!


Ksar El Farche – Staś znosi kamienie…. do obrony???


Kolejna udana wspinaczka.


Ksar Debbab – jak z bajki.


Staś nauczył się świetnie wspinać chciaż niekiedy trzeba go zdejmować.


Oliwa, kuskus,….


Jeszcze jeden schodek dzisiaj….
Tralala tralala…..


O rany! Dinozaury!.


Milusi ten dino.


Koniec ksarów! Wyspa czeka!


Most na Dżerbę.


Przenieście mnie nad tą rurą!.


Tutaj mówi się chyba: być jak wielbłąd w składzie porcelany.


Zwiedzanie muzeum było interesujące do czasu znalezienia studni.


Houmt Souk – suk.


Temu panu to się motorek skurczył! W praniu?


Czciciele koparek w akcji – zaklinanie zębów koparki.


Prysiudy w łyżce.


No wie pan! Kilka części trzeba przesmarować…


Mamo! Może koszyczek z Dżerby?


No to pa! Mustrujemy.


Nie zna życia kto nie służył w marynarce!!!


Uaaaaaaa!!!! Ziu……


Prawo jazdy na wózek proszę!

14 maja: Wyspa Dżerba – Monastir
Jak nam się wydawało, że poprzedniego dnia długo jechaliśmy to dziś chyba padł rekord!
Podziwiamy naszego kierowcę, który na drogach o zdecydowanie większym ruchu niż na południu dokonywał cudów abyśmy przed nocą dojechali do Monastiru. A przecież sporo czasu spędziliśmy na Dżerbie i wyjechaliśmy a raczej wypłynęliśmy promem sporo po południu. 450 kilometrów oraz 9 i pół godziny to dzisiejszy dzień. No ale udało się – nawet dostaliśmy kolację w hotelu…Dżerba jest ciekawą wyspą bo łączy w sobie absolutnie różne światy. Światy, które potrafią żyć w symbiozie pomagając sobie. Turyści odwiedzają tradycyjnych garncarzy, którzy pewnie by zamknęli swoje warsztaty gdyby nie zakupy pamiątek przez turystów. Rybacy, którzy w małych kolorowych kutrach dostarczają świerze ryby prosto na stoły licznych restauracji też przegraliby pewnie z rybołóstwem na skalę przemysłową. Wreszcie Dżerba to pokojowa koegzystencja ludzi różnych wyznań. Bardzo duża diaspora żydowska ale na ulicy w dzień powszedni trudno rozpoznać kto jest muzułmaninem a kto żydem. Wszyscy ubierają się tak samo, tak samo mówią i gestykulują.Zaczynamy dalsze zwiedzanie Dżerby od słynnej synagogi Al-Ghariba. Tu jest Jerozolima Północy. Tu odbywają się masowe pielgrzymki Żydów z Północnej Afryki jak Chasydów do naszego Leżajska. Tu przechowywany jest jeden z najstarszych zwojów Tory na świecie. Dzięki nieocenionej pomocy naszej przewodniczki z ONTT możemy Torę obejrzeć i fotografować.
Sama synagoga bogato zdobiona wewnątrz przypomina trochę meczet. Bardzo bogata orientalna ornamentyka, szeroka paleta kolorów zielonych, niebieskich, złotych. Jednocześnie mimo setek tysięcy turystów odwiedzających ją widać, że synagoga żyje. Nie jest to obiekt muzealny.
Ściszone ale jednak dzięki tłumowi donośne uwagi zwiedzających z jednej z wycieczek mieszają się z tubalnymi głosami czterech mężczyzn odczytujących modlitwy. Ich głosy przeplatają się między sobą kiedy to jeden z nich kończy swój fragment modlitwy a drugi zaczyna.
Zajęli ławki w jednej z mniej odwiedzanych przez turystów części synagogi. Bardziej ich słychać niż widać więc tym bardziej buduje to nastrój. Michałek nas zaskoczył bo poszedł tam gdzie się modlili siadł sobie z boku i słuchał. A są tacy … specjaliści, co twierdzą, że trzyletnie dziecko nie jest w stanie zainteresować się czymś co jest zbudowane na emocjach i wrażeniach dostępnych dla dorosłych (i to też nie wszystkich).
Oprócz rzeszy turystów kolejnym znakiem dzisiejszych czasów jest bramka kontrolna i prześwietlarka bagażu jak na lotnisku. Każdy musi przejść kontrolę chcąc wejść na teren otaczający synagogę. Nikczemne czasy…

Na obiad jedziemy do mariny w Houmt Souk. Restauracja cudownie dobrana do potrzeb Małych Podróźników. Vis-a-vis głownej sali jadalnej zacumował potężny statek barowo-restauracyjny.
Jest przed sezonem więc nie ma rozstawionych stolików ale dzięki temu jest super miejsce do biegania dla małych piratów.

Dżerbę opuszczamy promem. Budzimy Michałka, który początkowo zapłakał z żalu ale jak dotarło do niego, że budzimy go bo kocha promy był nam wdzięczny. Przeprawa bez kolejki, ale i tak ruch jak w ulu. Promów jest kilka jak i miejsc do cumowania i zjazdu/wjazdu samochodów. Michałek zafascynowany, a Staś też ma wielkie ze zdumienia ślepka.

Prom był ostatnią atrakcją dnia i dalej pozostało 400 km do Monastiru. Pędzimy jak szaleni aby zdążyć na kolację. Kiedy wjechaliśmy do Monastiru było ładne światło więc zażartowaliśmy z naszego kierowcy, że jeszcze tylko ribat, mauzoleum, meczet, marina i już do hotelu – biedny mało nie zemdlał, ale uśmiał się po chwili serdecznie jaki mu kawał zrobiliśmy.

Na nocleg trafiamy do super fajnego hotelu Thalassa Village Skanes. Nie ma typowego blokhauzu ale pawiloniki złączone po dwa, trzy rozrzucone przy krętych uliczkach. Wnętrza ciekawie zaaranżowane a i widać po młynie w recepcji, że miejsce cieszy się powodzeniem. Zostawiamy bagaże w naszym domku i biegiem na kolację. Dopiero teraz widzimy ile jest tu osób. Organizacja znakomita, duże przestrzenie więc nie ma żadnych kolejek i wszyscy chociaż głodni nie wykazują żadnej nerwowości. Kiedy kończymy kolację już słychać muzykę. W jednej sali pokaz tańców latynoamerykańskich, pod niebem rozkręca się impreza w rytm spiewanych na żywo znanych przebojów, kto chce to tańczy. Kiedy chłopcy nasycili się live music poszliśmy na plac zabaw. Szaleli aż zaczeli wykazywać zmęczenie i w nas wstąpiła nadzieja, że zasną jak tylko wrócimy do naszego domku. Po drodze patrzymy chwilę na występy na scenie w salonie barowym a chłopcy przypomnieli sobie, że mieli obiecaną kąpiel. Nie ma litości dla rodziców. Kąpią się prawie godzinę i wreszcie są tak zmęczeni, że dają się położyć do łóżka. DO JUTRA!!!

No tak! Foty – bym zapomniał!


Staś! Wstawaj! Nowy dzień! Nowe przygody!
Starszy brat ale zamorduję! Trzymajcie mnie!
Aż nie chce się wyjeżdżać…


Ładne tło! Zróbcie mi zdjęcie!


Synagoga Al-Ghariba.


Siedzę sobie… grzecznie…


Chociaż dotknę… Bawić mi się ogniem nie dają!


Kogo można znaleźć na bimie w synagodze?


Stasia, który wspiął się z drugiej strony.


Modlitwa w synagodze.


Michałek przysiadł posłuchać zafascynowany głosami modlących się.


Kapitan Staś – co wy tam się guzdracie szczury lądowe!???
Rzucać cumy… tzn frytki na talerz…
Kapitan głodny to zły! – prawda Dziadku?… 😉


Prom z/na Dżerbę…


Kto śpi a kto stracił przytomność przyduszony?


Welcome drink to świetny wynalazek!
Jakby go nie było to trzeba by go wymyśleć!

15 maja: Monastir – Hammamet
Dzień zaczynamy wcześnie bo coś chłopcy dziś długo nie pospali – może i dobrze bo mamy niedaleką drogę do pierwszego zwiedzania i mało jazdy a w hotelu jest świetny Kids Club. (od Ani: ten hotel jest genialny dla rodzin z dziećmi)
Najpierw zabawa, później śniadanie tuż obok placu zabaw i znowu pełne szaleństwo. No może nie pełne bo na kąpiel nie ma czasu ale rekompensatą dla chłopaków jest nadmuchiwana dżungla. Skoki, przeskoki, wpinaczka, jazda na słoniu – pełne, radosne szaleństwo. Gdyby się nie zmęczyli to zabralibyśmy ich do samochodu ze strasznym płaczem.Jedziemy nadmorskim bulwarem do centrum starego Monastiru. Tu mamy wszystko co najważniejsze zebrane razem. Ribat, meczet i mauzoleum. Te ostatnie jest najważniejsze. Jest to mauzoleum Habiba Bourguiby, pierwszego prezydenta Tunezji po odzyskaniu niepodległości. Porównując do naszych realiów to taki tunezyjski Piłsudski. Grób Bourgiby odwiedza chyba każdy Tunezyjczyk. Miejsce pięknie nawiązujące architekturą do meczetu. Oprócz głównej sali z sarkofagiem jest jeszcze mini muzeum Habiba Bourguiby. Stare zdjęcia z rodzinnego albumu, reprezentacyjne stroje prezydenckie, trochę osobistych przedmiotów. Szczególne zainteresowanie budzi prawo jazdy z nr 1 i paszport dyplomatyczny. Obok pochowani są też członkowie rodziny. Mauzoleum stanowi centrum bardzo dużej nekropolii w skład której wchodzi jeszcze Grób Nieznanego Żołnierza.Po zwiedzeniu mauzoleum warto odwiedzić ribat, którego obronne, wysokie mury i baszty wznoszą się vis-a-vis. Z najwyższej wieży widok na Monastir – jedno z mniej znanych a naprawdę uroczych miast Tunezji. Obok ribatu Wielki Meczet a nieco dalej Meczet Bourguiby. Prezydent bardzo dbał o Monastir. Chciał aby miasto to było piękne, nowoczesne, wygodne. Może takim symbolem, że tak się stało i staje (duża ilość budowanych domów o ciekawej architekturze oraz nowych hoteli) są przelatujące nisko nad mauzoleum potężne odrzutowce przygotowujące się do lądowania na tutejszym lotnisku.

Praktycznie nie wyjeżdżając z zabudowy miejskiej zamieniamy Monastir na Sousse. W Sousse nocowaliśmy poprzednio, ale mamy jeszcze tu pewne rzeczy do zobaczenia. Nie w centrum gdzie jeszcze można znaleźć nasze ślady… 😉 ale na przemieściach. Do centrum zresztą wróciliśmy za sprawą naszego kierowcy, który uznał, że przejedzie przez port, dalej wzdłuż murów medyny…
O nieszczęsny jakże się mylił! Nam się podobało popatrzeć czy coś się zmieniło ale dla kierowcy przejazd przez jedno z najbardziej zatłoczonych centrów miast w Tunezji to naprawdę stres i wyzwanie.

Wreszcie dojechaliśmy. Naszym celem były chrześcijańskie katakumby. Nie udało się w zeszłym roku więc trzeba było braki nadrobić. Katakumby w Sousse są niezwykłe, szczególnie jak popatrzy się na ich rozplanowanie na tle dawnego Monastiru. Istne podziemne miasto. Kilometry korytarzy z niszami, w których pochowano ok. 15 000 ludzi. Katakumby dzielą się na kilka zespołów powstających w różnym odstępie czasu. Zwiedza się katakumby Dobrego Pasterza z III w.
Mają 1.6 km zawierają ok. 6000 grobów. Trasa turystyczna nie obejmuje całości. Zbyt długo i zbyt niebezpiecznie – prace zabezpieczające wciąż trwają. Zwiedzanie to tylko ponad 100 metrów korytarzy, ale to wystarczy by wyobrazić sobie dojście do czyjegoś grobu położonego
np. o kilometr od wejścia! (przyis od Ani: Jako że chłopcy się pospali a i miejsce dla maluchów nieodpowiednie tutaj na zwiedzanie wyruszył sam Krzyś)

Na obiad jedziemy do mariny w El Kanaoui. Marina ta to taka bombonierka lub raczej patrząc na morze: muszla z perłą. Perełką jest otoczony knajpkami basen jachtowy a muszlą całe otoczenie naszpikowane hotelami tonącymi w zieleni i kwiatach. Aż żal się stąd ruszyć tym bardziej, że siedzimy właśnie w restauracji ze świetnym jedzeniem i widokiem na całą marinę.

Z El Kantaoui wyjeżdżamy na autostradę. W nieciekawym jak to na autostrady przystało krajobrazie, ale bardzo szybko dojeżdżamy do Hammametu. Dzielnica turystyczna, główna droga.
Czytamy nazwy hoteli – Sun Holiday Beach Club jest! To jednocześnie koniec objazdu rzymsko-saharyjskiego. Szkoda, że tak szybko to minęło. Kiedy przypominamy sobie Douggę lub Tabarkę dorzucamy: ale to dawno było! Ale było pięknie! Czas rozpocząć drugą część naszych tunezyjskich przygód. Mamy nadzieję, że będą równie ciekawe.

Cieszymy się, że mieszkamy w części starej Hammametu a nie w Yasmin. Tam jest jakby turystyczne getto. Tu oczywiście też jesteśmy w strefie turystycznej, ale niedaleko do miasta. Nasz hotel ma tylko 2**, do wąskiej plaży dochodzi się 400 m. między domkami mieszkańców, no i nikt nie zabrania przynieść picia czy jedzenia do pokoju jak to było w niechlubnie słynnym czarter-hotelu Almaz. Chłopcy polubili tu basen tym bardziej, że oprócz brodzika jest bardzo łagodne, szerokie i długie zejście do dużego basenu. Powoli opada z nas zmęczenie i stresik związany z daleką drogą jaką przebyliśmy. Trzeba się wyspać.

fotki…



Wspaniały początek dnia…
…oby tak dalej!
I sprawdziło się! Po kilku minutach głośniego szuuuuuuuuuu…
mamy Safari Park!


Ciekawe jak ich stamtąd wyciągniemy do samochodu?!


Może na Camela?! Nie!


Porwiemy wózek, porozwozimy bagaże
a napiwki przegramy na automatach!


Monastir – widok z ribatu.


Mauzoleum Habiba Bourguiby.


Chłopcy w muzeum.


Grobowiec Habiba Bourguiby.


Tata długo robi zdjęcia to my podlejemy trawniki.


Sousse – katakumby Dobrego Pasterza…


…i jeden z tam pochowanych.


Marina w El Kantaoui


Chodźcie dziewczyny pokażę wam mój jacht…


Nie to nie… Trap w górę i płynę na Karaiby.


To co Małym Podróżnikom sprawia największą przyjemność!
W Tunezji są już dojrzałe truskawki – sama słodycz.


Ochrona mariny… 😉


Zobacz dalej: FOTOBLOG częsć 2 lub strona główna


(c) Portal Małego Podróżnika

 

 

Share