Wyprawy

PÓŁNOCNE WŁOCHY – dzień 17 (Bolonia i transfer)

MP_WLOCHY_PN_baner250PÓŁNOCNE WŁOCHY
dzień 17

DZIEŃ 17: WŁOCHY, Transfer: Jez. Garda – RAPALLO – 9 X 2011
Padliśmy, wstaliśmy i czas na danie sobie w… w… w… pupę!

Mamy dziś transfer znad jeziora Garda do Rapallo koło Portofino i Genui. Żegnamy nasz kochany Eurocamp z naszym wspaniałym mobilkiem… Aż łza się w oku kręci. Plany transferowe mamy mocarstwowe czyli przede wszystkim zwiedzamy Bolonię a jak się uda to i Pizę. Oczywiście już po pierwszych krokach po Bolonii okazuje się, że się nie da połączyć jej z Pizą. Dlaczego? Ano chociażby z powodu… ale zacznijmy od początku!

Spakowaliśmy się w miarę sprawnie. To „w miarę” to oczywiscie komplement dla nas. Trudno pakować się po zapuszczeniu korzonków w danym miejscu i jeszcze mając niedostosowany samochód do ilości sprzętu. No ale się udało. Żegnamy się z recepcją i czas na ostatni dojazd przez Peschierę do bramki na autostradę. Dojazd do Bolonii prosty jak drut. Tylko w jednym miejscu są roboty drogowe i koreczek na autostradzie ale już po 10 minutach samochód osiąga NIEprzepisowe 140-160 km/h i mkniemy do coraz bliższej Bolonii.

W samym mieście udaje się dojechac na najbliższy parking do głównego placu i nawet czeka na nas miejsce wolne (CUD!). Drugi cud to nie musimy płacić 2.5 EURo za godzinę bo własnie jest… niedziela! Jesteśmy raptem ze 150 metrów od rynku czyli Piazza Maggiore więc szybko nań biegniemy i ŁAŁ!!! Ale fajne miejsce. Ratusz przycięzkawy a fasady kościoła nie da się zobaczyć bo jest w remoncie ale cała reszta i pomnik Neptuna super. To co nas ruszyło to przede wszystkim ulice podcieniowe. Tak to nie błąd – ulice podcieniowe, a nie domy! Poważnie pisząc to faktycznie mamy tu podcieniowe domy łączące się ze sobą jak to domy i każdy ma podcienia. Genialne! Na środku ulicy słońce, a my spacerujemy zamiast rozpalonym jak ulica chodnikiem to w miłym cieniu podcieni.

Sama architektura ciężka i baaaaardzo bogata w detale. Jest wiele miejsc nawet nie opisanych w żadnym przewodniku, które powodują tzw. opad szczęki! Naprawdę robi na nas Bolonia wrażenie. Tym bardziej, że tradycyjnie pewne „must see” łączymy niekoniecznie trasami nakazanymi przez przewodniki czy oznaczenia miejskiego systemu informacji turystycznej. Chodzimy mniej utartymi szlakami, zaglądamy w boczne uliczki – jest pięknie!

Miasto to słynęło kiedyś z wież mieszkalnych i w końcu wieku XII miało ich ok. 200. Przysadziste i potężne jak nasza polska w Siedlęcinie lub wąskie i wysokie bardziej komin lub filar jakiejś nieskończonej świątyni gigantów przypominające. Na jednym z placów zachowały się dwie obok siebie zwane Two Towers. Pierwsza (Garisenda Tower) jest krzywa i słynna prawie jak ta Pizie, odchylona na 3.22 metra od pionu. Druga (Asinelli Tower) raptem z osiem metrów obok jest prosta, strzelista, najwyższa we Włoszech. Ta w Pizie przy niej to konusek. Zadzieramy głowy w górę…. tiaaaa… łatwo nie będzie… Ile to ma metrów – sprawdźmy w przewodniku… 97 (dziewięćdziesiąt siedem!) A może nieczynna?! Niestety czynna!!! No nie ma zlituj trzeba wtargać sprzęt foto i nasze zapasy zywieniowe dla dzieci – dzieci wejdą mamy nadzieję same. Wysupłujemy z sakiewki 2 x 3 EUR (dzieci gratis) i pakujemy w górę.

Wieża faktycznie niezwykła i fantazja budowniczych też niezwykła była. Prosta bynajmniej nie jest i ma odchylenie 2.23 metra od pionu. W sumie jak na wiek budowy X (dziesiąty!!!) to naprawdę niewiele. Idziemy i idziemy, pot się leje przynajmniej ze mnie równo. Nie ma gdzie się minąć ze schodzącymi więc jedyną szansą są podesty co xx metrów lub narożniki muru przy zmianie kierunku schodów. Co podest to nadzieja (płonna), że to już. No jak już serca mało nie wyplułem to okazało się, że to już finał… O kurcze, o rzesz ty wieżo… niech cię… Ale mamy to! Widoki? Oszałamiające! Trudno się nasycić. Najpierw widzimy miasto jako mozaikę dachów z czasem wyróżniamy poszczególne obiekty, a jeszcze później mamy już zdolność wyłapywania detali. Na 6 piętrze jest wielki balkon i dzieci grają tam w piłkę. Ktoś w załomie murów kamienic na dachu zrobił sobie piekne miejsce relaksacyjne ze stolikiem i krzesełkami i doniczkami z palemkami… Trudno się nasycić tymi widokami mając w perspektywie 97 metrów w dół…

Zejście okazało się bezproblemowe, no może dwa razy jakaś pani zaparła się mijać na schodach a nie w załomie muru ale dociśnięta torbą foto rozumiała szybko swój błąd. Schodząc widzimy jak wyglądaliśmy wchodząc i szczerze współczuliśmy tym nieszczęśnikom… 😉

Bolonia ma najstarszy uniwersytet świata. Zbiory i dziedzictwo wieków niezwykłe. Wiele polskich nazwisk. Szczęśliwie uniwersytet jest otwarty na zwiedzających. Mamy możliwość zobaczenia auli, w których uczyli się ci, którzy zdobytą tu wiedzą i bystrością umysłu popychali świat do przodu. To właśnie dzięki dawnym studentom z Bolonii jesteśmy tu gdzie jesteśmy, a nie jeszcze w epoce pary przykładowo. Największe wrażenie robią sale anatomiczne. To tak jak te pseudo artystyczne wystawy popapranego na umyśle człowieka (?), który pokazuje ku uciesze gawiedzi obdartych ze skóry ludzi. Tu jednak te sale nie służyły prymitywnej zabawie (bardzo prymitywnej – godnej supermarketu łapiącego się na podreparowanie upadających zysków) ale zdobywaniu wiedzy jak nasz organizm funkcjonuje. I może dziesiątki modeli płodów ludzkich mogą robić makabryczne wrażenie ale to koszt zdobycia wiedzy, a nie prymitywnej zabawie. Mamy oczywiście w uniwersyteckim muzeum wiele innych sal, którym patronują różni naukowcy od Newtota poczynając. Genialne sale z genialnymi doświadczeniami, które co prawda od wielu lat znamy z podręczników fizyki ale jakże inaczej wyglądają kiedy widzimy w salach, w których wiele z tych doświadczeń powstawało.

Two Towers, uniwersytet, ulice z podcieniowymi domami, genialna jest Bolonia. A tyle tu jeszcze do odkrycia. Podobno fantastyczna jest Bolonia pod ziemią. Jest tu cała sieć kanałów skrywających dawne potoczki. Kiedyć były odkryte ale w miarę powiększania się potrzeb na miejsce w centrum miasta zakrywano je i nagle okazało się, że pod naszymi stopami, pod chodnikami i ulicami mamy wiele kilometrów kanałów.

Mieliśmy jeszcze zajrzeć do Pizzy ale…. nie ma szansy. Jest tak późno, że to niemożliwe. Albo inaczej jest możliwe tylko bez sensu. Dojedziemy o zmierzchu. A przecież jedziemy do naszej bazy na kolejne dni, a nic nie mamy załatwionego. Recepta prosta! Autostrada i jazda naprzód… No i z tym naprzód może być trudno. Niby autostrada ale czuję się jakbym pilotował Spitfire’a unikając ostrzału p/lot. To jest droga dla tych co kochają kręcić kierownicą. Tylko jest problem – mamy utrzymywać 140-160 km/h, a tu droga ma ograniczenia do 90 i faktycznie pokonywanie zakrętów szybciej naszym obładowanym samochodem grozi kontaktem z barierami. Ale oczywiście doginam pedał gazu ile się da ale w końcu widzimy rzekę czerwonych świateł… Światła awaryjne i hamowanie. Korek… Ktoś się puknął z motocyklistą. Tracimy pół godziny. Brakuje nam dosłownie trzech km do zmiany autostrady na ostatni odcinek do Genui.

Przemęczyliśmy się ale wreszcie już nie będzie żadnego innego zjazdu tylko ten do Rapallo. Gnamy ile się da. Piszczą opony, ale asfalt cudowny więc nie ma problemu. Jest już oczywiście noc od godziny ale trudno. GPS wie gdzie jest camping więc mkniemy jak szaleni. Kiedy zostało ostatnie 2 km do naszego zjazdu znowu korek. Pewnie roboty drogowe lub stłuczka…. qrna… qrna… qrna… Po 20 minutach mamy z głowy ten ostatni kilometr i zjeżdżamy z autostrady. Oczywiście straszliwe rozjazdy istna plątanina. Włosi maję jedną bramkę i plątaninę dojazdów i wyjazdów z niej. Taniej jest zrobić trochę dojazdów niż zatrudniać 2x więcej osób na bramkach. A bramka w Rapallo to mistrzostwo świata – prawie w sercu miasta. My zamiast do cetrum w dów dajemy ostro w prawo w górę.

Ignirujemy wskazania GPSa o skręcie w lewo w jakąś ledwie widoczną uliczkę i… to był błąd! To był jedyny mostek na drugą stronę rzeki. Za 2 km udaje się zawrócić i znowu te 2 km pokonujemy tyle że po drugiej stronie rzeki. Camping jest na tarasie w rozszerzeniu doliny. Uff! To tu. Ania idzie negocjować i po chwili idziemy obejrzeć nasz mobilek. Konstrukcja ciekawa bo obszerny taras oraz część kuchenna z salonem i WC jest wybudowana jako domek letniskowy a cała część sypialna to podstawiona z tyłu wielka przyczepa campingowa. Nie jest to oczywiście tak obszerne i wygodne jak mobilki na Eurocampie ale ciekawe. Mamy drewnianą część od frontu i laminat przyczepy campingowej od tyłu. Nie jesteśmy zachwyceni stosunkiem cena-jakość ale może być tylko drożej i niekoniecznie lepiej. Decyzja prostra – zostajemy a jutro zobaczymy jak jest na innych campingach. Plusem tego miejsca jest zaciszność oraz miejsce dla dzieci. O tej porze roku baseny już nie działają ale mamy sporo miejsca do biegania i jesteśmy sami w tej części campingu – baja!

No co dalej??? Wypakować rzeczy i spać! DOBRANOC!


Dojście z parkingu obiecujące.
Na Piazza Maggiore jest dziś wielu artystów.


A nad wszystkim czuwa Neptun.



Yakamasi 2011, Urban Walking, Bolonia EXtremalnie…



Nasz cel – Two Towers.


To ta niska i krzywa jak… jakby świagier budował…


A ta to nasz cel…


….i dwie siostry razem.


Kasa i…


….możemy zdobywać te 97 metrów.


Osiągamy szczyt wieży w Pizie, a… KOŃCA NIE WIDAĆ!


I wyżej i wyżej…


No i wreszcie na szczycie…


…widok wynagradza nam ten…


…litr potu wylany na schodach!


Całkiem spory kościół wygląda jak zabawka.


Widzicie bramkę na tym dużym balkonie?
Niezły mecz tu rozgrywali.


I jeszcze panoramka.


Zaułkami, placami, pałacami…


…idziemy sobie dalej…


Widok od prezbiterium na katedrę.


I widok na jedne z imponujących podcieni.


Idziemy do uniwersytetu.


Kolejne podcienia to już fragment nastarszej części uniwersytetu.


Współcześni strudenci też mają swój wkład w zdobienia.


No i zagłebiamy się w kolejne sale…


…uniwersyteckiego muzeum.


To chyba płód bliźniaczy w ustawieniu pleckami.


Model z XVIII wieku kobiety, której stopniowo „zdejmowano”
kolejne warstwy ciała aż do ww stanu. Widać wczesną fazę ciąży.
Jakbym się mylił niech mnie któryś z lekarzy poprawi…


Sala poświęcona odkryciom geograficznym…


…i astronomii.



Był również wydział poświecony sztuce…


…fortyfikowania dawnych miast.


Dział marynistyczny ze wspaniałymi modelami – tu galera.


Kiedy mknęliśmy nasze stałe 160 km/h wyprzedził nas pociąg…
Wyprzedził to mało powiedzane – przemknął koło nas jakbyśmy stali…
Ciekawe ile miał na liczniku? 240 km/h – więcej? To nie były PKP…


Nocny koreczek na autostradzie jest wqrzający
ale niekiedy malowniczy…

 

 

Długo w nocy stuka w klawisze: Krzysztof; poprawia: Ania;
inspirują jak zwykle niezawodni Michaś i Staś.


(c) Portal Małego Podróżnika

Share