PRZYJACIELE

Magia Paryża!

Początek…
Wszystko zaczęło się niewinnie. Nasza córeczka Natalka rzuciła hasło, że bardzo chciałaby zobaczyć Wieżę Eiffla… Jako że nas też już trochę nosiło, a do wakacji było jeszcze kilka miesięcy zacząłem klikać w sieci i trafiłem na promocję w Norwegian na loty do Paryża. Cena była dobra, loty bezpośrednio z Warszawy na Orly, zawęziłem więc ramy czasowe do sierpnia i zacząłem poszukiwania hotelu. I w przeciągu 5 minut trafiłem na promocyjną cenę w 2* hotelu w pobliżu wymarzonej przez Natalkę wieży… W naprędce zaczęliśmy załatwiać urlopy i po 2 dniach mieliśmy zrobione wszystkie rezerwacje. Teraz pozostało jeszcze tylko odczekać te wlokące się niemiłosiernie 4 miesiące…

Wyjazd…
Na lotnisku stawiliśmy się na ponad 2 godziny przed odlotem, dzięki czemu do check-in podeszliśmy jako pierwsi, otrzymaliśmy karty pokładowe i mogliśmy spokojnie zająć się dziećmi. Adaś skonsumował deserek, Natalka drożdżówkę, my po kawie i można było ruszać. Lot przebiegł bezproblemowo (Adasia „przetestowaliśmy” dwa miesiące wcześniej lecąc do Turcji) i po 2,5 godzinie wylądowaliśmy na Orly. Wsiedliśmy w wahadłowy autokar Air France i po pół godzinie jazdy i 20 minutach spaceru byliśmy w hotelu. Miejsce pomimo, że wybrane przypadkiem okazało się idealne. Do Wieży mieliśmy 5 minut spacerkiem. Hotel bardzo miły i czysty, dla Adasia obsługa wstawiła nawet turystyczne łóżeczko (pomimo, że wcześniej o to nie prosiłem). Pobyt zaczął się więc niezwykle miło. Jako, że był już późny wieczór wszyscy grzecznie poszliśmy spać…

Paryż dzień 1…
Rano, wyspani wyjrzeliśmy przez okno i zachwyciliśmy się. Typowa paryska, wąska uliczka, na rogu piekarnia z pachnącymi bagietkami i kawą, a nad tym wszystkim widać szczyt Wieży. Czego chcieć więcej? Pobiegłem do rzeczonej piekarni, kupiłem rogaliki, kanapki, kawałek tarty i wróciłem do mojej „szarańczy”. Położyliśmy się z powrotem do łóżka i rozpoczęliśmy ucztę. Niestety za oknem zrobiło się ciemno i lunął deszcz… Postanowiliśmy odrobinę go przeczekać, ale niestety nie wyglądało na to by miał przestać padać. Podjęliśmy więc odważną decyzję, ubraliśmy dzieciaki, na wózek naciągnęliśmy folię i opuściliśmy hotel. Ten dzień i tak miał być swego rodzaju rekonesansem, więc nie mieliśmy żadnego konkretnego celu. Oczywiście pierwsze kroki musieliśmy skierować na Pole Marsowe i pod Wieżę. Natalka w zasadzie od razu była gotowa by na nią wjeżdżać, a nawet wejść. Z trudem odwiedliśmy ją od tego pomysłu. Kupiliśmy karty na metro i jako że Adaś wyraźnie zrobił się śpiący wróciliśmy do hotelu by przeczekać pogodę. Okazało się jednak, że nie zanosi się na zmiany. W związku z tym wraz z Natalką postanowiliśmy być twardzi i jednak połazić po okolicy. Wróciliśmy jednak stosunkowo szybko, bo deszcz był coraz większy. Załamka. Jednak wraz z końcem snu Adasia pogoda się poprawiła. Zatem ponownie opuściliśmy zaciszny pokój hotelowy i pomknęliśmy na Plac Inwalidów. W jego okolicach spędziliśmy resztę dnia. Wieczorem zaliczyliśmy Chińczyka i naprawdę zmęczeni wylądowaliśmy w łóżkach.

Paryż dzień 2…
Ranek powitał nas wspaniałą pogodą. Nie traciliśmy czasu, nakarmiliśmy dzieciaki, wypiliśmy szybką kawę i pomknęliśmy pod Wieżę. Wiedzieliśmy, że tego dnia Natalka już nam nie odpuści… Po drodze w zaprzyjaźnionej już piekarni kupiliśmy rogaliki i kanapki i stanęliśmy w kolejce po bilety. Nie była zbyt długa, ale gdy obejrzeliśmy się do tyłu stwierdziliśmy że wczesne opuszczenie hotelu było doskonałym pomysłem. Za nami stały już setki ludzi… Stosunkowo szybko przeszliśmy kontrolę i znaleźliśmy się w windzie na 1 poziom. Widoki zacne, ale oczywiście postanowiliśmy dostać się na szczyt. Niestety tłok do wind był na tyle duży, że Iza postanowiła sobie odpuścić wjeżdżanie na górę z Adasiem. Bez żalu zresztą, bo cierpi na lęk przestrzeni. Tak więc na górę wjechaliśmy we dwójkę z Natalką. Spędziliśmy tam chyba dłuższą chwilę, bo po powrocie na pierwszy poziom usłyszałem kilka niemiłych słów od żony… Ale Natalka była zachwycona. Resztę dnia spędziliśmy na Polach Elizejskich, w Luwrze i późnym popołudniem wylądowaliśmy na Montmartre. Tu ja przejąłem dyżur nad Adasiem (nie chciało mi się targać wózka po schodach), a Iza z Natalką udały się do Bazyliki Sacre-Coeur. Na piechotkę udaliśmy się na Plac Pigalle (kasztanów niestety nie było…) i pod Moulin Rouge. Jako, że zastał nas tu wieczór szybko udaliśmy się do metra i na kolację. Tego dnia nikt nie miał kłopotów ze spaniem…

Disneyland dzień 3…
Ten dzień był zarezerwowany tylko na tą rozrywkę. Myślę, że perspektywa wyjazdu do parku w dużej mierze spowodowała, że przez ostatnie dwa dni Natalka była aniołkiem. Bilety nabyliśmy dzień wcześniej w sklepie Disney`a na Polach Elizejskich, karty na metro obejmowały również pociąg do parku, więc ruszyliśmy. Samego parku opisywać nie będę. Każdy normalny człowiek, niezależnie od wieku staje się tam dzieckiem. Niestety pogoda znowu zrobiła się kapryśna, ale nawet to nie było w stanie popsuć nam humorów. Spędziliśmy tam cały dzień i dopiero późnym wieczorem znaleźliśmy się w hotelu.

Paryż dzień 4, powrót do domu…
Rano spakowaliśmy walizki, a właściwie walizkę bo już tylko jedna nam pozostała (ale o tym za chwilę) i wybraliśmy się na rejs statkiem po Sekwanie. Adaś nadal zachowywał się nadzwyczaj przyzwoicie, więc nic nie zakłóciło tej wycieczki. Po rejsie odpoczęliśmy trochę pod Wieżą, Natalką po raz setny zaliczyła karuzelę i wróciliśmy do hotelu po bagaże. Jeszcze tylko ostatnie fotki i żegnaj Paryżu…

Na Orly dotarliśmy tym samym wahadłowcem Air France co w poprzednią stronę. Udaliśmy się do check-in i niestety okazało się, że decyzja o pozostawieniu w hotelu walizki uszkodzonej podczas lotu do Paryża i spakowaniu się w jedną, która nam pozostała była kardynalnym błędem. Nie wziąłem pod uwagę, że w tanich liniach obowiązują nieco inne przepisy niż w normalnych i maksymalna waga jednej sztuki bagażu nie może przekroczyć 20kg. A nasza waliza ważyła 27kg… Przekonanie pani w check-in by jednak przyjęła nasz bagaż zajęło mi ponad 15 minut i wymagało wezwania kierownika. Na plecach czułem nienawistny wzrok ludzi, którzy dobrodusznie przepuścili nas bez kolejki ze względu na Adasia… Na całe szczęście Misiaczek po raz kolejny w tym dniu przyniósł nam szczęście i pani kierownik zlitowała się nad nami jedynie ze względu na niego… Oddaliśmy walizę, rytualnie nakarmiliśmy dzieci, pozwoliliśmy by Adaś jak zwykle przed lotem wyszalał się w sali odlotów i ok. godziny 23 wylądowaliśmy szczęśliwie na Okęciu.

Wyjazd zaliczamy do bardzo udanych. Ktoś może powiedzieć, że niewiele w Paryżu zwiedziliśmy. Ale my mamy taki sposób na życie. Znawcami sztuki nie jesteśmy, lubimy natomiast poczuć klimat innych miast.

Iza i Tomek Grodeccy
SONY DSC Iza i Tomek Grodeccy z Natalką i Adasiem

Oboje urodziliśmy się w 1975 roku w Warszawie. Od dziecka jesteśmy związani z Żoliborzem i Bielanami, na których mieszkamy do dziś. Iza – księgowa, zarządza finansami również w domu. Tomek – korporacyjny wyrobnik. Generalnie pracujemy po to by żyć, a nie odwrotnie. Nasze hobby to miasta. Może dlatego, że całe swe życie w jednym z nich spędziliśmy. Druga pasja to plaże i morze. Pewnie dlatego, że do najbliższego (niestety zimnego) mamy kilka godzin jazdy.

I jeszcze trochę zdjęć: 


(c) Mały Podróżnik – www.malypodroznik.pl

Share