ALGIERIA. Tuaregowie. Muzyczna podróż z Torre.pl – Na północ od Djanet.
ALGIERIA. Tuaregowie. Muzyczna podróż z Torre.pl
Na północ od Djanet– 2017
Na północ od Djanet
Tym razem ruszamy na północ, a nie na południe. To taki obszar gdzie trafia 99.9% turystów przylatujących na południe Algierii. To nie znaczy, że atrakcje tu są mniej wartościowe niż w takim dalekim Tadrart Rouge. Tylko jest tu trochę mniejsza skala i jest po prostu bliżej. Na niewielkim stosunkowo obszarze jest wiele atrakcji i one same są jakby mocno „skompresowane”.
Na północ jechaliśmy dwa razy. Raz kiedy wylądowaliśmy w Djanet przed Sebeibą i drugi raz kiedy zakończyliśmy naszą kilkudniową podróż na południe od Djanet. Co ciekawe to właśnie tu mogliśmy się przekonać co to znaczy burza piaskowa i ulewa!
Wadi Essendilene i Nomadzi
Z Djanet ruszamy w kierunku Algieru albo Libii lub Tunezji drogą N3. Po ok. 80 km osiągamy osiągamy koryto suchej rzeki – tytułowe Wadi Essendilene.
To nasza brama do atrakcji potocznie nazywanych: Essendilene. Najpierw kontrola na posterunku wojskowym i możemy jechać. Jedziemy niezbyt daleko i po minięciu skalistego wzgórza skręcamy w lewo i prawie zawracamy. W czymś co przypomina piaszczystą zatokę otoczoną skałami rozłożyła się malutka wioska Nomadów. Większość Nomadów zamieszkała w miastach i osadach ale ci prowadzą życie jak setki lat temu. Najwyżej bukłaki zastąpiły plastikowe kanistry i mroki nocy rozświetlają żarówki LEDowe zasilane z panela fotowoltaicznego.
Ale życie tu jest takie jak dawniej… ciężkie i biedne. Jednego chyba nie można o tym życiu powiedzieć… że to życie do którego są zmuszeni. Raczej próbują robić to co kochają i nie wyobrażają sobie co innego mogliby robić jeżeli chcą pozostać wolnymi ludźmi. Oczywiście czasy się zmieniają i wiele osób nie wyobraża sobie takiego życia. Szczęśliwie też państwo algierskie chce Nomadom pomóc chociażby przez budowę studni by mogli napoić zwierzęta. Mohammed nam zaimponował bo wyciągnął z samochodu sporo zapasów jedzenia dla wioski. Spytałem się go dlaczego nie powiedział, że coś potrzeba, przecież byśmy kupili więcej ale okazało się, że na stałe współpracuje z jedną fundacją, która daje mu pieniądze na zakupy, a że bywa w tej wiosce dość często więc wie co w danej chwili potrzeba i właśnie miał wszystko już przygotowane. Za dużo nie można im na jeden raz przywieźć ponieważ i tak nie mają np. lodówki.
Nomadzi naprawdę nie mają prawie żadnych rzeczy. Otwarte namioty i zaplecze jakbyśmy to powiedzieli socjalne pokazuje że obywają się praktycznie bez niczego co współczesna cywilizacja produkuje. Ich życie to wypas zwierząt, które z reguły są gdzieś daleko od wioski. Tu były tylko dwa osiołki ze spętanymi nogami by daleko nie poszły. Jako turyści mogliśmy ich wspomóc kupując skromne pamiątki chociaż trzeba przyznać, że kilka sztuk biżuterii było naprawdę godne uwagi.
Essendilene Canyon
Po wiosce Nomadów jedziemy w głąb doliny wybierając kierunek w lewo. Później już to nie ma znaczenia ponieważ dolina zwęża się, a droga robi się coraz trudniejsza i Mohammed musi nieźle się nakręcić kierownicą.
Wreszcie widać skalny amfiteatr przed którym na wypłaszczeniu są skromne zabudowania trochę przypominające ruiny. To zabudowania gdzie żyje rodzina strażnika parku narodowego.
Strażnik senior osiadł tu bardzo wiele lat temu. Nikt tu nie chciał mieszkać, na pustkowiu, bez cywilizacji i z daleka od niej. On zamieszkał, a kiedy stracił siły i jest schorowanym starcem znalazł kontynuatora w swoim synu. Wzruszające było patrzeć jak ogromnym szacunkiem nasi Tuaregowie darzą tego seniora, jak życzą mu wszystkiego najlepszego.
Aby mogli się nacieszyć spotkaniem poszliśmy na treking z jednym z naszych kierowców. Pobiliśmy rekord roku bo zamiast w 45 minut do końca kanionu doszliśmy w 15!
W sumie to wystarczy pokazać wejście do kanionu i już dalej zabłądzić się nie da…. Jest jeden zakręt o 90 stopni ale nigdzie się nie da zabłądzić chyba, że ktoś potrafi wspinać się bez wysiłku na 100 metrowe pionowe skały.
Kanion jest niezwykły bo wcześniej było dużo tamaryszków ale one nie są już traktowane przez nas jako „zieleń” natomiast na początku kanionu musimy po prostu przedzierać się przez gąszcz zieleni i to jeszcze nawet kwitnącej!
Na końcu kanionu czeka na nas piękna zielonkawa woda. Po deszczach źródło się odnowiło. Woda jest klarowna i cudownie czysta. Decyzja może być tylko jedna… kąpię się! Nasz przewodnik trochę jest przerażony ponieważ on nie umie pływać, a woda ma tu xx metrów głębokości…
Biorę solidny rozbieg na półce skalnej, kilka metrów lotu i BUM!
Woda cudowna! Ciepła ale orzeźwiająca! Spodziewałem się, że będzie zimniejsza lub zimniejsza się będzie wydawać ale nie… perfekt! Dołącza do mnie Jurek i pływamy razem eksplorując zakamarki źródła. Nad nami kilkadziesiąt metrów przewieszonej skały. Pod nami co najmniej kilkanaście metrów głębi… jakby zawieszeni w próżni…
Tikoubene
Po kanionie gdzie zjedliśmy lancz i wypoczęliśmy po trekingu ruszyliśmy dalej.
Atrakcji dziś miało być znacznie więcej. Tikoubene to Miejsce Miecza. Bardzo ciekawy fragment pustyni gdzie jadąc wąwozem mamy ograniczające po bokach ściany całkiem niedaleko (to właśnie ta „mała skala” tych atrakcji tutaj), ale w środku są ostańce, a po bokach niekiedy pojawią się takie niezwykłości jak łuk skalny przypominający słonia!
Wreszcie mamy najbardziej emocjonujący przejazd między skałami tak wąski, że dwa samochody się nie miną więc umowny ruch jest jednostronny. Jeszcze kilkaset metrów i otwiera się szeroka przestrzeń…
Timghas
Ta szeroka przestrzeń wygląda jak Manhattan tylko rzadko zabudowany.
Z piasku wyrastają baszty skalne przypominające apokaliptyczne wizje wielkich miast po spektakularnych katastrofach.
Jedzie się przez ten obszar z szeroko otwartymi oczami chłonąc krajobraz absolutnie fantastyczny.
Tilalilene
Przez kilkanaście ostatnich minut piasek zaczął stawać dęba. Silniki samochodów weszły na wyższe obroty chociaż szybkość nie wzrosła. Jedziemy lekkimi zakosami i nagle widać, że przed nami piach się kończy i widać daleko zachodzące słońce… To granica. Za nią jest obszar nazwany Tilalilene czyli „tam nie ma nic” lub „wolne miejsce do tańca”.
Faktycznie w porównaniu do tego co pozostawiamy za sobą to TAM NIE MA NIC. Wystarczy popatrzeć na zdjęcie szosy przez pustkę…
My jesteśmy na granicy z Tikoubene i patrzymy w dół gdzie ok. 50 m lub więcej niżej są malownicze skały. Tam ma być nasz nocleg. Objeżdżamy? Ależ skąd! Kierowcy proszą by jednak zejść i nie ryzykować, a oni… Po sprawdzeniu jak się piasek układa przeskakują przez krawędź wydmy i zjeżdżają w dół. Cała piątka Toyot zjeżdża na dół.
Grupa pozostaje obserwować zachód słońca, a na dole jest zagospodarowywany obóz i będzie to jedno z najpiękniejszych miejsc na nocleg jakie mieliśmy na tej wyprawie!
Następnego dnia rano jeszcze się kręcimy po okolicy. Artur zabiera grupę na poranną wycieczkę. Po spakowaniu biwaku znajdujemy piechurów w cieniu skał i jedziemy zobaczyć kolejne naskalne malunki. Lancz tym razem w skalnym lesie!
Później jeszcze trochę kręcimy się wśród skał i po piaskach by jak najpóźniej wyjechać na asfalt do Djanet.
No i jeszcze rodzinne zdjęcie całej naszej tuareskiej ekipy! Bardzo Wam serdecznie dziękujemy za wspaniałą wyprawę!
Tigharghart – Crying Cow
Ostatnia atrakcja, która była pierwszą! Z lotniska po wrzuceniu bagaży na pustego pickup’a ruszyliśmy ku Djanet. Kiedy już minęliśmy stację benzynową nie pojechaliśmy do centrum, ale skręciliśmy na Algier. Po niezbyt długiej jeździe zjechaliśmy na pustynię.
Niewielkie skałki i kręte ślady między nimi doprowadziły nas pod większą skałę gdzie miał być lancz. Niedaleko były Skały Zęba ale to nie one były głównym celem. Nasza ekipa tuareska zaczęła przyrządzać jedzenie, a Artur zebrał wszystkich i ruszyliśmy na pustynię. Po 400 metrach odsłonił nam się szerszy widok z wybitną skałą.
To Skała Płaczącej Krowy. O jej znaczeniu mają znaczyć kamienie otaczające ją szerokim kręgiem. Skała ma w górnej części łuk skalny, a w dolnej jeden z najsłynniejszych saharyjskich rytów naskalnych. Portret krowy z wielką łzą wypływającą jej z oka.
Przy okazji relacji z Tadrartu możecie poczytać o datowaniu tych rytów, ale przypominając teraz: to dzieło powstało ponad 4000 lat temu! Powstało wtedy, kiedy zamiast piasku i skał na Saharze dominowała zieleń traw i była sawanna!
Pełni wrażeń wróciliśmy na lancz, ale po zjedzeniu go coś mnie zaniepokoiło…. Tuaregowie niby nic nie mówili, ale ich spojrzenia uciekały tam gdzie moje i pakowanie obozu było zdecydowanie szybsze… To co przykuło mój wzrok i zaniepokoiło to była wielka żółto-szara chmura zasłaniająca słońce i szybko zmierzająca niby z boku, ale jak się okazało jednak i ku nam.
To burza piaskowa, która ma jakby dwie fazy. Pierwsza kiedy wiatr jest bardzo silny i miecie paskiem i druga kiedy wiatr osłabł już piaskiem nie sypie ale powietrze jest mleczną zawiesiną pyłu.
Tej nocy nie posiedzieliśmy przy ognisku i herbatce. Rano była faza druga czyli mleczna zawiesina z pyłu, a kiedy ruszyliśmy ku Djannet na Sebeibę to na dodatek spadł deszcz!
Tego dnia przyroda jeszcze nie pokazała rano pełni swoich możliwości (i dobrze), ale zrobiła to kiedy dotarliśmy do hotelu. W jakieś pół godziny po zakwaterowaniu rozległ się straszny huk wody walącej o blaszane dachy! Było po prostu oberwanie chmury i wtedy można było zrozumieć, że na Saharze więcej ludzi ginie przez utopienie niż z pragnienia! Zresztą same Djanet nawiedziła kilka lat temu potężna powódź.
Czas na więcej zdjęć i filmów…
FILMY:
ALGIERIA – wyruszamy na północ od Djanet.
Odwiedzamy: Wadi Essendilene, Essendilene Canyon, Tigharghart, Crying Cow, Tikoubene, Tilalilene, Timghas,…
(c) Portal Małego Podróżnika