HISZPANIA – Wakacyjna biforka w Barcelonie cz. 3
BARCELONA
Zwiedzanie Barcelony jest męczące. Szczególnie kiedy robi się to pierwszy raz i nie ma się dwóch tygodni przeznaczonych wyłącznie dla tego miasta. My chcieliśmy trochę odpocząć na tym wyjeździe więc zwiedzanie miało na celu bardziej poznanie atmosfery miasta niż spędzanie wielu godzin w muzeach lub w kolejkach do niektórych obiektów.
Podstawy zwiedzania Barcelony
Jeżeli nastawiacie się na wnętrza to musicie doliczyć sporo czasu na czekanie w kolejce po bilety lub tam gdzie można kupować je przez internet na konkretną godzinę wejścia.
Po mieście najlepiej poruszać się metrem. Szybkie i ma gęstą sieć połączeń. Po południu główne ulice stoją więc wsiadanie do autobusu by podjechać 4 przystanki może się zakończyć sporą stratą czasu. Absolutnie nie ma sensu jechać do Barcelony z Vilanova własnym samochodem.
Kolej lub autobus do pierwszego miejsca gdzie można przesiąść się w metro to podstawa. Jeżeli nie ma dużego korka autobus przeciska się buspasem i można spokojnie dojechać do metra i jeszcze na tym samym bilecie dotrzeć tam gdzie chcecie zacząć zwiedzanie.
Pamiętajcie aby nie robić sobie zbyt wielkich planów bo pokonanie miejskim brukiem 4 czy 5 km to nie jest piesza wycieczka na turystycznym szlaku. Wszystko trwa zdecydowanie wolniej.
Dobrze jest mieć przewodnik, który ma konkretne trasy tematyczne w poszczególnych dzielnicach. My wzięliśmy ze sobą BARCELONA. Miejskie Opowieści – 24 trasy spacerowe. Na Barcelonę taki układ przewodnika jest super chociaż my (a dokładnie Ola) i tak wymyślaliśmy własne przejścia.
Eixample
Zastanawialiśmy się gdzie by tu zacząć no i padło na dzielnicę Eixaple (część pn.-wsch.) i symbol miasta czyli świątynię Szka… Sagrada Familia. Wielka atrakcja turystyczna, ale wielu Barcelończyków nie jest zachwyconych. Szkarada Familia to druga nazwa. Najlepsze wrażenie jest jak wychodzicie tu z metra. Na szczecie schodów widać ludzi fotografujących… ale co? Wchodzimy na ostatni schodek odwracamy się i… O Jezu! Z jednej strony można zachwycać się wyobraźnią autora, ale z drugiej czy aby ta wyobraźnia nie poszła w złą stronę. Czasami wygląda Sagrada Familia jak ilustracja piekła, a nie miejsce, które bardziej z niebem się powinno kojarzyć. No dobrze ale gusta są gustami. Zobaczyliśmy, spotkaliśmy z Olą, która będzie naszą przewodniczką i ruszamy.
Poszliśmy Avinguda de Gaudi. To pierwszy nasz pasaż pełen knajpek i… zieleni. Jeżeli planujecie poruszanie się Barcelonie na piechotę to starajcie się wybierać właśnie takie ulice. Najczęściej mają szerokie przejścia, ścieżki rowerowe i jeżeli drogi to tylko dla zaopatrzenia lub ruchu lokalnego. Cień, bezpiecznie bo nie ma samochodów, sporo knajpek i sklepików.
Dochodzimy do Hospital de la Santa Creu i Sant Pau. Gdyby zrobić zakłady wśród tych, którzy nie wiedzą co mieści się w tym budynku to mało kto by odpowiedział, że to szpital. Bardziej przypomina pałac lub secesyjny klasztor.
Powstał na początku XX wieku wg pomysłu architekta Lluisa Domenech i Montaer za który zresztą został w 1912 roku architekt nagrodzony. Ale po co taka ilość pięknych detali, kilka pawilonów mieszczących oddziały szpitala ukrytych wśród zieleni wypełnionej śpiewem ptaków i zapachem kwiatów. Sprawa jest prosta. To ten sam powód, dla którego przynajmniej oddziały dziecięce szpitali przestają przypominać więzienia. Chory w pięknym otoczeniu lepiej znosi pobyt w szpitalu i szybciej wraca do zdrowia. Zastanawiające jest to, że skoro pomysł był już w 1900 roku to dlaczego go później zarzucono? Polecamy Wam kieliszek białego wina w knajpce z lewej strony fasady. Nam był potrzebny ponieważ zbliżała się już pora na wczesny obiad który jednak był sporo oddalony.
Gracia
Teraz na prawie 2 km schodzimy z turystycznych szlaków. Idziemy ku sercu dzielnicy Gracia. Tak można określić kwartał z plątaniną wąskich uliczek. To też bardzo katalońskie i bardzo lokalne miejsce. Tu zjemy obiad próbując katalońskich specjałów. Tylko Ola potrafi przeczytać kartę dań, która nie jest w hiszpańskim ale w języku katalońskim. Oczywiście na życzenie dostaniecie wersję hiszpańską lub tłumaczenie na angielski ale wszystko jest tu lokalne nawet goście, których obsługa zna znakomicie. Posiłek tu dla mieszkańców to jakby spełnienie patriotycznego obowiązku. Zresztą ilość flag katalońskich z gwiazdą oznaczających zwolenników niepodległości oraz wezwań do uwolnienia katalońskich polityków jest tu największa. Posileni ruszamy na spotkanie z kolejnymi dziełami Gaudiego.
Sztandarowa Casa Mila czyli La Perdrera (kamieniołom) dzieło, które doprowadziło do szoku rodzinę Mila kiedy zobaczyli… za co zapłacili. Praktycznie po przekątnej skrzyżowania przy Passeig de Gracia mamy kolejne dwie niezwykłe kamienice. Będąc już w kręgu Gaudiego obejrzyjmy Casa Baltlo. To jest jak dla mnie najładniejsza kamienica Gaudiego. Dla kontrastu z lewej jest kamienica z równie bogatą fasadą chociaż kompletnie różna. Gaudi stworzył coś niezwykłego, bo brak w bryle prostych. Wszystko jest obłe. Kamienica zaprojektowana przez Josep Puig i Cadafalch jest zrębach neogotycka. Szkoda, że przed fasadami rosną duże drzewa ale i tak wygląda to na spotkanie dwóch żywiołów. Casa Amatller jest znacznie bardziej „uporządkowana” chociaż nie ma tu pełnej symetrii. Casa Baltlo to chyba nieograniczona nigdy w czasie inspiracja dla ilustrujących… bajki.
Pamiętacie szpital? No to teraz doszliśmy „za róg” od ww casa i mamy kolejne dzieło Lluisa Domenech i Montaer. To Casa Montaner i Simo zwana skrótowo jako Tapies od nazwy Fundacji Antoniego Tapiesa, słynnego artysty światowego formatu. Nie trzeba wchodzić do środka by podziwiać jego dzieło. Nad kamienicą zawieszona jest instalacja Chmura i Krzesło. Za chmurę robi tu straszliwa plątanina drutu, jakby potężne ptaki wiły gniazdo z kabli przesyłowych wysokiego napięcia.
Barri Gotic
Dalej wędrujemy do pobliskiego Placa de Catalunya. To serce miasta i ścisłe centrum. Tu ziemia zaczyna falować i gdyby popatrzeć na poziomice to zaczniemy wspinać się na wzgórze. Nie widać tego poza tym, że ulice prowadzą to w górę to dół ale to dzięki starej zabudowie i po prostu braku punktów odniesienia. Na samym szczycie wzgórza wznosi się imponująca katedra. Budowana od XIII do XIX wieku! Teraz wchodzimy w dawne mury rzymskie i po chwili wychodzimy na niewielki placyk z niezwykłą rzeźbą. Przypomina wieżę ale konstrukcja jak siatki ogrodzeniowej. Tylko grubość niezwykła no i wysokość imponująca. To artystyczna wizja wież z ludzi. Można powiedzieć, że to ludowy sport kataloński. Element kultury i tradycji od wielu lat tak ważny, że wart niezwykłego pomnika.
Barcelonetta
Schodzimy ku morzu. Jesteśmy w dzielnicy portowej. Dawniej miejsce dość podejrzane, dziś raczej egzotyczne. Kilkaset metrów nadbrzeży wokół mariny z luksusowymi jachtami motorowymi jest okupowane przez przybyszów z Afryki. Mamy tu przybyszy głownie z Nigerii, Senegalu. Dodają dosłownie kolorytu bo ich towary rozłożone na kamiennych płytach nadbrzeża to afrykańskie materiały, pamiątki za 1 Euro, ale i podróbki markowych butów, damskich torebek czy też okularów przeciwsłonecznych. Trochę osłabieni ledwie dochodzimy do Passeig de Joan de Borbo to miejsce to dla nas nadzieja na orzeźwienie. Są tu znakomite lodziarnie. My wybieramy Must Gelato i się nie zawiedliśmy. Wielkie porcje, wiele egzotycznych smaków.
No i wreszcie stajemy na Placa del Mar. Tu kończy się miasto i zaczyna piasek plaży. To niezwykłe, że Barcelona ma piękną plażę ciągnącą się stąd wzdłuż bulwaru aż do Ryby Franka Gehry’ego. Po południu poza okolicą Placa del Mar plaża nie jest przepełniona, a im dalej ku Rybie tym puściej. Ekipa wymiękła w połowie bulwaru (i dobrze jak się okazało), a ja ambitnie pobiegłem fotografować Rybę z zachodzącym słońcem w tle. Okazało się, że to co z daleka wygląda interesująco z bliska traci…. No cóż 2 km więcej w nogach.
Dzień kończymy w plątaninie uliczek Barcelonetty, a dokładnie w Barze Jaj-ca. To takie miejsce gdzie dobrze koegzystują ze sobą miejscowi i turyści. Szczęśliwie tych ostatnich jest mniej i ton zabawie nadają stali bywalcy. Wspaniałe miejsce na poznanie wielu miejscowych smaków. A później…. ciężkim krokiem trzeba dotrzeć na ostatni pociąg do Vilanovy…
Krzysztof Kobus
Zobacz: część 1 relacji lub część 4 (Barcelona cz. 2) – WKRÓTCE!
(c) Portal Małego Podróżnika